UWAGA: Powyżej widzicie okładkę niedawno opublikowanego wydania zbiorczego. Poniższy tekst powstał jednak w oparciu o wersje zeszytowe.
UWAGA 2: Komiks w październiku 2017 roku ukazał się w Polsce nakładem wydawnictwa Non Stop Comics. Z tej okazji tekst został delikatnie przeredagowany oraz pojawiły się w nim nowe akapity.
UWAGA 2: Komiks w październiku 2017 roku ukazał się w Polsce nakładem wydawnictwa Non Stop Comics. Z tej okazji tekst został delikatnie przeredagowany oraz pojawiły się w nim nowe akapity.
Ostatnimi czasy komiks o podłożu feministycznym bardzo
dobrze radzi sobie w ofercie Image Comics. Szlaki przetarły takie tytuły jak ”Pretty
Deadly”, ”Bitch Planet” czy ”ODY-C” i o każdym z nich można
spokojnie napisać, że są co najmniej ciekawymi projektami. Jednak już od
momentu pierwszych zapowiedzi, bardzo mocno zajarałem się kolejnym komiksem
tego nurtu, którym jest ”Monstressa”. Tytuł ten zaliczył już swój
pierwszy story-arc, doczekał się nawet nominacji do nagrody Eisnera, a dziś
chciałbym napisać o nim kilka słów w tej właśnie recenzji.
Niejednokrotnie już podkreślałem swoją alergię na coraz
większą ilość komiksów głównego nurtu amerykańskiego superhero. Wciąż śledzę co
dzieje się w Marvelu czy DC, lecz sięgam jedynie po pojedyncze tytuły, licząc
na coś odrobinę nie dającego zamknąć się w standardach. Czy to pod kątem
scenariuszowym, czy też graficznym. Właśnie z tego drugiego powodu poznałem
twórczość Sana Takedy, która w Marvelu czarowała najpierw na łamach ”Ms.
Marvel” w czasach, gdy była nią Carol Danvers, a potem równie dobrze odnalazła
się przy pracy nad ”X-23”. Tu także pierwszy raz nawiązała współpracę ze
scenarzystką Marjorie Liu. Panie tak przypadły sobie do gustu, że z czasem
postanowiły zrobić wspólnie kolejny projekt, tym razem autorski. I tak oto w
barwach Image pojawiła się ”Monstressa”.
Historia osadzona jest w alternatywnym świecie, w rejonach
przypominających nieco Azję z początków XX wieku, jednakże z mocnym,
steampunkowym zadziorem. Główną bohaterką tego komiksu jest Maika, w której ciele
zamieszkuje potężny demon. Pomimo wielu przeciwności losu, dziewczyna stara się
nie tylko ujść z życiem, ale także ze wszelkich sił próbuje nie dopuścić do
tego, by monstrum zdobyło nad nią kontrolę. Nie jest to łatwe, gdy jest się
uciekinierem ściganym przez różne stronnictwa, z których każde chce wykorzystać
Maikę do swoich celów.
Marjorie Liu już od pierwszych stron komiksu przedstawia
czytelnikowi niezwykły świat. Akcja ”Monstressy” osadzona jest w
mrocznych rejonach, które jednak już na pierwszy rzut oka przesiąknięte są
magią. Niesamowicie mocne i doskonale wyraźne wpływy stylu art-deco w
rysunkach Sany Takedy, ale także szczypta steampunku w najlepszym wydaniu dają niesamowite połączenie i w efekcie doskonałe wrażenia wizualne.
Połączenie sił tych dwóch pań dało nam niezwykle klimatycznie snutą historię. Można
zaryzykować stwierdzenie, że przeglądając kolejne strony ”Monstressy”
wręcz wdychamy opary magii i momentalnie angażujemy całą swoją uwagę na
przedstawiane wydarzenia. Te, momentami jednak dość zagmatwane, konsekwentnie i
spokojnie rozwijają wszystkie elementy składowe komiksu. Liu i Takeda nie tylko
błyskawicznie dają nam uczucie, że przedstawiony przez nie świat naprawdę żyje
i się rozwija. One dodatkowo w mgnieniu oka sprawiają, że zależy nam na
wszystkich aktorach, biorących udział w tym niezwykły spektaklu.
Tylko no właśnie: aktorach? Jak już wcześniej wspomniałem,
historia ta ma mocno feministyczny wydźwięk, co objawia się także tym, że
znakomita większość postaci występujących na łamach ”Monstressy” to
silne, niezależne i momentami naprawdę potężne kobiety. Tutaj trudno, żeby nie
nasuwały się pewne skojarzenia z ”Bitch Planet”, gdyż tak samo jak tam,
tak i w dzisiaj ocenianym komiksie mężczyźni co prawda są, lecz nie odgrywają
kluczowych ról. Jestem absolutnie świadom faktu, że taki typ snucia opowieści
nie każdemu może przypasować czy wręcz zniechęca do sięgnięcia po ten komiks.
Zapewniam jednak, że w ”Monstressie” nie ma nachalnych ideologii, zaś sam
wspomniany feminizm służy raczej do kreowania charakterów i aspektów
geo-politycznych (na przykład: w świecie komiksu dominuje matriarchat), niż
narzucania opinii czy sposobów spoglądania na świat. Przynajmniej ja to tak
odczułem. Zaznaczyć trzeba także, że większość postaci występujących w ”Monstressie”
nie jest może zbyt oryginalna, lecz sposób w jaki scenarzystka je rozwija
sprawia, że bardzo szybko wydają nam się zyskiwać ciało i kości. W efekcie
Maika i jej towarzysze szybko zdobyli moje serce, zaś oparcie ich relacji na
mocno zaznaczonych przeciwnościach, tylko nadało dodatkowej dynamiki komiksowi.
Dodatkowo Liu udało się wprowadzić kilka zaskakujących rozwiązań, jak na
przykład bardzo ciekawa zmiana relacji głównej bohaterki z mieszkającym w niej
stworem, która nastąpiła w szóstym zeszycie. Scenarzystka tam pokazała coś,
czego trudno było się nie spodziewać, lecz w taki sposób, że czytało się to z
niesamowitym zaangażowaniem.
Właściwie trudno jest mi orzec, która z twórczyń serii ”Monstressy”
zasługuje na większe pochwały. Liu wykreowała niesamowity świat, wiarygodne i
interesujące postacie oraz stworzyła niezwykle wciągającą fabułę. Takeda zaś
wszystko narysowała tak, że o warstwie graficznej komiksu trudno powiedzieć coś
innego, niż ”magia”. Już same okładki poszczególnych zeszytów potrafiły przykuć
wzrok na długie minuty, zaś w środku jest jeszcze lepiej. szacunek dla Takedy
jest tym większy, gdyż artystka nie tylko włożyła ogromny wysiłek w każdy
zaprezentowany na łamach komiksu kadr, ale także sama się kolorowała i mimo
tego natłoku zajęć oraz gołym okiem widocznego wysiłku, ani jedna odsłona ”Monstressy”
nie zaliczyła opóźnienia. Warto przy tym podkreślić, że premierowy numer liczył
sobie dokładnie 66 stron.
Niestety nie miałem w rękach oryginalnego wydania zbiorczego, więc nie
mogę za wiele o nim powiedzieć. Ukazał się on całkiem niedawno w promocyjnej cenie
dziesięciu dolarów i jest to nie lada gratka. W trejdzie znalazło się bowiem
miejsce dla sześciu zeszytów, które łącznie zajmują blisko 190 stron
fascynującej i niesamowicie narysowanej historii. W zeszytach małymi dodatkami
były pojedyncze strony z kocią profesor Tam Tam, rysowane oczywiście przez
Takedę i sądzę, że znalazły się one także w wydaniu zbiorczym. Podana przez
ATOM Comics ilość stron każe jednak sądzić, że więcej dodatków tam nie
uświadczycie.
To jednak żadna wada. Premierowa odsłona ”Monstressa”
jest dla mnie jednym z najlepszych komiksów, które czytałem w tym roku. Każdy kolejny
rozdział wchłaniałem momentalnie i w pełnym zachwycie zarówno nad warstwą
scenariuszową, jak i rysunkową. Moim zdaniem naprawdę ciężko jest znaleźć
obecnie coś lepszego w ofercie Image i nie zawaham się kolejny raz w ostatnich
tygodniach wydać werdykt brzmiący: 6/6
EDIT 02.12.2017: "Monstressa" pojawiła się w naszym kraju nakładem wydawnictwa Non Stop Comics i jak szybko przyzwyczaiła nas ta firma, do jakości nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Gruby i solidny tom w miękkiej oprawie, kredowy papier i niska cena okładkowa, która ustalona została na pułapie 49zł - tego możecie spodziewać się sięgając po ten tom. Zgodnie z moimi przypuszczeniami sprzed ponad roku, w wydaniu zbiorczym (wersja Non Stop Comics jest zgodna z oryginałem) nie znajdziecie żadnych dodatków.
"Monstressa #1: Przebudzenie" do kupienia w ATOM Comics (oryginał) oraz Non Stop Comics (wersja PL)
EDIT 02.12.2017: "Monstressa" pojawiła się w naszym kraju nakładem wydawnictwa Non Stop Comics i jak szybko przyzwyczaiła nas ta firma, do jakości nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Gruby i solidny tom w miękkiej oprawie, kredowy papier i niska cena okładkowa, która ustalona została na pułapie 49zł - tego możecie spodziewać się sięgając po ten tom. Zgodnie z moimi przypuszczeniami sprzed ponad roku, w wydaniu zbiorczym (wersja Non Stop Comics jest zgodna z oryginałem) nie znajdziecie żadnych dodatków.
"Monstressa #1: Przebudzenie" do kupienia w ATOM Comics (oryginał) oraz Non Stop Comics (wersja PL)
Przeczytałem te same numery co Ty i o ile historia wydawała się być w miarę ciekawa, a postaci interesujące (mimo iż nie do końca oryginalne), to nie mogłem się przekonać do rysunków Takedy. Nawet jeżeli to nie moja bajka (może inny kolorysta wyciągnąłby z nich coś więcej, dla mnie są po prostu brzydkie), to mogłaby chociaż je w kilku miejscach bardziej dopracować. Nie do końca rozumiem zachwyty nad tą serią, sam nie będę jej dalej śledził, bo są dużo lepsze rzeczy, chociażby wspomniane Bitch Planet czy też Pretty Deadly.
OdpowiedzUsuńDopóki nie masz blogowego konta na fb, Twoja opinia się nie liczy ;)
UsuńEch, no to nie dajesz mi wyboru... :P
OdpowiedzUsuń