piątek, 5 września 2014

The Walking Dead vol. 13: Too Far Gone (Robert Kirkman/Charlie Adlard)

Komiksowe wcielenie ”The Walking Dead” charakteryzuje się tym, że raz na kilka tomów mamy do czynienia z historią, która stanowi przestój. Twórcy chcą w ten sposób uspokoić nieco fanów, a następnie z dwukrotną siłą uderzyć w nich nowymi wątkami. Trzynasta odsłona zombie-tasiemca spełnia właśnie tę rolę, ponieważ jeśli chodzi o ważność wydarzeń w niej zaprezentowanych, nie można powiedzieć żeby był to najistotniejszy komiks w cyklu. Z każdą kolejną stroną widać jednak, że coś dużego zbliża się do bram bezpiecznej przystani, jaką wydaje się być społeczność, do której dołączyli główni bohaterowie.

Końcówka opisywanego miesiąc temu tomu zdradziła, że chociaż osiedle w którym osiedli Rick i jego grupa wydaje się być rajem na Ziemi, to jednak nasi bohaterowie podchodzą do mieszkania w nim nieufnie. W trzynastym tomie ”The Walking Dead” wątek ten jest eksplorowany i praktycznie cały tom jesteśmy świadkami tego, jak coraz bardziej przyzwyczajają się do tego, że jednak można żyć w miarę normalnie. Długi czas przebywania w niezwykle niebezpiecznym środowisku wypaczył nieco ich umysły, co najmocniej widać po popadającym w paranoję Ricku. Tak oto niepozorna sprawa zbadania możliwości popełnienia przestępstwa przez jednego z mieszkańców osiedla zmienia się w ciąg wydarzeń, który doprowadzić może do zmian w funkcjonowaniu całej społeczności. Nie jest to jednak jedyny problem – do miasteczka zbliża się grupa uzbrojonych ludzi, która wcale nie ma zbyt mocno przyjacielskich zamiarów.

Too Far Gone” w głównej mierze skupia się na postaci Ricka i tym, co dzieje się w jego głowie. Pierwszy raz od dłuższego czasu widzimy już bardzo wyraźnie, że kondycja psychiczna głównego bohatera serii jest daleka od dobrej. Podobnie jak w przypadku ostatnio opisywanego tomu, tak i teraz przez niemal cały tom mamy wrażenie, że to właśnie oficer Grimes jest tu czarnym charakterem, którego powinni obawiać się inni. I tak w istocie jest, za co należy się plus Robertowi Kirkmanowi. W ”Too Far Gone” pokazał on wyraźnie, że także i inni zaczynają obawiać się zachowań Ricka, w tym także Michonne i Carl, a więc dwie ostoje, które nigdy nie zwątpiły w poczytalność głównego bohatera. Wszystko niestety pęka jak bańka mydlana pod koniec tomu, gdy scenarzysta próbuje zręcznie przejść do kolejnego wątku. Bardzo mocno rzuca się w oczy to, że praktycznie z dnia na dzień kondycja Ricka wraca do normalnego poziomu, co właściwie bohater zawdzięcza niczemu innemu jak porządnej dawce snu. Mało tego, sen ten sprawił także, że z faceta przerażającego swoim zachowaniem innych mieszkańców, Rick staje się osoba drugą po założycielu osady. Wszystko to poszło zdecydowanie zbyt łatwo oraz tak niewiarygodnie, że po prostu muszę uznać to za najpoważniejszą wadę fabuły tej odsłony cyklu ”The Walking Dead”.

Na szczęście za wadę już od dłuższego czasu nie uważam żółwiego tempa opowiadanej historii (no, chyba że twórcy już zdecydowanie przesadzają), ale wymieniona wyżej rzecz niestety nie jest jedyną, która nie podoba mi się w trzynastym tomie ”Żywych Trupów”. Naturalnie w tomie pojawia się równolegle jeszcze kilka innych wątków, lecz mają one drugorzędny wpływ na fabułę, chociaż stanowią niezłe jego uzupełnienie. Niekoniecznie dobrze idzie Kirkmanowi prowadzenie kryzysu w związku Maggie i Glenna. Mniej więcej od momentu próby samobójczej dziewczyny, która miała miejsce w tomie jedenastym, Kirkman nie ma jakiegoś większego pomysłu na to, by zainteresować czytelnika tą dwójką. Ponadto czuć nieco, że scenarzysta nie ma pojęcia jak wiarygodnie przedstawić emocje tkwiące w Maggie, przez sceny z nią rażą sztucznością.

Warstwa graficzna komiksu nie przeszła jakichś większych zmian w stosunku do poprzedniego tomu. Musze jednak uczciwie zaznaczyć, że porównałem sobie rysunki Adlarda z tej odsłony cyklu ”The Walking Dead” z tomem drugim, w którym artysta ten debiutował. I tu przyznać muszę, że już na pierwszy rzut oka widać różnicę. Wbrew temu co piszę praktycznie miesiąc w miesiąc, rysownik rozkręcił się i zdecydowanie poprawił swój warsztat. Nie uwolnił się co prawda od kilka swoich cech charakterystycznych, które potrafią irytować, ale w kwestii całokształtu poprawa jest dostrzegalna i świadczy na korzyść Adlarda.

Naturalnie w tomie nie znajdziecie żadnych dodatków, a wydanie Taurus Media jest zadowalające, solidne i niedrogie. Końcowa ocena to 3+/6

1 komentarz:

  1. Imo u Kirkmana większość pairingów jest taka trochę drewniana, Maggie i Glenn nie są tutaj wyjątkiem. A kreskę Adlarda też początkowo strasznie hejtowałem, ale teraz nie wyobrażam sobie, jak wyglądałoby dziś całe TWD w wykonaniu Tony'ego Moore'a :0.

    OdpowiedzUsuń