Ostatnimi
czasy w Image posypało się finałami publikowanych od paru lat serii. Dosłownie
parę miesięcy temu w Stanach Zjednoczonych ukazał się już finałowy,
sześćdziesiąty zeszyt serii ”Chew”. John Layman oraz Rob Guillory
pożegnali się ze swoimi czytelnikami i zamknęli opowieść o niezwykłym cybopacie
Tonym Chu i jego towarzyszach. Tymczasem u nas ukazał się dopiero szósty (z
dwunastu) tomów tej barwnej i zabawnej opowieści. Co zaoferowali twórcy na
półmetku? Zdecydowane wysunięcie na pierwszy plan siostry głównego bohatera –
cybowidzącej Toni.
Tony, do
niedawna jeszcze agent FDA, a obecnie strażnik miejski, wskutek wydarzeń z
końcówki poprzedniej odsłony serii, leży w szpitalu walcząc o życie. Przestępcy
jednak nie śpią i co moment popełniane są nowe, przedziwne zbrodnie. W tym
momencie na scenę wkracza Toni – siostra bliźniaczka Tony’ego. Jest ona
Cybowidzącą, co oznacza, że widzi przyszłość tych rzeczy, które ugryzie (i są
żywe). Nie jest to zbyt przydatna zdolność, lecz najnowsze wydarzenia
przybierają na tyle przerażający obrót, że od interpretacji wizji zależeć
będzie życie dziewczyny. Dodatkowo, otrzymujemy znacznie więcej przygód Poyo, w
tym także jego wizytę w… piekle!
Nie mam
zamiaru twierdzić tutaj, że formuła serii była już skostniała, lecz szósty tom ”Chew”
stanowi znakomitą odskocznię od tego, czego byliśmy świadkami dotychczas. Pięć
poprzednich odsłon serii bardzo dobrze nakreśliło nam postać Tony’ego Chu oraz
jego najbliższych współpracowników, lecz przedstawiony charakter tej postaci
niejako ograniczał pole do tego, by bohater ten w jakimś gruntownym stopniu
ewoluował na przestrzeni serii. Wciąż jednak stosunkowo mało wiedzieliśmy o
Toni, więc pomysł by dać jej nieco więcej miejsca wypalił w moich oczach
doskonale. ”Babeczki nie z tej ziemi” zachowuje bowiem wszystko to, za
co bardzo mocno polubiłem tę serię, wysuwając jednak na front totalnie inną
charakterem osobę oraz zmieniając pewne niuanse. Utrzymane zatem jest
satysfakcjonujące tempo opowiadanej historii. Odnoszę wrażeniem, że omawianym
dziś komiksem jest zwyczajnie bardzo trudno się znudzić w trakcie lektury. Jednocześnie
jest to fabuła wyważona, gdzie znajduje się odpowiednio dużo miejsca na każdy
element składowy. Mamy więc oczywiście sporo akcji, są wolniejsze fragmenty w
trakcie których poznajemy nieco lepiej poszczególnych bohaterów, jest wreszcie stosunkowo
prosta, lecz zarazem niesamowicie pomysłowa fabuła, a także ogromna masa humoru
wysokich lotów.
Popis ogromnej
pomysłowości Layman daje już w otwierającym zbiór zeszycie, na łamach którego poznajemy
kolejnego niezwykle uzdolnionego człowieka. Tym razem sabopiktora i jeśli
chcecie wiedzieć czego potrafił on dokonać, koniecznie sięgnijcie po omawiany
tom. Dalej jest tylko lepiej, a nam przyjdzie czytać chociażby o genetycznie
zmodyfikowanych, mocno halucynogennych mieszankach żab i kurczaków (prawda, że
logiczne?). wszystko to doprawione oczywiście sążnistą ilością doskonale
trafiającego do mnie humoru. Pojawiające się co jakiś czas sceny, w których Cesar
usiłuje sobie przypomnieć skąd zna Toni niemal za każdym razem sprawiały, że na
mojej twarzy pokazywał się szeroki uśmiech. Użyłem słówka ”niemal” ponieważ te,
jak może się wydawać, dość losowe sceny na sam finał otrzymują swoją słodko-gorzką
puentę, będącą zarazem kolejnym świetnym momentem w tym tomie ”Chew”.
Gwiazdy w
”Babeczkach nie z tej ziemi” są dwie. Jedna to oczywiście Toni, będąca niemal
totalnym przeciwieństwem raczej spokojnego, w miarę wyważonego i dość
przewidywalnego Tony’ego. Już wspomniany wcześniej, otwierający tom rozdział
wszystkie te różnice ładnie eksponuje. Dzięki temu, chociaż czytamy kolejny tom
”Chew”, mamy wrażenie śledzenia nieco innej niż zazwyczaj historii, co wydaje
mi się, że potrafi rozbudzić przygaszone zainteresowanie. Jeśli oczywiście
mieliście ten problem. Ten tom także zrobił z Poyo totalnego ulubieńca
czytelników i jedną z bardziej rozpoznawalnych postaci komiksowych w USA. One-shot
”Chew: Secret Agent Poyo” to totalna zabawa konwencją i zarazem jazda
bez trzymanki po wszelkiej maści absurdach i przerysowaniu, lecz mimo to
spełniło to swoją rolę, stanowiąc naprawdę miły przerywnik. Wojowniczy,
mechaniczny kurczak błyszczy nie tylko w poświęconym sobie rozdziale, lecz także
odgrywa sporą rolę w tej nieco ważniejszej części fabuły. Chyba za każdym razem
sprawiając, że śledzącemu te wydarzenia czytelnikowi banan nie schodzi z
twarzy.
Nie mogę się
także w żaden sposób przyczepić do pracy Roba Guillory’ego. Te stoją na
poziomie znanym z poprzednich odsłon cyklu i jeśli dotąd Was on nie przekonał,
na łamach omawianego dzisiaj komiksu także tego nie zrobi. Guillory rysuje w
swoim zwyczajowym stylu, mocno przerysowując oraz uwypuklając różne cechy wielu
bohaterów. Nierzadko złapiecie się na tym, że dany kadr lub też jego fragment
uznacie za totalnie paskudny i chociaż wszystko to jest całkowicie zamierzone,
nie wszystkim oczywiście musi przypaść do gustu. Kolejny raz jednak warto wspomnieć,
że artysta ”Chew” poukrywał mnóstwo smaczków. Szczególnie polecam
czytanie wszystkich tekstów na licznych plakatach i banerach – niektóre z nich
są zwyczajnie rozbrajające.
Nie jest
to wielka wada, właściwie żadna, ale zabrakło mi w komiksie małego chociażby wspomnienia
akcji, jaką Layman i Guillory urządzili w 2011 roku i która przyczyniła się
również do tego, że w owym roku ”Chew” zdobyło nagrodę Eisnera. Otóż
zeszyt 27, który jest drugim rozdziałem dzisiaj omawianego komiksu, ukazał się
miesiąc po publikacji 18 odsłony serii. W ten sposób Layman i Guillory
zasygnalizowali tajemniczo czytelnikom przyszłe wydarzenia, a następnie wrócili
wraz z numerem 19 i prowadzili wydarzenia tak, by doprowadzić do tego, co
widzimy we wspomnianym komiksie. Był to swego rodzaju hołd dla nieudanej akcji ”Images
of Tomorrow” z 1994 roku, gdy trzy tytuły z Image dokonało podobnego kroku. Tyle
tylko, że wówczas tylko jeden z nich dotrwał do numeru, który osadzony był w
przyszłości. Jednakże mając tę świadomość, spróbujcie spojrzeć na rozdział ten
nieco inaczej. Pod kątem konstrukcji fabularnej idealnie wplata się on w
prezentowaną historię, jednocześnie niemal nic nie zdradza z wcześniejszych
odsłon.
Jako że ”Babeczki
nie z tej ziemi” mają nieco większą ilość stron od poprzednich tomów,
wspomnieć trzeba o nowościach w wydaniu od Muchy. Oczywiście zmieniła się cena,
która skoczyła do poziomu 59 złotych, co jednak nie jest kwotą wygórowaną za
tak solidnie wydany komiks. Zaskoczeniem jednak może być dla Was galeria
pin-upów z Poyo autorstwa wielu bardziej lub mniej znanych twórców (wśród nich
John McCrea czy Ben Templesmith) oraz dwa inne, niewielkie dodatki.
Jeśli szukacie
naprawdę zabawnej, niezobowiązującej oraz stosunkowo prostej lektury, odrzućcie
wszelkie przereklamowane ”Deadpoole” czy inne ”Harley Quinn”. To właśnie ”Chew”
jest serią, której naprawdę warto dać szansę, a ten tom jedynie to udowodnił,
utrzymując wysoki poziom przy zaproponowaniu czytelnikowi nieco innej formuły
fabuły niż dotychczas.
Dziękuję wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
"Chew #6: Babeczki nie z tej ziemi" do kupienia w sklepie Mucha Comics oraz ATOM Comics
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz