poniedziałek, 28 listopada 2016

Top 5 #59 - Komiksy z Image, których nie ma, a być powinny!

Na pomysł dzisiejszej odsłony "Top 5" wpadłem podczas pisania niedawnej recenzji trzeciego tomu "Low". Wspomniałem tam bowiem, że chciałbym kiedyś zobaczyć wydany przez Image artbook z pracami Grega Tocchiniego i... to było to! W rozwinięciu posta znajdziecie pięć nieistniejących wydań komiksowych, które moim zdaniem po prostu powinny powstać. W komentarzach podajcie swoje typy, jestem bardzo ciekaw tego, co możecie tam wymyślić. Aha, specjalnie nie wspominałem o raczej dość oczywistym dokańczaniu pozawieszanych serii.
5. Dia de Los Muertos vol. 2
Na początek totalna prywata i własne "widzimisię". W tytule tym jestem tak absolutnie zakochany, że cały czas trzymam mocno kciuki za to, by Riley Rossmo uznał, iż warto zrobić jej kontynuację. Przypomnę o czym było "Dia de Los Muertos". Była to antologia różnych twórców, lecz w całości narysowana przez Rossmo. Poszczególne historie skupiały się na postaciach i wierzeniach związanych z Meksykańską wersją święta zmarłych. Graficznie, komiks był po prostu megawypasiony, ponieważ artysta zaprezentował całą gamę swoich niebanalnych umiejętności. Każdy rozdział narysował innym stylem. Scenariuszowo różnie, ale nawet jeśli fabularnie było słabiej, Rossmo ratował czytelnika z opresji i zabierał go w niezwykły, bardzo często magiczny świat. Absolutnie <3

4. The Walking Dead Book + DVD Set
DC raz za razem rzuca zestawami typu komiks plus maska i sprzedają się one całkiem nieźle. Dlaczego więc nie pójść dalej i zaproponować coś zarówno widzom jak i czytelnikom? Zarówno komiksowe jak i serialowe wcielenie "The Walking Dead" niezmiennie cieszy się niebywale dużą popularnością. Wydaje mi się, że gdyby zaoferować fanom zestaw, dający możliwość w atrakcyjnej cenie porównać oryginał względem produkcji stacji AMC, na pewno poziom sprzedaży byłby zadowalający. Widziałbym to w taki sposób - jako że serial jest niestety bardziej popularny, wydania musiałyby być dostosowane do niego. I tak na przykład, do wydania zawierającego dwa pierwsze sezony dołączone byłyby dwa pierwsze tomy komiksu. Kolejna odsłona, już bardziej wypasiona, zawierałaby sezony 3-4 oraz tomy 3-10. Następna z kolei: sezony 5-6 oraz tomy 11-16. Podobny zabieg widziałbym także w przypadku "Outcast", ale to dopiero do ukazaniu się drugiego sezonu.
3. Low Deluxe Edition
Gdy Rick Remender przychodził do wydawnictwa Image, od razu zapowiedział start trzech tytułów. Dwa z nich, a więc "Black Science" oraz "Deadly Class" posiadają już w swoim dorobku wypasione wydania deluxe i chociaż jestem fanem talentu Matteo Scalery i Wesa Craiga, to jednak zdecydowanie najbardziej podobają mi się wysiłki Grega Tocchiniego przy trzecim ze wspomnianych tytułów - "Low". Oprócz samodzielnego artbooka tego twórcy, chciałbym także zobaczyć kiedyś na sklepowych półkach powiększone, twardookładkowe wydanie tej serii i dziwi mnie, że jeszcze takowego nie zapowiedziano. Być może Remender chce powtórzyć zabieg z "Deadly Class" i opublikować deluxe składający się z trzech story-arców? Byłoby miło, lecz faktem jest, że na razie o takim wydaniu "Low" nic nie słychać.
 
2. Top Cow by Ron Marz
Pisałem to już niejednokrotnie, ale znów muszę się powtórzyć: Ron Marz jest gościem, który niemal samodzielnie odrestaurował uniwersum Top Cow (gdy te jeszcze istniało) i chociaż większość jego tytułów możecie dostać w wydaniach zbiorczych, to jednak sądzę, iż zasłużył on na powiększone wydania zbierające wszystkie jego dzieła (do Top Cow Rebirth) w jednym miejscu. Mam więc tu na myśli "Witchblade #80-150", "Artifacts #1-13", "Angelus #1-6" oraz crossovery "First Born" oraz "Broken Trinity", ale także "The Magdalena #1-12", jego krótkie runy w "The Darkness vol.2 #1-4", "Cyber Force vol. 2 #1-6" oraz miniserię "Velocity" z 2010. Wszystko oczywiście wydane chronologicznie, ponieważ i tak większość wspomnianych tytułów tworzy jedną, wielką i nadal bardzo dobrą historię skupioną na artefaktach i ich posiadaczach.

Natomiast rzeczy tego autora, które ukazały się już po Top Cow Rebirth? Delikatnie mówiąc, nie są one zbyt ciekawe i aż boleśnie widać, jak bardzo były pisane pod dyktando Matta Hawkinsa.
1. Spawn #213-250 w wydaniach TP
Wydania zbiorcze serii "Spawn" zawsze były wydawane byle jak, lecz to, co Todd McFarlane zrobił ze wspomnianymi wyżej numerami, jest podwójnie złe. I nie chodzi mi tu o to, że rysowane były one przez naszego rodaka i w związku z tym <tu wrzuć jakieś nacjonalistyczne pierdolety>, ale o to, że to po prostu był wówczas bardzo dobry komiks. Po świetnym przyjęciu przez fanów "Endgame" (#185-196) już pojawiły się znaki zapytania, ponieważ kolejne wydanie zbiorcze przygód wówczas nowego Spawna miało rozpocząć się od #201 ("Spawn: New Beginnings vol. 1"). To oznaczało, że zeszyty #197-200 nie zostaną nigdzie zebrane. Jakież było jednak zdziwienie czytelników, w tym także i moje własne, gdy po opublikowaniu drugiej odsłony "Spawn: New Beginnings" (zawierającej #207-212), McFarlane powiedział, że zaprzestaje publikacji przygód swojego bohatera w wydaniach tp i fani muszą czekać, aż zeszyty te ukażą się w ramach cyklu "Spawn Origins". Było to w 2012 roku i teraz przenosimy się do 2016.

"Spawn Origins TP" utknęło niemal trzy lata temu na dwudziestym tomie (zeszyty #117-122) i na horyzoncie nie widać kolejnych odsłon. "Spawn Origins HC" z kolei jeszcze żyje. W zeszłym miesiącu ukazał się dziesiąty tom, zawierający zeszyty #113-125. Zatem w obu przypadkach do runu Kudrańskiego jeszcze bardzo daleko. McFarlane z kolei kolejny raz pokazał środkowy palec swoim czytelnikom, ponieważ ponownie zmienił zdanie i publikuje zwykłe trejdy z przygodami Spawna. Tym razem jednak od... #251 oraz one-shotu "Spawn: Resurrection" i zostawił czytelników z kolejną wyrwą w kolekcji.

Czy zatem wspomniane wyżej numery kiedykolwiek ukażą się w formie zbiorczej? Szczerze wątpię. Todd McFarlane obecnie zajmuje się zrażaniem do siebie kolejnych twórców i robieniem totalnej łapanki do stworzenia nadchodzących numerów - zapowiedzi paru zeszytów naprzód w rubryce "rysownik" zawiera dziwny zwrot "przyjaciele", co sugeruje, że sam McFarlane nie wie, kto odwali za niego czarną robotę. W tej sytuacji trudno sądzić, by myślał on o naprawieniu błędów przeszłości, skoro te obecne nawarstwiają się jak szalone.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz