sobota, 27 sierpnia 2016

Plutona vol. 1 (Jeff Lemire/Emi Lenox)

UWAGA: Powyżej widzicie okładkę kwietniowego wydania zbiorczego. Poniższy tekst powstał jednak w oparciu o wersje zeszytowe.

Właściwie mógłbym tutaj przekopiować pierwszy akapit mojej poprzedniej recenzji. Jeff Lemire to kolejny twórca, w którego absolutnie ślepo wierzę i jestem w stanie kupić każdy jego autorski projekt. Z podkreśleniem słowa autorski, bo oprócz niesamowitego ”Animal Mana” z DC, żaden jego mainstreamowy komiks dla któregoś z dwóch największych wydawnictw w USA jakoś mnie nie przekonał. ”Sweet Tooth” to klasa sama w sobie, podobnie jak ”Opowieści z Hrabstwa Essex” czy ”Underwater Wielder”. ”Descender” dla Image również stoi na bardzo przyzwoitym poziomie oraz zachwyca grafiką. Nie było więc żadnego powodu, aby nie zaufać scenarzyście ponownie i kupić wszystkie numery miniserii ”Plutona”. No i masz ci los...

Jeff Lemire na łamach tego komiksu przedstawia losy piątki na pozór zwykłych dzieciaków, którzy podczas wypadu do lasu odkrywają zwłoki Plutony – jednej z najpopularniejszych superbohaterek na świecie. To wydarzenie kompletnie odmienia ich życie, zaś od tego dnia ich losy skręcają w bardzo mrocznych kierunkach.

I ponownie powtórzę się z mojej poprzedniej recenzji – na papierze wszystko wyglądało bardzo dobrze. ”Plutona” jawiła się jako kolejna obyczajowa historia z elementami nadprzyrodzonymi, a w tych klimatach Lemire już niejednokrotnie udowodnił, że sprawdza się doskonale. Od samego początku miniseria jawi się nam tak, jak powinna. Oznacza to, że skupiamy się na młodocianych bohaterach, zaś trykoty, herosi i złoczyńcy są tu właściwie nieobecni. Lemire kładzie nacisk na rozwoju losów swoich postaci, którzy pewnego dnia stają się przypadkowymi świadkami zdarzenia o potencjalnie wielkim znaczeniu. Scenarzysta zatem spełnia wszystkie obietnice i początkowo udaje mu się stworzyć całkiem ciekawie zapowiadającą się historię. Pierwsze zgrzyty jednak pojawiają się dość szybko. Pierwsze symptomy tego, że z ”Plutoną” jest coś nie tak, zauważyć można już w trzecim zeszycie miniserii. To właśnie tutaj daje się już zauważyć, że komiks właściwie donikąd nie zmierza. Akcja zwalnia, a kolejne sekwencje nie tyle zaczynają nużyć, co raczej wydają się mocno pretensjonalne, a kolejne fakty – mocno naciągane. Zwłaszcza to, co zaczyna dziać się z postacią Teddy’ego nie przypadło mi do gustu, ponieważ jego przemiana kompletnie nie ma żadnego sensownego uzasadnienia i nie wynika ani z kontekstu, ani też z jakichkolwiek wydarzeń w komiksie. Co więcej, jest ona tak skrajna, że trudno brać ją na poważnie. O wiele lepiej Lemire poradził sobie z resztą bohaterów, prowadzonych w znacznie bardziej naturalny sposób. Niestety, to tylko wprowadza do miniserii potężny kontrast między Teddym i resztą obsady, który dodatkowo uwypukla nonsensowność jego wątku.

Kulminacją tego, jak słabowitą historią jest ”Plutona”, jest oczywiście finałowy zeszyt. Ten nie dość, że opóźnił się o niemal pół roku, to w dodatku poprowadził fabułę po najmniejszej linii oporu. Symptomy tego, w jakim kierunku zmierza historia dało się już mocno odczuć w numerach 3-4, lecz do końca wierzyć mi się nie chciało, że taki scenarzysta jak Jeff Lemire, nawet będąc w nieco słabszej dyspozycji, pójdzie w kierunku, który nawet nie wydaje się, a po prostu jest kompletnie do niczego. Niestety, dokładnie tak się stało – końcówka miniserii jest po prostu fa-tal-na i tylko spotęgowała moją irytację wywołaną tak długim czasem oczekiwania na ostatni numer komiksu. Po zakończeniu lektury przetarłem oczy ze zdumienia i raz jeszcze sprawdziłem, czy na okładce na pewno widnieje nazwisko TEGO Jeffa Lemire. Niestety, nadal tam było.

Za warstwę graficzną odpowiedzialne są dwie osoby. Emi Lenox zilustrowała historię główną, Lemire zaś dodatkową historię, której parę stron jest obecnych w każdym numerze. Pod kątem rysunkowym, oba te nazwiska trudno uznać za artystów mało charakterystycznych. Oboje dysponują bardzo charakterystycznym stylem, który nie tylko trudno jakoś zaszufladkować, ale często budzi on bardzo skrajne opinie. Niejednokrotnie już czytałem takowe, których autorzy zarzucali Lemire’owi, delikatnie pisząc, bazgrolenie. I chociaż daleki jestem od takiego zdania, trochę rozumiem rozrzut ocen jego prac. Lemire’a jako rysownika albo się bardzo lubi, albo wręcz nie cierpi. Ja należę do tych pierwszych, a ponieważ twórca ten pokazał tutaj dokładnie to, czego od niego oczekiwałem, złego słowa nie napiszę i w tym przypadku. Lenox z kolei moim zdaniem spisała się zaledwie poprawnie. W jej pracach nie czuć było wiele wysiłku, a prosta, chociaż zarazem mocno cartoonowa kreska jakoś nie urzekła. Jeśli wina za opóźnienie ostatniego numeru miniserii leży po stronie Lenox (a tego nie wiem), to na pewno nie z powodu szczególnie skomplikowanych prac nad warstwą graficzną. I piszę to mając na uwadze, że artystka odpowiadała także za kolorowanie miniserii.

Plutona” ukazała się już w formie wydania zbiorczego, a wkrótce także dołączy do niego wersja HC, limitowana do 1500 kopii. Piszę to tylko informacyjnie, ponieważ tak naprawdę... wcale Was nie zachęcam do sięgnięcia po ten komiks. Dla mnie jest to przykład masakrycznie zmarnowanego potencjału i kolejny dowód na to, że każdemu twórcy zdarzają się słabsze chwile. Był to komiks przegadany, momentami straszliwie naciągany, z fatalną końcówką i zaledwie poprawny pod kątem graficznym. ”Plutona” posiada kilka zalet, lecz wad jest znacznie więcej. Moja ocena to, z przykrością wystawione, 2/6 

"Plutona vol. 1" do kupienia w ATOM Comics

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz