Joe Keatinge przykuł uwagę fanów wydawnictwa Image Comics
zaskakująco udanym odświeżeniem marki ”Glory” w ramach przeprowadzonej w
2012 roku rewitalizacji komiksów ze studia Extreme należącego do Roba Liefelda.
Od tego czasu jego kariera scenarzysty nabrała rozpędu i co jakiś czas
zapowiada on nowe projekty dla tego wydawnictwa. Zarówno ”Hell Yeah” jak
i ”Shutter” zostały ciepło przyjęte przez czytelników, chociaż w
przypadku tego pierwszego nie obyło się bez turbulencji podczas publikacji.
Całkiem niedawno na sklepowych półkach pojawił się pierwszy tom najnowszego
komiksu tego autora, a więc ”Ringside”. Tytułu skupiającego się na
świecie wrestlingu po tym, jak gasną światła na wielkich galach.
Niezależnie od tego, jaka jest nasza opinia o wrestlingu i
tym, czy w ogóle powinno się nazywać to sportem (ja np. uważam, że nie. Dla
mnie są to wyreżyserowane przedstawienia), nie można zaprzeczyć, iż jest to
ważny element amerykańskiej popkultury. Ogromne, głośne, barwne gale
przyciągają wzrok i nawet jeśli nie jesteście fanami wrestlingu, od czasu do
czasu łypniecie okiem na telewizor, na ekranie którego dwóch półnagich gości
okłada się po głowach dziwnie łamliwymi krzesłami. Zaś nazwisko Johna Ceny po
prostu musiało się Wam obić o uszy. Ale co dzieje się, gdy światła gasną? Życie
wrestlera to nie tylko szampan i sława, lecz bycie trybem w ogromnej,
korporacyjnej maszynie, która nierzadko nie wybacza potknięć i już na pewno nie
ma litości. Tak przynajmniej mają pełne prawo sądzić główni bohaterowie ”Ringside”,
którymi są zapaśnicy, których największe lata sukcesów są już za nimi i wypadli
z głównego obiegu. Jeden z nich, mężczyzna o imieniu Dan, chciałby znów poczuć
się kimś ważnym, lecz podejmuje szereg niefortunnych decyzji i ściąga na siebie
masę problemów. Drugi zaś – Davis – każdego dnia coraz mocniej spychany jest na
boczny tor, lecz nie potrafi odejść, ponieważ nie ma w życiu innego celu.
Co prawda w zapowiedziach i wywiadach pojawiało się to
niejednokrotnie, lecz i tak warto kolejny raz podkreślić, że ”Ringside”
nie jest komiksem o wrestlingu samym w sobie, a o ludziach, którzy oddali mu
swoje życie. Joe Keatinge w swojej historii skupia się na przypadkach osób,
którym po zakończeniu kariery nie powiodło się najlepiej, lecz jednocześnie nie
stara się zbyt mocno demonizować tego wszystkiego, czego sam jest ogromnym
fanem. W efekcie otrzymujemy bardzo przekonywujące charaktery postaci, których
sposób zachowania oraz kolejne losy potrafią zainteresować czytelnika i jawią
się jako bardzo realistyczne. Przeszkadzało mi nieco utrzymanie całości komiksu
w bardzo szarych odcieniach i brak tymczasowej chociaż konfrontacji głównych
bohaterów tego tomu z kimś, komu na przykład udało się odnieść sukces. W
efekcie warstwa fabularna ”Ringside” z czasem, wbrew zamiarom scenarzysty,
zaczyna jawić się czytelnikowi jako dość jednoznaczna krytyka środowiska
wrestlerów.
Zabrakło mi też trochę bardziej rozbudowanych postaci
drugoplanowych, które niestety nie wychodzą zbytnio z dość oklepanych ram,
przez co trudno jakoś mocniej się przy nich zaangażować. Przykładowo, dość
ważnym elementem fabuły jest początkowo owiana tajemnicą relacja Dana z jego
dawnym kumplem Teddym. Już od samego początku mamy solidne przeczucia co do
tego, co Keatinge może chcieć nam pokazać i dla mnie rozczarowujący był fakt,
że koniec końców wszystko to, na co się zapowiadało, ostatecznie okazało się
prawdą. ”Ringside” porusza fajny temat i robi to w niecodzienny sposób,
ale na tym oryginalność komiksu się kończy. Fabule brakuje pazura, zaś
czytelnikowi trudno jest mocniej zaangażować się w lekturę, jeśli nie jest on
zaskakiwany kolejnymi zwrotami akcji. Pod tym kątem recenzowany dziś komiks
przegrywa ze wszystkimi wcześniejszymi dziełami Joe Keatinge’a dla Image
Comics.
Omawiany dzisiaj komiks jest dla Nick Barbera pracą
debiutancką. Przeglądając kolejne strony komiksu mimochodem nasuwały mi się
skojarzenia z rysunkami z ”Bękartów z południa”, chociaż głównie chodzi
mi o klimat samych ilustracji, projekt poszczególnych kadrów czy przede
wszystkim sposób ich kolorowania. Jest tu także bardzo dużo czerwonych barw
oraz uwydatnionych kontrastów, a to drugie budziło kolejne skojarzenia, tym
razem już z ”Sin City”. Niemniej pod kątem graficznym niewiele mogę zespołowi
zarzucić. Jeśli na kimś się inspirować, to jednak na tych najlepszych i chyba
właśnie tę maksymę do serca wziął sobie Simon Gough – kolorysta premierowej
odsłony serii. Barberowi mimo wszystko trudno zarzucić braku własnego,
wyrazistego stylu, który świetnie pasuje do historii przedstawionej na łamach ”Ringside”.
Nie jestem do końca pewien, czy artysta ten dobrze odnalazłby się na przykład w
historii sicence-fiction, lecz nie zmienia to niczego w stosunku do mojej oceny
jego prac przy dziś recenzowanym komiksie. Kreska Barbera jest mocna,
wyrazista, momentami sprawia wrażenie niestarannej i przesadzonej, lecz jak już
wspomniałem, całość dobrze wpasowuje się w prezentowaną fabułę.
Dodatków w tomie nie ma zbyt wielu. Otrzymujemy raptem
cztery strony wywiadu z twórcami, który jest dość dziwny, ponieważ nie wiemy
kto właściwie z nimi rozmawia, ani nawet czy jest to materiał premierowy czy
też rozmowę tę dane było gdzieś już przeczytać. Oprócz tego każdy rozdział
ozdobiony jest okładką z wydania zeszytowego, a na końcu znalazło się także
miejsce dla biogramów zespołu twórców. I tyle.
Pierwszy tom ”Ringside” opublikowany został w
promocyjnej cenie dziesięciu dolarów i jak rzadko kiedy, jest to dobry wybór.
Jeżeli bowiem historia nie do końca Wam się spodoba i zdecydujecie się nie
sięgać po kolejne odsłony, nie będziecie żałować majątku wyrzuconego w błoto.
Ja osobiście spodziewałem się po tym komiksie znacznie więcej i po lekturze nie
mogłem pozbyć się uczucia rozczarowania. Nie warstwą graficzną, która
prezentuje się naprawdę fajnie, a scenariuszem Joe Keatinge’a. To wciąż nie
jest komiks jakoś szczególnie zły, ale akurat tego twórcę naprawdę stać na dużo
więcej, co sam niejednokrotnie już udowadniał. Dlatego też moja ocena to 3+/6
"Ringside vol.1: Kayfabe" do kupienia w ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz