poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Virgil (Steve Orlando/J.D. Faith/Chris Beckett)

Steve Orlando dość mocno wypromował swoje nazwisko podczas pracy nad krótko niestety żyjącą serią ”Midnighter” dla DC Comics, która ukazywała się w ramach inicjatywy DC You. Mam nadzieję, że wszyscy kojarzycie doskonale tytułowego bohatera tamtej serii, ale jeśli jakimś cudem nie, to przypomnę. Otóż Midnighter to odrobinę przypominający Batmana kawał twardego skurczybyka, który potrafi przewidzieć każdy twój następny ruch i jednocześnie nie ma żadnych oporów przed wypruciem ci mózgu butem. Jednocześnie jest gejem będącym w związku z wariacją na temat Supermana – herosem o pseudonimie Apollo. No, co prawda Orlando próbował tam nieco mieszać, ale faktem jest, że ”Midnighter” to jedna z ostatnich serii od DC, które śledziłem regularnie i autentycznie mi się podobała. Opublikowana przez Image powieść graficzna ”Virgil” zawiera za to: przemoc, zemstę, mnóstwo krwi oraz homoseksualistę w roli głównej. Czy jednak powtarzając to co całkiem nieźle wypaliło w DC, Orlando znów osiągnął sukces?

Virgil jest policjantem pracującym w Kingston na Jamajce. O nim i jego kolegach można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że należą do przykładnych obywateli. Kradzieże, haracze, szantaże, narkotyki i prostytutki to ich codzienne zajęcia. Nikt jednak nie wie, że Virgil tak naprawdę jest gejem i żyje w związku z Ervanem. Homoseksualizm jest bowiem na Jamajce uważany za najgorszą zbrodnię, więc gdy sekret Virgila przypadkiem wychodzi na jaw, jeszcze tego samego dnia jego odwiedza grupa uzbrojonych ludzi, która zabija przyjaciół mężczyzny, porywa Ervana, a jego samego zostawiają rannego na pastwę losu. Na ich nieszczęście, Virgilowi udaje się przeżyć i po szybkim powrocie do sił, wypowiada on wojnę byłym kolegom oraz tym, którzy są ich prawdziwymi mocodawcami.

Nie ukrywam, że po ”Virgil” początkowo zupełnie nie planowałem sięgać. Opis sugerujący, że będzie to coś w ogólnym zamyśle dość podobne do wspomnianego ”Midnightera” tego samego scenarzysty, nie sprawił że szybciej zabiło mi serce. Ale podczas ubiegłorocznej odsłony MFKiG w Łodzi odnalazłem ten komiks w cenie 25zł i uznałem, że nawet jeśli mi się ostatecznie nie spodoba, nie będę żałować tak niewielkiej kwoty. Liczyłem na to, że na łamach ”Virgil Steve Orlando nie pójdzie jedynie w totalną rozwałkę i nieco mocniej nakreśli społeczny fragment fabuły swojej powieści graficznej. Tak się niestety nie stało i pomimo ciekawego punktu wyjścia, posiadającego w sobie naprawdę sporo potencjału, komiks szybko skręcił w szaleńczy pokaz przemocy i zemsty.

Wiele rzeczy na łamach ”Virgil” jest niedopowiedziane, albo też wręcz zupełnie olane. Widzimy wyrzuty sumienia Virgila po seksie z prostytutką (do którego się przymuszał), lecz nie wiemy czy to z powodu samego aktu seksualnego czy też przez wszelkie złe uczynki, jakich dopuścił się wcześniej. Wiemy, że policjanci z Kingston nienawidzą homoseksualistów, lecz brakuje szerszego kontekstu oraz uzasadnienia. Przez to też walka z ostatnim przeciwnikiem wygląda jak starcie Virgila z facetem, który po prostu jest uprzedzony. Wreszcie trudno nam się zaangażować jakkolwiek w kibicowanie głównemu bohaterowi, skoro o jego partnerze tak naprawdę nie wiemy nic, za wyjątkiem jego imienia. Pojawiające się co jakiś czas flashbacki pokazują nam co prawda urywki z ich wspólnej przeszłości, ale są bardzo przewidywalne. Brakuje w komiksie czegoś, co zdecydowanie bardziej wiarygodnie pokazałoby siłę uczuć między tą dwójką. Ogólnie podczas lektury wyraźnie widać, że Orlando się miotał między tym, na co ma postawić mocniejszy nacisk. Wybrał ostatecznie akcję i uważam, że nie był to trafny wybór. Bo ta również nie jest czymś, co przykuwa do lektury. Tutaj jednak wyłożył się rysownik i wrócę do tego za kilka chwil.

Czy ”Virgil” posiada zatem jakieś zalety? Owszem. Na pewno bardzo fajne jest to, że Virgil nie jest tutaj przesadzonym kozakiem koszącym wszystko, co staje mu na drodze. Orlando i Faith pokazali go jako dobrze zbudowanego, ale nie ogromnego faceta, który część walk wygrywa po prostu dzięki szczęściu i pomysłowości. Także i sposób przedstawienia samego Kingston przypadł mi do gustu. Od razu widać, i to nie tylko dzięki rysunkom, jak mocno zdeprawowane i zepsute jest to miejsce. Niestety nie są to rzeczy, które w jakimś znaczącym stopniu podnoszą ocenę komiksu. Zwłaszcza, że teraz znów sobie ponarzekam.

Tym razem na rysownika. Uważam, że J.D. Faith wyłożył się na ”Virgil”. Przede wszystkim kłuło w oczy to, że Steve Orlando postawił na pędzącą przed siebie historię zemsty, a rysownik kompletnie tej dynamiki nie potrafił pokazać. Poszczególny kadry porażają wręcz statycznością, przejścia pomiędzy nimi są bardzo słabe, a gdy Faith próbuje coś mocniej zaakcentować, ociera się to o parodię. Warstwa graficzna w tym komiksie leży na łopatkach i tylko w paru momentach miałem wrażenie, że artysta chociaż trochę się postarał. Równie nijaki był niestety kolorysta. Chris Beckett wyróżnił się jedynie w miejscach, gdzie zwróciłem uwagę na to, że chyba nie do końca odpowiednia barwa została wybrana do odpowiedniego przedstawienia odpowiedniego elementu rysunku. Dla równowagi warto wspomnieć jednak o bardzo przyjemnej dla oka okładce autorstwa Artyoma Trakhanova, który trochę pobawił się kolorami, co dało zaskakująco udany efekt końcowy.

Virgil” opublikowany został w cenie okładkowej w wysokości dziesięciu dolarów. Tom zawiera krótki wstęp autorstwa Davida Walkera oraz jeszcze mniej obszerne posłowie Steve’a Orlando z paroma szkicami autorstwa Faitha. Nie jest to niestety nic specjalnie interesującego.

25zł to nie majątek, ale i tak żałuję wydania tych pieniędzy na kupno powieści graficznej ”Virgil”. Zarówno scenariusz Orlando jak i rysunki Faitha nie spełniły nijak moich niewysokich oczekiwań. Tytuł ten podjął ciekawy wątek z dużym potencjałem na interesującą, oryginalną historię. Niestety szybko zabrakło na niego pomysłu i w efekcie otrzymaliśmy rozpierduchę niskich lotów, do zapoznania się z którą totalnie Was nie zachęcam.

"Virgil" do kupienia w ATOM Comics

1 komentarz: