Napis na
okładce oryginalnego wydania zbiorczego, nie wiem niestety dlaczego zniknął on z wersji wydawnictwa Mucha Comics, głosi iż ”Księżycówka”
jest bliski ideału. Tymczasem jak na razie, jest to dla mnie najsłabsza pozycja
w dorobku tego duetu. Zanim jednak zaczniecie wieszać na mnie psy, doczytajcie
dalej, ponieważ nie oznacza to, że dalsza część tekstu będzie jednym wielkim
marudzeniem. W zasadzie będzie wręcz przeciwnie.
"100
Naboi”, ”Flashpoint: Batman Knight of Vengeance”, ”Spaceman”, ”Brother Lono” – to
są tytuły duetu Brian Azzarello/Eduardo Risso, z którymi miałem dotąd do czynienia.
Nie znam “Batman: Broken City” które nawet w Polsce wyszło
lata temu, ale się nie załapałem. Lada chwila będę mieć okazję to nadrobić, dzięki wydawnictwu Egmont, ale z tego co słyszałem tu i ówdzie, niewiele straciłem omijając ten tytuł. Niemniej
jeśli chodzi o cztery wymienione na początku tego akapitu komiksy, to jednak
każdy z nich wywarł na mnie dużo większe wrażenie, niż pierwszy tom ”Księżycówki”.
Jednocześnie, do czego zaraz dojdę, cholernie dobrze bawiłem się czytając każdy
z sześciu numerów składających się na pierwszy story-arc. Przy zachowaniu
odpowiednich proporcji, zadziałał tutaj trochę coś, co nazwę ”czynnikiem Alana
Moore’a”. Polega on na tym, że gdy dany twórca/twórcy nieustannie tworzą rzeczy
rewelacyjne i bliskie perfekcji, ta ”zaledwie” bardzo dobra jawi się jako
najsłabsza ze wszystkich, nawet jeśli swoim poziomem zjada na śniadanie 80%
oferty wydawnictw z USA. I tak właśnie mam z ”Księżycówką”.
O czym
właściwie jest ten komiks? Cofamy się do czasów prohibicji, gdy kwitł handel
bimbrem i innymi nielegalnie wytwarzanymi alkoholami. Lou Pirlo – miejscowy gangster
niższego szczebla, popadający w coraz większy alkoholizm, otrzymuje pozornie
prostą robotę. Ma on przekonać do zawarcia umowy handlowej Hirama Holta –
twórcę zdecydowanie najlepszej księżycówki (ang. moonshine, inaczej po prostu
bimber) we Wschodniej Virgini. Oczywiście nic nie może iść zbyt łatwo, gdy
okazuje się, że mężczyzna jest równie przebiegły i bezwzględny co lokalni
gangsterzy, nie ma wielkiej ochoty na żaden handel, zaś jego rodzina skrywa
naprawdę mroczny sekret, który ujawnia się zwłaszcza przy pełniach księżyca.
Chyba domyślacie się o co może chodzić?
Azzarello
i Risso wracają tutaj do klimatów, w których już niegdyś cudownie się
odnaleźli, lecz nie oferują powtórki z rozrywki. Chociaż opis może sugerować,
że dostaniemy coś mocno zbliżonego do ”100 Naboi”, tylko z dodatkowym smaczkiem
w postaci wątków grozy, bardzo szybko można w trakcie lektury zauważyć, że
zwłaszcza Azzarello stara się jak może, by skojarzenia z najsłynniejszym do
dziś dziełem jego i Risso możliwie jak najszybciej zniknęły. Tam, przynajmniej dla mnie, główną siłą
opowieści były stosunkowo prosto wykreowane postacie, które postawione w
niezwykłych okolicznościach ukazywały mroczne zakamarki ludzkiej duszy. ”Księżycówka”
z kolei bardzo mocno stawia na budowę trudnego do podrobienia klimatu snutej
opowieści, w początkowych przynajmniej zeszytach nie starając się jakoś
szczególnie mocno wgłębiać się w psychologię poszczególnych postaci. Owszem, otrzymujemy sporo
informacji na temat głównych bohaterów komiksu, ale nie jest to w mojej ocenie
nic szczególnie oryginalnego, ani rozbudowanego. Azzarello jednak udaje się, mam nadzieję oraz
wrażenie iż robi to celowo, odwracać naszą uwagę od tego szkopułu i daje tyle
pozytywnych aspektów w fabule, że ta jedna rzecz w zasadzie wcale nie razi. Po za tym, o danych postaciach zawsze możemy dowiedzieć się czegoś więcej w kolejnych tomach.
Bardzo
przypadł mi do gustu fakt, że głównym bohaterem ”Księżycówki” jest pozornie niezbyt
rozgarnięty tchórz, który bardzo łatwo daje sobą manipulować. Podejmuje on
jedną nieprzemyślaną decyzję za drugą i chociaż jak napisałem wcześniej, nie
jest to zbyt oryginalna postać, to z szaloną przyjemnością wyczekiwałem
momentów, w których na jaw wychodziło, iż znów dał się komuś wyrolować. Wraz z rozwojem lektury raczej
oczywistym krokiem w rozwoju Lou wydaje się być ponowne robienie z niego
mężczyzny z jajami, a przekonanie to wzmacnia końcowy cliffhanger, lecz mam
nadzieję, iż twórcy "Księżycówki" jednak mnie zaskoczą.
Trudno
oczywiście nie wspomnieć o tej części komiksu, która skupia się na elementach
grozy. Bardzo przypadło mi do gustu w ”Księżycówce” to, że obaj twórcy
znaleźli bardzo fajny pomost pomiędzy komiksowym horrorem, a klimatem gangsterski
w trudnych czasach prohibicji. Omawiany dziś tytuł ogólnie jest dość mroczny, lecz
czytelnik nie czuje nagłego, kompletnie niespodziewanego szarpnięcia i uderzenia w twarz przy przejściu z
jednej tematyki do drugiej. Zarówno Azzarello jak i Risso wykonali kawał
solidnej roboty, dzięki czemu zupełnie nie odnosiłem wrażenia, że obecność
wilkołaków w opowieści o gangsterach (lub też jak kto woli, na odwrót) jest
jakaś nienaturalna. Zaprezentowany rozwój wydarzeń wydał mi się bardzo konsekwentny i przede wszystkim - stosunkowo naturalny. Nie jest to łatwa sztuka, sam miałem do czynienia z wieloma
komiksami, gdzie połączenie dwóch na pierwszy rzut oka zupełnie nie pasujących
do siebie klimatów, w końcowym rezultacie wyszło bardzo sztucznie.
Tutaj
jednak ukłony zdecydowanie bardziej kierować należy w stronę rysownika Eduardo Risso. Już wspomniałem
nieco wcześniej, że pierwszy tom serii ”Księżycówka” szybko odznaczył się w moich oczach niepowtarzalnym
klimatem. Teraz dopisać muszę, że uważam tak przede wszystkim dzięki staraniom
tego uznanego artysty. Styl rysowania Risso to dla mnie coś niesamowitego –
operuje on na pierwszy rzut oka dość prostą kreską, często unika lub mocno
ogranicza drugi plan, zaś używana przez niego w ”Księżycówce” paleta barw
nie jest szczególnie rozbudowana, a jednak kolejny raz pokazał on się z tak
dobrej strony, że dziś trudno mi chociażby pomyśleć, że ten lub tamten rysownik
spisałby się przy tym tytule lepiej. Wszystko tu ze sobą świetnie współgra,
bardzo podoba mi się operowanie cieniem oraz kolorami przez Risso, zaś okładki
poszczególnych zeszytów to już w ogóle cud, miód i księżycówka :)
Czego
zatem zabrakło do wystawienia najwyższych możliwych not? Chyba tylko tego, że
twórcom nie udało się sprawić, bym na kolejne numery czekał jak na szpilkach. ”Księżycówka”
w USA wróciła na sklepowe półki po blisko roku przerwy, zaś obecnie weszliśmy już w tryb czekania na trzeci story-arc. Nie ukrywam jednak, że
są tytuły, którymi jaram się bardziej.
Wydanie od Mucha Comics to niemal tradycyjny już, nieco powiększony format w twardej oprawie. Tom liczy sobie 152 strony, na których oprócz sześciu zeszytów składających się na premierowy story-arc, znajdziecie także galerię okładek alternatywnych (wśród autorów m.in. Frank Miller) oraz krótki i niepodpisany tekst o współpracy Briana Azzarello i Eduardo Risso. Cena okładkowa ustalona została w wysokości 65 złotych, co oznacza, że ze zniżkami będziecie mogli dorwać ten tytuł za około 46-48 PLNów. Moim zdaniem warto, chociaż z kronikarskiego obowiązku dodam, iż oryginalny pierwszy tom wyszedł w promocyjnej cenie dziesięciu dolarów (i miękkiej oprawie).
Czy warto
kupić omawiany dziś komiks? Jeśli szukacie fajnego horroru – warto. Jeśli rozglądacie
się za niezłą historią gangsterską – warto. Jeżeli jesteście fanami duetu
Azzarello/Risso – nie ma nad czym się zastanawiać. Premierowy tom ”Księżycówki”
to dla mnie najsłabsza rzecz we wspólnym dorobku tej dwójki, ale tylko dlatego,
bo troszeczkę zabrakło jej do ideału. Zaś za takie komiksy uważam inne znane mi
dzieła wspomnianego duetu.
---------------------------------------------------------------------------
---------------------------------------------------------------------------
"Księżycówka #1" do kupienia w Mucha Comics
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz