poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Nie tylko komiks #31

Poprzednia odsłona tej rubryki ukazał się ponad dwa miesiące temu i zająłem się na jej łamach premierowym odcinkiem serialu ”Outcast: Opętanie”. Spodobał mi się on na tyle, by chcieć śledzić jego kolejne odsłony i dziś, dwa dni po wyemitowaniu finału, mogę podzielić się z Wami swoimi wrażeniami. W tekście pojawiają się drobne spoilery, zatem jeśli jeszcze nie widzieliście serialu, a macie taki zamiar – zostaliście ostrzeżeni.

Niech Was nie zwiedzie nazwisko Roberta Kirkmana wśród współtwórców tego serialu. Osoby, które już dawno odrzuciły kolejne sezony serialowego wcielenia ”The Walking Dead”, mogą w miarę spokojnie zasiąść przy ”Outcast: Opętanie”, ponieważ serial ten pod wieloma względami różni się od swojego znacznie popularniejszego, starszego brata. W mojej ocenie, losy Kyle’a Barnesa wypadły także znacznie lepiej od bardziej ”bezpośredniego” konkurenta, za którego uznałem wyróżniającego się potężnymi sinusoidami poziomu ”Preachera” z AMC. Oczywiście jednak nie zabrakło tu paru minusów. Do wszystkiego oczywiście przejdę.

Zacznę jednak od zalet produkcji. Początkowo, bardzo mocno obawiałem się tego, iż kolejny raz serialowy projekt Kirkmana zostanie zdominowany przez masakrycznie słabych aktorów. To na szczęście nie znalazło potwierdzenie w rzeczywistości, ponieważ znaczna część pierwszego planu wypadła w swoich rolach bardzo przekonywująco. Jednak to nie Patrick Fugit, czyli bądź co bądź główny bohater serialu, przykuwał mnie do odbiornika. Robili to ci, którzy najmocniej dzielili z nim czas antenowy. Dla mnie, gwiazdą serialu jest Philip Glenister, który wcielił się w postać wielebnego Andersona. Nie tylko aktor otrzymał najciekawszy moim zdaniem wątek, lecz także najlepiej wywiązał się z jego przedstawienia. Jest wiele scen, w których od Glenistera kipi emocjami, przez co jego wątek nabiera umownego realizmu. Bardzo podoba mi się powolny upadek tej postaci, przedstawione zostało to wręcz rewelacyjnie. Sporo dobrego można także napisać o Wrenn Schmidt, która dotąd pojawiała się częściej na deskach amerykańskich teatrów, niż na małym czy dużym ekranie, lecz ma wszelkie zadatki na częstsze role w filmach i serialach. Zresztą, ma już zaklepanych kilka ról, a ta część ”Outcast: Opętanie”, która była poświęcona jej postaci pokazała, że pani Schmidt skrywa w sobie sopor talentu. Kolejny plus dla Brenta Spinera – charyzmatycznego i tajemniczego, głównego złego sezonu. Chociaż jego zamiary do końca nie są jasne, każda scena z jego udziałem wywoływała u mnie większe lub mniejsze napięcie. Niestety nie o każdym można tak napisać.

Sam Patrick Fugit wypadł przy tej trójce raczej kiepsko, lecz miał on to szczęście być fajnie i konsekwentnie pisanym przez twórców. Cieszy zwłaszcza fakt, że nie był przez cały sezon synonimem chodzącej depresji, ponieważ w takiej wersji był strasznie nieciekawy. Ogólnie o ”Outcast: Opętanie” można napisać, że fabularnie produkcja ta przez większość czasu nie zawodziła. Równolegle prowadzonych wątków było całkiem sporo i tylko jeden z nich – kwestia oprawcy Megan – poziomem odstawał od reszty i w sumie nawet nie doczekał się żadnego rozwiązania tym sezonie. Generalnie jednak i tak w pewnym momencie można było odczuć fakt, że chociaż serial miał stosunkowo krótki sezon, to jednak i tak gdyby skrócono go jeszcze, na przykład do ośmiu epizodów, generalnie szkody wielkiej by nie było.

Zapomnijcie jednak o zapewnieniach twórców serialu, jakoby ”Outcast: Opętanie” miało odmienić spojrzenie na serialowe horrory. No cóż, tak się totalnie nie stało, a wręcz można napisać, że od okolic trzeciego epizodu tej produkcji, właściwie nie ma co tu straszyć do samego końca. Początkowo starano się zaskakiwać, tworzyć napięcie i później faktycznie wystraszyć widza, z czasem jednak te elementy fabuły zaczęło mocno się wycofywać na korzyść wątków rodzinno-obyczajowych, które chociaż prowadzone są całkiem nieźle, to jednak nie po nie zasiadało się do oglądania tego serialu. Klimatyczna, ostatnia scena finałowego epizodu być może zwiastuje większy nacisk na bardziej horrorowi akcenty historii. Na pewno nie obraziłbym się, gdyby właśnie tak się stało.

Generalnie ”Outcast: Opętanie” jest serialem dla mnie idealnym na wakacje. Jest to czas, gdy większość interesujących mnie seriali ma przerwę między sezonami i wtedy jest czas na jeden, dwa lub więcej produkcji, których raczej na pewno nie śledziłbym jesienią czy wiosną. Produkcja stacji Cinemax swoim poziomem jest o kilka długości przed chociażby ”Fear the Walking Dead”, lecz zarazem podjęta tu tematyka nie jara mnie na tyle, bym zdecydował się na oglądanie tej produkcji w trakcie normalnego sezonu. Nie żałuję, że się zdecydowałem, ale gdyby nagle przesunięto drugi sezon, na przykład, na przyszłoroczny wrzesień, raczej bym już odpuścił. Moja ocena to wakacyjne 3+/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz