W
końcowym okresie działań związanych z II wojną światową, a także tuż po jej
zakończeniu, amerykanie przeprowadzili operację ”Spinacz”. Polegała ona na tym,
że bez wiedzy Departamentu Stanu, służby specjalne przerzucały na teren USA
czołowych, niemieckich naukowców. Byli to głównie fizycy i chemicy, ale
znalazło się także i miejsce dla lekarzy. W 2001 roku ukazał się pierwszy
zeszyt miniserii ”Ministry of Space”, na łamach którego Warren Ellis
pokazał alternatywną wersję historii, związaną właśnie z tym wydarzeniem.
Komiks
rozpoczyna się w momencie, gdy amerykanie przeprowadzają operację ”Spinacz”,
lecz bardzo szybko okazuje się, że wcześniej nazistowskich naukowców
uprowadzili Brytyjczycy, dowodzeni przez komandora Johna Dashwooda. Człowiek
ten ma wielką wizję światowej dominacji Wysp Brytyjskich, która opiera się na
podboju kosmosu. Oprócz owych wyobrażeń, ma on także całą masę pieniędzy,
którymi przekonuje Winstona Churchilla, by utworzył i powierzył mu tytułowe
Ministerstwo Kosmosu. Tylko skąd Dashwood wziął owy majątek?
To
pytanie tli się w tle całości ”Ministry of Space”. Warren Ellis i jego
współpracownicy kreują jednak dla nas przede wszystkim utopijną historię, w
której Wielka Brytania sukcesywnie podbija kosmos, stając się największą potęgą
świata, zarazem przynosząc bardzo proste i wygodne życie swoim obywatelom. Komiks
opowiedziany jest oczywiście z perspektywy Johna Dashwooda, którego powojenne
losy nie były jedynie sielanką i także obfitowały w traumatyczne wydarzenia.
Lektura komiksu w znakomitej części upływa nam na obserwowaniu różnych
fragmentów jego życia i przyznam się szczerze, nie jest to jakaś szczególnie
mocno porywająca lektura. Warren Ellis jest dla mnie jednym z tych twórców, po
których automatycznie wymagam jakiegoś błysku, nietypowego podejścia, czy mocno
zadziwiających rozwiązań. ”Ministry of Space” tego pozornie nie posiada,
prezentując nam jedną z wielu historii wielkiego sukcesu, tutaj tylko zgrabnie
wplecioną w historyczne fakty, od których w końcu stopniowo i konsekwentnie
odchodzi.
Komiks
ten kupiłem za grosze podczas tegorocznego MFKiG, zachęcony tym, że jest to
jedno z nielicznych dzieł Warrena Ellisa, o których istnieniu nie miałem
pojęcia. Lektura ”Ministry of Space”, która najzwyczajniej w świecie
nudziła, zarazem nieco wyjaśniała fakt, że o tytule tym szczególnie głośno nie
było. Główny bohater jest postacią jakich wiele i chociaż scenarzysta dał mu
sporo bardzo fajnej charyzmy, to jednak na tle innych postaci stworzonych przez
Ellisa nie wyróżniał się totalnie niczym szczególnym. Dodatkowo brakowało mi tu jakichś
niespodziewanych zwrotów akcji, wszystko toczyło się raczej utartymi ścieżkami
i jedynym elementem fabuły, który powstrzymał mnie przez rzuceniem tomem tym w
ciemny kąt, była tajemnica pochodzenia pieniędzy, którymi Dashwood sfinansował
początki swojej działalności. Ta kwestia wyjaśnia się w finale ”Ministry of
Space”...
...i jest
chyba największym zawodem, jaki tylko mógłbym sobie wyobrazić. Na pierwszy rzut
oka zadanie wykonano poprawnie – szok jest ogromny, ale chyba nie do końca z
tego powodu, jaki wyobraził sobie twórca. Mnie zdziwiło bowiem to, jak bardzo
rozwiązanie to nie trzyma się kupy w stosunku do tego, co było dane nam oglądać
przez cały komiks. Co więcej, chociaż dowiadujemy się skąd bohater posiadał
pieniądze, to nie poznajemy sposobu, w jaki wszedł w ich posiadanie. Uwierzcie
mi, w jaki sposób nie próbowalibyście dopisać w zauważalne dziury jakąś
historię, na pewno wyda się Wam ona bez sensu. Oczywiście znając historyczne
realia, ponieważ w momencie wejścia Dashwooda w posiadanie majątku jeszcze jako
tako trzymamy się faktów znanych z historii. Pewnie ktoś powie, że przecież
jest to komiks sci-fi i jest tu miejsce na luźną interpretację faktów lub
lekkie ich przeinaczanie. Jasne, macie rację. Ale nawet komiksy z tego gatunku
mają obowiązek nie wciskać nam ciemnoty tak otwarcie, jak na łamach ”Ministry
of Space” zrobił to Warren Ellis. Rozwiązanie tajemnicy podał nam bardzo niespodziewane
i pewnie bym je docenił, gdyby nie stało zauważalnym okrakiem do tego, co
pokazywano nam wcześniej na łamach komiksu. Miniserii tej wyraźnie brakuje
jeszcze jednego zeszytu, który chociaż trochę wyjaśniłby nieścisłości.
Za rysunki
w ”Ministry of Space” odpowiedzialny jest Chris Weston, zaś kolory
nakładała Laura Martin. Oboje spisali się bardzo dobrze, stając się największym
plusem omawianego dziś komiksu. Weston postawił na obfitujące w detale,
realistyczne rysunki. Od razu rzuca się w oczy dbałość o historyczne szczegóły,
takie jak mundury, bronie czy pojazdy, zaś w tej bardziej futurystycznej części
komiksu rysownik świetnie poradził sobie z przedstawieniem technologii. Wizualnie
stanowi ona połączenie nowoczesności z klasycznymi rozwiązaniami, co sprawdza się
idealnie. Także i kolorom trudno coś zarzucić. Laura Martin od lat wyróżnia się
wśród kolorystów i ”Ministry of Space” tylko potwierdza, że ma doskonałe
wyczucie i nakładane przez nią barwy jedynie subtelnie podkreślają wszystkie
wysiłki rysownika. To wciąż jednak dziwne uczucie pisać, że duet ten jest tą
lepszą częścią tej miniserii.
”Ministry
of Space” jest jednym z tych komiksów Ellisa, które napotkały wydawnicze
trudności. Tytuł zadebiutował w 2001 i wówczas ukazały się dwa z trzech zeszytów
(każdy liczył po 24 strony). Na finał czytelnicy czekać musieli trzy lata, zaś
na wydanie zbiorcze – dwa kolejne. Te zawiera wstęp autorstwa Marka Millara (w
którym wychodzi jego wybujałe ego), posłowie Warrena Ellisa i parę stron
szkiców koncepcyjnych Westona. Materiały dodatkowe nie ratują jednak całości,
która wciąż mieni się jako potężne rozczarowanie. I chociaż zapłaciłem za tom
ten około 30zł, co tak naprawdę nie jest szczególnie duża kwotą, to jednak nie
polecam iść w moje ślady. Warren Ellis ma w swoim dorobku całą masę lepszych
komiksów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz