niedziela, 13 listopada 2016

Gościniec: Jedno wielkie WTF, czyli "Saga" Briana K. Vaughana

Autorem poniższego tekstu jest Marcin Chrapiec, który od czasu do czasu pisze bardzo fajne rzeczy dla DCManiaka oraz Panteonu. Tak jak poprzednim razem, częściowo się z nim zgadzam, a częściowo nie. Wasze opinie wyraźcie w komentarzach.
Zastanawialiście się kiedyś, co powstałoby z połączenia Gry o Tron z Gwiezdnymi Wojnami? (tak, tak, jestem kolejny, który porównuje "Sagę" do tych dwóch marek. No ale co może być lepszą reklamą?) Brian K. Vaughan i Fiona Staples postanowili odpowiedzieć na to pytanie. Do tego dodajcie sobie seks, przemoc i czarną komedię. I tak oto powstała "Saga". Przygotujcie się na szaloną przygodę bez trzymanki.

Naprawdę uważam, że twórcy wykazali się ogromną odwagą, by publikować coś takiego i to pod swoimi własnymi nazwiskami. Ale odbieram to jako środkowy palec wyciągnięty w kierunku wszystkich cenzorów. Wykorzystali możliwości, jakie daje medium zwane komiksami, nie bojąc się o to, czy jakiś średnio rozgarnięty Smith oskarży ich o niemoralność, ponieważ źle i opacznie zrozumiał ich przekaz. No bo przecież, jaka jest szansa, że przeczytałby on taki komiks? Co innego telewizja lub kino gdzie po takim pokazie prawdopodobnie rozległyby się krzyki oburzenia. Bo Seba wybrał pierwszy lepszy seans, Ilona myślała, że to zwykły romans, a Konstanty nie miał co obejrzeć do obiadu w niedzielę po powrocie z kościoła. Tutaj ograniczamy szanse, że ktoś zwyczajnie zabłądzi, do absolutnego minimum. Należy się również szacunek wydawnictwu Mucha, które zdecydowało się zaprezentować "Sagę" polskim czytelnikom. Bądź co bądź była to bardzo ryzykowna decyzja. Jak zareaguje polski odbiorca? Jawiło się to jako wielka niewiadoma.

Głównymi bohaterami są zakochani w sobie Marco i Alana. Niestety stoją po przeciwnych stronach wielkiego galaktycznego konfliktu. Ich miłości nikt nie akceptuje, co zmusza ich do ucieczki i ciągłego ukrywania się przed władzami. Stop, chyba już gdzieś to słyszeliście, prawda? Ahh tak, brzmi jak "Romeo i Julia" Williama Szekspira. Zapytacie pewnie, co może być odkrywczego w tak oklepanym motywie, jakim jest zakazana miłość? Otóż nie jest to kolejne tandetne romansidło z przewidywalnym happy endem, ale epicka przygoda, której nie zapomnicie do końca życia. Brian K. Vaughan po raz kolejny udowadnia, jak wielce utalentowanym jest scenarzystą. Wykreowany przez niego świat zachwyca, przeraża, a czasami nawet obrzydza. Ogrom tego wszystkiego zapiera dech w piersiach. Jak ogromną wyobraźnią musi być obdarzony Vaughan, jeśli potrafi stworzyć coś takiego? Panie i panowie, czapki z głów.
Sam Vaughan żartobliwie opisuje "Sagę" jako space operę dla zboczeńców. Duchy, planety, które okazują się jajkami, z których wykluwają się wielkie noworodki działające jak czarne dziury? Czemu nie? Kosmiczni łowcy nagród rodem z westernów? Proszę bardzo. Międzygatunkowy seks? Dla chcącego nic trudnego. Takie rzeczy zobaczycie nie tylko tutaj, ale nigdzie indziej w takim natęzeniu. Momentami sam zastanawiałem się, co ja tak właściwie do cholery czytam i po co to robię? Dobrze radzę, nie czytajcie Sagi w miejscach publicznych. My komiksiarze mamy już dość zszarganą reputację, nie ma potrzeby jeszcze doklejać nam łatki zboczeńców i dewiantów ;) Ktoś mógłby pomyśleć, że Vaughan dał w tym komiksie upust swoim najdziwniejszym fantazjom. Że wykorzystał seks i przemoc, by napędzić sprzedaż lub by zwrócić na siebie uwagę. No bo przecież nic nie sprzedaje się tak jak te dwie rzeczy. Ale on robi to wszystko w konkretnym celu. Porusza takie tematy jak pornografia, rasizm czy pedofilia. Dla niego nie ma tematów tabu. Zwraca uwagę na problemy współczesnego świata. Czasami potrzebny jest ktoś taki, kto powie wprost, jak jest, mimo że nie będzie to miłe i przyjemne. Kimś takim jest właśnie Vaughan. On niczego nie próbuje ukrywać. Jest dosłowny aż do bólu. Pod płaszczem pozornie niewinnej historii ukrył mnóstwo znaczeń i przekazów. Stworzył bardzo skomplikowaną i wielowarstwową opowieść, która tylko z pozoru wydaję się błaha i momentami wręcz bardzo prosta.
Wielowymiarowe, pełnokrwiste postacie to kolejny powód, dla którego warto sięgnąć po "Sagę". Już po dwóch lub trzech zeszytach zżyjecie się z bohaterami na dobre. I nim się zorientujecie, będziecie śledzić ich losy z zapartym tchem. Każdy z bohaterów jest tak wyrazisty, że nie sposób pomylić go z nikim innym. Mało gdzie spotyka się tak dobrze wykreowane postacie, jak tutaj. Wracamy do nich jak do dobrych starych znajomych. Jednym kibicujemy, drugich nienawidzimy i życzymy im jak najszybszej śmierci. Z pewnością byłaby to dobra okazja do wykazania się co poniektórych aktorów.

Świetnym pomysłem było oddanie głosu narratora dziecku dwójki głównych bohaterów. Dzięki temu poznajemy całą historię z pewnego dystansu czasowego oraz wprowadza to dodatkowe zabarwienie emocjonalne. W końcu słuchamy opowieści osoby, której te wydarzenia dotknęły bezpośrednio. Była ich naocznym świadkiem.

Co do rysunków Fiony Staples, to oddają one kapitalnie emocje na twarzach bohaterów. Drugi plan jest z reguły dość ubogi, ale nie można odczytać tego za wadę. Jednak to kolory zrobiły na mnie największe wrażenie. Do dzisiaj zdarza mi się czasami otworzyć któryś z zeszytów i przeglądać go tylko i wyłącznie dla tych fenomenalnych rysunków. Praktycznie każdy kadr można oprawić w ramkę i powiesić sobie na ścianie. Nic tylko patrzeć i nasycać swoje oczy pięknymi rysunkami.

Ahh jak mi się marzy serial na podstawie "Sagi"... Niestety sami twórcy jasno postawili sprawę. Nie ma szans na żadne ekranizacje. Zresztą może to i lepiej. Chyba nie ma takiej stacji, która odważyłaby się pokazać coś takiego. No może jedynie HBO. Ale w tym wyjątku obawiam się, że nawet oni baliby się skandalu. Tak nawet to HBO, o którym żartobliwie mówią „IT'S NOT PORN, IT'S HBO!” nie wydaje się być gotowe na to, co zaprezentował Vaughan.

Cóż ja więcej mogę powiedzieć, jeśli jeszcze nie czytaliście, to zamawiajcie i zachwalajcie razem ze mną.
MC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz