Steve
Orlando dość mocno wypromował swoje nazwisko podczas pracy nad krótko niestety
żyjącą serią ”Midnighter” dla DC Comics, która ukazywała się w ramach
inicjatywy DC You. Mam nadzieję, że wszyscy kojarzycie doskonale tytułowego
bohatera tamtej serii, ale jeśli jakimś cudem nie, to przypomnę. Otóż
Midnighter to odrobinę przypominający Batmana kawał twardego skurczybyka, który
potrafi przewidzieć każdy twój następny ruch i jednocześnie nie ma żadnych
oporów przed wypruciem ci mózgu butem. Jednocześnie jest gejem będącym w
związku z wariacją na temat Supermana – herosem o pseudonimie Apollo. No, co
prawda Orlando próbował tam nieco mieszać, ale faktem jest, że ”Midnighter” to
jedna z ostatnich serii od DC, które śledziłem regularnie i autentycznie mi się
podobała. Opublikowana przez Image powieść graficzna ”Virgil” zawiera za
to: przemoc, zemstę, mnóstwo krwi oraz homoseksualistę w roli głównej. Czy
jednak powtarzając to co całkiem nieźle wypaliło w DC, Orlando znów osiągnął
sukces?
Virgil
jest policjantem pracującym w Kingston na Jamajce. O nim i jego kolegach można
powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że należą do przykładnych obywateli.
Kradzieże, haracze, szantaże, narkotyki i prostytutki to ich codzienne zajęcia.
Nikt jednak nie wie, że Virgil tak naprawdę jest gejem i żyje w związku z
Ervanem. Homoseksualizm jest bowiem na Jamajce uważany za najgorszą zbrodnię,
więc gdy sekret Virgila przypadkiem wychodzi na jaw, jeszcze tego samego dnia
jego odwiedza grupa uzbrojonych ludzi, która zabija przyjaciół mężczyzny,
porywa Ervana, a jego samego zostawiają rannego na pastwę losu. Na ich
nieszczęście, Virgilowi udaje się przeżyć i po szybkim powrocie do sił,
wypowiada on wojnę byłym kolegom oraz tym, którzy są ich prawdziwymi
mocodawcami.
Nie ukrywam,
że po ”Virgil” początkowo zupełnie nie planowałem sięgać. Opis sugerujący,
że będzie to coś w ogólnym zamyśle dość podobne do wspomnianego ”Midnightera” tego
samego scenarzysty, nie sprawił że szybciej zabiło mi serce. Ale podczas
ubiegłorocznej odsłony MFKiG w Łodzi odnalazłem ten komiks w cenie 25zł i
uznałem, że nawet jeśli mi się ostatecznie nie spodoba, nie będę żałować tak
niewielkiej kwoty. Liczyłem na to, że na łamach ”Virgil” Steve Orlando nie pójdzie jedynie w totalną
rozwałkę i nieco mocniej nakreśli społeczny fragment fabuły swojej powieści
graficznej. Tak się niestety nie stało i pomimo ciekawego punktu wyjścia,
posiadającego w sobie naprawdę sporo potencjału, komiks szybko skręcił w
szaleńczy pokaz przemocy i zemsty.
Wiele rzeczy
na łamach ”Virgil” jest niedopowiedziane, albo też wręcz zupełnie olane.
Widzimy wyrzuty sumienia Virgila po seksie z prostytutką (do którego się
przymuszał), lecz nie wiemy czy to z powodu samego aktu seksualnego czy też
przez wszelkie złe uczynki, jakich dopuścił się wcześniej. Wiemy, że policjanci
z Kingston nienawidzą homoseksualistów, lecz brakuje szerszego kontekstu oraz
uzasadnienia. Przez to też walka z ostatnim przeciwnikiem wygląda jak starcie
Virgila z facetem, który po prostu jest uprzedzony. Wreszcie trudno nam się zaangażować
jakkolwiek w kibicowanie głównemu bohaterowi, skoro o jego partnerze tak
naprawdę nie wiemy nic, za wyjątkiem jego imienia. Pojawiające się co jakiś
czas flashbacki pokazują nam co prawda urywki z ich wspólnej przeszłości, ale
są bardzo przewidywalne. Brakuje w komiksie czegoś, co zdecydowanie bardziej
wiarygodnie pokazałoby siłę uczuć między tą dwójką. Ogólnie podczas lektury
wyraźnie widać, że Orlando się miotał między tym, na co ma postawić mocniejszy
nacisk. Wybrał ostatecznie akcję i uważam, że nie był to trafny wybór. Bo ta
również nie jest czymś, co przykuwa do lektury. Tutaj jednak wyłożył się
rysownik i wrócę do tego za kilka chwil.
Czy ”Virgil”
posiada zatem jakieś zalety? Owszem. Na pewno bardzo fajne jest to, że Virgil
nie jest tutaj przesadzonym kozakiem koszącym wszystko, co staje mu na drodze. Orlando
i Faith pokazali go jako dobrze zbudowanego, ale nie ogromnego faceta, który
część walk wygrywa po prostu dzięki szczęściu i pomysłowości. Także i sposób
przedstawienia samego Kingston przypadł mi do gustu. Od razu widać, i to nie
tylko dzięki rysunkom, jak mocno zdeprawowane i zepsute jest to miejsce. Niestety
nie są to rzeczy, które w jakimś znaczącym stopniu podnoszą ocenę komiksu. Zwłaszcza,
że teraz znów sobie ponarzekam.
Tym razem
na rysownika. Uważam, że J.D. Faith wyłożył się na ”Virgil”. Przede wszystkim
kłuło w oczy to, że Steve Orlando postawił na pędzącą przed siebie historię
zemsty, a rysownik kompletnie tej dynamiki nie potrafił pokazać. Poszczególny kadry
porażają wręcz statycznością, przejścia pomiędzy nimi są bardzo słabe, a gdy
Faith próbuje coś mocniej zaakcentować, ociera się to o parodię. Warstwa graficzna
w tym komiksie leży na łopatkach i tylko w paru momentach miałem wrażenie, że
artysta chociaż trochę się postarał. Równie nijaki był niestety kolorysta. Chris Beckett wyróżnił się jedynie w miejscach, gdzie zwróciłem uwagę na to, że chyba nie do końca odpowiednia barwa została wybrana do odpowiedniego przedstawienia odpowiedniego elementu rysunku. Dla równowagi warto wspomnieć jednak o
bardzo przyjemnej dla oka okładce autorstwa Artyoma Trakhanova, który trochę
pobawił się kolorami, co dało zaskakująco udany efekt końcowy.
”Virgil”
opublikowany został w cenie okładkowej w wysokości dziesięciu dolarów. Tom zawiera
krótki wstęp autorstwa Davida Walkera oraz jeszcze mniej obszerne posłowie
Steve’a Orlando z paroma szkicami autorstwa Faitha. Nie jest to niestety nic specjalnie
interesującego.
25zł to
nie majątek, ale i tak żałuję wydania tych pieniędzy na kupno powieści
graficznej ”Virgil”. Zarówno scenariusz Orlando jak i rysunki Faitha nie
spełniły nijak moich niewysokich oczekiwań. Tytuł ten podjął ciekawy wątek z
dużym potencjałem na interesującą, oryginalną historię. Niestety szybko
zabrakło na niego pomysłu i w efekcie otrzymaliśmy rozpierduchę niskich lotów,
do zapoznania się z którą totalnie Was nie zachęcam.
"Virgil" do kupienia w ATOM Comics
Dzięki, wybiłem sobie Virgila z głowy :)
OdpowiedzUsuń