Będę o tym pewnie pisać za jakiś czas w jednej z kolejnych
odsłon, ale premierowy epizod siódmego sezonu ”The Walking Dead” wbił
mnie w fotel i myślę, że spokojnie można nazwać go jednym z dwóch-trzech
najlepszych jak dotąd odsłon tego serialu. Odcinek rozruszał mnie na tyle, że
stwierdziłem ”a co mi tam?” i nadrobiłem zalegający już od dwóch tygodni finał
drugiego sezonu ”Fear the Walking Dead”. I nie będę się tu bawić w
zbędne ceregiele – ten serial to dno, kicha, żenada, zwykła sraka i poświęcenie
jej tyle czasu jest prawdopodobnie równie przyjemne, co kopanie się prądem po
jądrach oraz dodatkowe okładanie się po tym samym miejscu brzeszczotem przy
jednoczesnym podcinaniu sobie żył kartką papieru. W tekście, oprócz mnóstwa
hejtu, jest także spora dawka spoilerów.
Po półfinale sezonu ekipa głównych bohaterów nieco się
rozdzieliła. Nick opuścił niejako przymusem jedną społeczność dość mocno
przypominającą sektę, by za moment trafić do kolejnej, dowodzonej przez
kolejnego guru. Travis i Chris, po tym jak temu drugiemu ewidentnie zaczęło
odpier... odwalać, postanowili oddzielić się od reszty i poszukać nieco
spokoju. Wkrótce jednak trafiają na trzech amerykańskich nastolatków, dla
których zombie-apokalipsa to jedna, długa impreza. Reszta zaś odnajduje wielki,
luksusowy hotel, który może stać się dla nich fortem i schronieniem. Tyle
tylko, że w środku znajduje się nie tylko horda trupów, ale także kilka całkiem
żywych osób.
Już w pierwszej połowie drugiego sezonu ”Fear the Walking
Dead” było widać, że AMC mogło przykręcić nieco kurek z pieniędzmi, lecz
nijak ma się to do tego, co zrobiono z kolejnymi siedmioma epizodami. Pod kątem
fabularnym można odnieść wrażenie, że do pisania scenariuszy zatrudniono
uczniów amerykańskich odpowiedników szkół podstawowych, a także uznano, że
posady osób odpowiedzialnych za zachowanie jakichkolwiek pozorów sensu w tej
produkcji to zbędne etaty, po czym je wycięto. Serial-matka bardzo często
zaliczał większe lub mniejsze, fabularne dziury, lecz to co działo się tutaj,
przypominało mi stan drogi między Katowicami i Czeladzią, gdzie niejeden autobus
stracił miskę olejową.
Właśnie dzięki ”Fear the Walking Dead” możemy się
dowiedzieć, że jednego dnia można wrzucić hordę zombie do pobliskiej zatoki,
gdzie panują bardzo silne prądy, zaś kolejnego – w tym samym miejscu uczyć się
podstaw surfingu. To właśnie ten serial informuje nas, że więź matki z synem
jest tak silna, że po usłyszeniu słowa ”americano” Madison nie tylko od razu wie,
że chodzi o Nicka, a nie na przykład o... kawę ;) Co więcej, kompletnie
ignoruje ona fakt, że jest w pomieszczeniu pełnym uzbrojonych ludzi, którzy dla
zabawy torturują innych i DOMAGA się od szefa tych złych informacji na temat
syna. To właśnie w ”Fear the Walking Dead” możecie się przekonać, że
człowiek po wstępnym szkoleniu medycznym może na luzie przeprowadzać
skomplikowaną operację w warunkach polowych. To także ten serial pokazuje nam
postacie, którzy zabijają się wzajemnie tylko dlatego, bo jeden z nich ranił
się w nogę i logiczniejsze (!) jest go odstrzelić, niż poczekać kilka dni, aż
się wyleczy. Siła wiary także czyni cuda, ponieważ w przedostatnim epizodzie
widzimy około 20 osób szturmujących płot hotelu, których jest w stanie
powstrzymać... hm... no właściwie to nawet nie wiem co, bo powtórny rzut oka na
tę scenę sugeruje, że brama niczym zamknięta nie była. Warto także
wspomnieć, że gdy wchodzisz na teren opuszczonego hotelu, to po sprawdzeniu czy
w holu i barze są zombie, należy rozpocząć zwykłe chlanie. Tak przynajmniej
zrobili Victor oraz Madison, zaś gdy w końcu otoczyły ich trupy (btw –
niezamierzenie przekomiczna scena przy barze, screen wątpliwej jakości poniżej), w kilka sekund przeszli z fazy
”zalani w trzy dupy” do ”trzeźwi jak dzieci”.
Kogoś tu cholernie mocno suszy.
Oczywiście jest tego więcej. Gdziekolwiek by nie trafił Nick, okazuje się, że jego narkotykowa przeszłość jest w jakiś sposób ”użyteczna” i ponadto potrafi on wyniuchać innego ćpuna. Logiczne przecież jest, że jak ktoś w ponad trzydziestostopniowym upale poci się i drżą mu ręce, to jest to z narkotykowego głodu, a nie np. z odwodnienia, prawda? Jak zaś pozbyć się z serialu zdecydowanie najbardziej irytującej postaci, jaką bez wątpienia był Chris? Twórcy ”Fear the Walking Dead” uznali, że świetnym wyjściem będzie... jego zaśnięcie za kierownicą oraz finalne odstrzelenie rannego chłopaka przez ”kumpli, którzy go rozumieją” i pokazanie tego wszystkiego w formie retrospekcji :) Żenująca scena pokazująca żenujący zgon żenującej postaci. W sumie wszystko w klimacie.
A czy wspomniałem o Ofelii, która w pewnym momencie odłącza
się od grupy i rozpoczyna samotna podróż w nieznane miejsce i w nieznanym celu,
zaś całość jest pokazana w taki sposób, że chyba nikogo to nawet za szczególnie
nie interesuje?
Wymieniłem tu tylko te rzeczy, które najbardziej mnie
poirytowały. Zapewniam jednak, że głupot i nielogiczności było znacznie,
znacznie więcej, zaś całość konsekwentnie pikowała swoim poziomem w dół. Gdyby
chociaż reżyseria poszczególnych odcinków dawała jeszcze radę, nie byłoby tak
źle. Niestety nawet to było po prostu żałosne i momentami miało się wrażenie
tego, że śledzimy jakiś paradokument. W tym wszystkim szkoda mi było właściwie
tylko trójki aktorów. Colman Domingo oraz Kim Dickens w pierwszym sezonie
pokazywali niejednokrotnie, że nie brak im charyzmy oraz aktorskich
umiejętności. Z tego powodu mocno ubolewam nad tym, że ich postacie szybko
zostały spłaszczone do grubości kartki papieru. No i jest jeszcze Alicia
Debnam-Carey oraz wątek jej bohaterki. Swoisty ewenement, ponieważ z jakiegoś
powodu twórcom ”Fear the Walking Dead” udało się nie spieprzyć tej
postaci, a nawet pogłębić jej charakter i utrzymywać w miarę ciekawą przez
całość drugiego sezonu. I to chyba jedyny plus tych wszystkich odcinków.
Alicia Debnam-Carey
Niestety druga połowa omawianego sezonu ”Fear the Walking
Dead” była okrutnie straszna. Fabularne dno i całkowita nuda, aktorski
koszmar, który w znakomitej większości zawdzięczamy reżyserom, wpadka na
wpadce, szybki odpływ ponad 50% widzów i... totalnie nieciekawa zapowiedź
trzeciego sezonu. Już powoli zaczynam modlić się, by w przyszłe wakacje
pojawiło się kilka innych, ”pasujących” mi seriali. Jeśli tak się nie stanie,
pewnie z jakiegoś powodu zrobię to, czego obecnie po prostu nie chcę i zmuszę
się do obejrzenia kolejnych odsłon tego dna.
I ja wiem, że w tekście tym pominąłem wiele aspektów
serialu, ale uwierzcie mi – drugi sezon ”Fear the Walking Dead” nie ma w
sobie nic (za wyjątkiem Alicii), o czym można napisać pozytywnie.
Unikać możliwie jak najbardziej.
Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń