wtorek, 8 listopada 2016

Z archiwum Image #35

Rok 1996. Image Comics powoli zaczyna odczuwać skutki wewnętrznych konfliktów, a także zapaści, która w tamtych czasach dotykać zaczęła niemal cały przemysł komiksowy w USA. Włodarze studia WildStorm zaczynają kombinować nad tym, jak mogą przyciągnąć do siebie czytelników oraz utrzymać tych, którym nie podoba się aktualna wówczas polityka wydawnicza. Nagle ktoś wpada na pomysł publikacji linii komiksów w wersji budżetowej. Jej pierwszym znakiem życia była seria ”Hazard”, początkowo przynajmniej trzymana na uboczu uniwersum.

Na samym początku chciałbym Wam wyjaśnić mniej więcej o co chodzi z linią budżetową. W połowie lat 90-tych standardową ceną na najpopularniejszych komiksach Marvela i DC stała się kwota 1,95$. Image Comics mogło zaoferować taką kwotę tylko na swoich najpopularniejszych tytułach typu ”Spawn” czy ”Savage Dragon”, zaś dla innych standardem była cena 2,50$, a w niektórych przypadkach czasem nawet 2,75$. W czasach, gdy masa czytelników odwracała się od komiksowego medium, a niektóre wydawnictwa bankrutowały ktoś w WildStormie uznał, że sposobem na wyjście z impasu jest zaproponowanie odbiorcom coś na ich kieszeń, ponieważ najwyraźniej ceny z dwójką z przodu ich skutecznie odstraszają. Podjęto decyzję o stworzeniu linii komiksów zawierającej się w uniwersum studia, których jedynym wyróżnikiem miała być niższa i atrakcyjna dla klienta cena. Pierwszy numer serii ”Hazard”, o której chciałbym dziś Wam trochę więcej opowiedzieć, kosztował okładkowo dokładnie 1,75$. No ale coś za coś.

Zeszyt ten bowiem trudno mi do czegoś konkretnego porównać i wydaje mi się, że najlepiej byłoby nakręcić krótki filmik. Nie mam niestety takich możliwości, więc postaram się zrobić to pisemnie. Otóż przy publikacji tego komiksu zdecydowano się na możliwie jak najcieńszy papier. O ile okładka przypomina jeszcze mniej więcej papier stosowany w ”Kaczorze Donaldzie” czy ”Star Wars Komiks” w wersji sprzed Marvela, o tyle papier w środku już kojarzy się mniej więcej z tym, co otrzymali czytelnicy ”Spawna” od TM-Semic, tylko jeszcze odrobinę cieńszy. Okładka jest kolorowa tylko z zewnątrz, zaś sam zeszyt sprawia wrażenie bardzo chudego. I nie jest to tylko kwestia grubości użytego papieru, ale także ilości stron. ”Hazard #1” liczy bowiem 20 stron komiksu (czyli o dwie mniej niż wówczas stanowił standard), trzy strony reklam, jedną ze wstępem scenarzysty i wspomnianą już okładkę. Generalnie najbliższe porównanie, jakie ciśnie mi się na klawiaturę, to taki typowy program telewizyjny za złotówkę z kiosku.
W prawym, górnym rogu widzimy damski tyłek bardzo męskiego, głównego bohatera. Enjoy :D 

Zanim przejdę do omawiania samego komiksu, wspomnę jeszcze że w linii budżetowej WildStorm zapowiedział jeszcze start trzeciego woluminu przygód Uniona (o którym niedawno wspominałem na lamach tej rubryki), lecz z nieznanych powodów tytuł ten wpadł do limbo, którego nigdy nie opuścił, a i sama postać przez długi czas nie pojawiała się w uniwersum.

Przejdźmy jednak do samego komiksu. Skupia się on na postaci Alexa Huttona, który w trakcie crossoveru ”Fire From Heaven” przewinął się przez jeden numer ”StormWatch”. Był to wyborowy strzelec, który wpadł w ręce szalonego naukowca pracującego na wyspie Gamorra. Ten wszczepił w jego ciało nanoboty, które wielokrotnie zwiększyły jego siłę i sprawność oraz uczyniły posłusznym jego rozkazom. Pierwszą misją, jaką Huston ma przed sobą to zabicie Henry’ego Bendixa – Weathermana i dowódcę StormWatch.

Jak więc widać, warstwa fabularna nie jest szczególnie wyszukana, lecz warto dodać, że w późniejszych numerach pojawia się pewien znaczący zwrot akcji, który jednak nadal nie sprawia, iż komiks staje się ciekawy. I to jest właśnie główna bolączka warstwy fabularnej Jeffa Mariotte – nuda. Zarówno główna postać jak i wszystkie inne pojawiające się w omawianym dziś zeszycie są niesamowicie mdłe, nawet jak na powszechnie występujące w tym komiksie, ekstreeeeeeemalne ekstrema. Na łamach ”Hazard” otrzymujemy standardową papkę tego okresu – makabrycznie umięśnionych facetów, powierzchowną, pretensjonalną i ledwo trzymającą się kupy fabułę, seksowne panie...

O, w sumie muszę o tym napisać dwa zdania więcej. Przez całe dwadzieścia stron rysownik pokazał nam łącznie pięć kobiet. I teraz bez ogródek: dwie z nich wyglądem przypominają prostytutki, dwie kolejne nieco mniej, ale i tak mają dekolty do pępków, zaś piątą widzimy na trzech kadrach i jest na nich... tak, zgadliście – niemal kompletnie naga. I tylko jedna z nich wypowiada w komiksie więcej niż dwa zdania (jakby się uprzeć, to więcej niż półtora). Taki tam fun fact. Ale generalnie piszę o komiksie, w którym pojawia się reklama dwóch talii kart z półnagimi paniami z komiksów dla... ”kolekcjonerów” ;)
Rob Liefeld lubi to! 

Gdy więc czytamy komiks, w którym główny bohater nie wzbudza żadnych sympatii, drugi plan praktycznie nie istnieje, zaś villain jest niezamierzenie przekomiczny, trudno szukać tu pozytywów. Może zatem rysownik dał radę? Nooooo... nie, dał ciała na całej linii. Nie dajcie się zwieść okładce Jima Lee, ponieważ w środku jest po prostu tragedia. I nie chodzi mi tylko o to, że Roy Martinez chciał być bardzo EXTREEEEEEME i w sumie to mu się udało, ale pojechał tak mocno, że czasem trudno się połapać na co właściwie patrzymy. Jest tu na przykład taka scena, gdy Alex pierwszy raz staje naprzeciwko D’Oro, ten drugi otoczony jest obstawą. Sądzę, że Martinez zbyt dosłownie wziął do siebie popularne określenie takich ludzi, jakim jest ”goryle” :) Podobnych wpadek jest tu mnóstwo i znakomita większość z nich znajduje się na stronach, których akcja toczy się w półmroku. Przy czym nie zrzucałbym tu jednak winy na linkera czy ludzi odpowiedzialnych za naprawdę paskudne, komputerowe kolory.

Hazard” spotkało się ze średnim przyjęciem czytelników. Mdła historia (znacznie słabsza od badziewia, jakie Mariotte uprawiał równolegle w ”StormWatch”) oraz paskudna warstwa graficzna najprawdopodobniej zrobiła swoje, ponieważ tytuł ten załapał się do czołowej setki list sprzedaży Diamonda tylko raz i to w czasach, gdy te przez krótki czas nie uwzględniały komiksów Marvela. Inicjatywa budżetowych komiksów upadła bardzo szybko, a jej małym symbolem niech będzie to, że ostatni, siódmy numer ”Hazard” kosztował już 2,75$, wystąpił w nim Prism – chyba najbardziej nielubiany członek StormWatch ever i komiks ten wówczas nikogo już nie obchodził. Kolejny szajs lat 90-tych, polecam koneserom badziewia :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz