niedziela, 7 września 2014

Okładka tygodnia #36

Kilka dni temu ukazało się stosunkowo mało komiksów z logo Image na okładce, więc wybór trzech najlepszych coverów powinien być prostszy. I byłby, gdyby te stały na dość wysokim poziomie, czego niestety powiedzieć nie mogę. No ale się udało i w sumie muszę przyznać, że pierwszy raz od jakiegoś czasu nie umiem dopatrzeć się jakiegoś motywu przewodniego. Oto mój wybór.
3. God Hates Astronauts #1 (cover A - Browne) - Marvel ma Deadpoola, DC święci triumfy z Harley Quinn, a Image może się pochwalić drugim już tytułem, którego okładki mówią "kup mnie, jestem nieźle porąbanym komiksem". Tyle tylko, że wyróżniona właśnie pozycja może pochwalić się tym, że stoi na naprawdę niezłym poziomie. Ale nie o to tu chodzi. Okładkę wyróżniam głównie za to, że zwraca uwagę na dość mocno promowany tytuł i jest niezwykle ciężko przejść obok obojętnie. zwłaszcza jeśli ktoś lubi się pośmiać czytając dany komiks. Jeśli chodzi o covery z minionej środy, ta najmocniej przykuwa wzrok. Ale moim zdaniem są lepsze.
2. Sidekick #8 - nie mam najmniejszych wątpliwości, że komiks ten poziomem dostosuje się do swoich siedmiu poprzedników i znów sprawi, że będę przeklinać pieniądze wydane na dzieło Johna Michaela Straczynskiego, ale jako nagrodę pocieszenia potraktuję okładkę Toma Mandrake'a. Ten jeden obrazek znacznie lepiej pokazuje popadającego w szaleństwo Flyboy'a, niż scenariusz wszystkich dotychczasowych numerów razem wzięty. No i dodatkowo uważam, że jest to jedna z najlepszych prac tego artysty od dobrych kilku lat, gdy jeszcze urzędował na etacie w DC Comics.
1. Southern Bastards #4 - minimalizm, znowu. Jeśli regularnie przeglądacie "Okładkę tygodnia" pewnie zauważyliście że często ciepło reaguję na covery, na których zbyt wiele nie ma. Tym razem niemal od razu wpadła mi w oko praca Jasona Latoura, która jest utrzymana w konwencji poprzednich numerów serii, ale z powodu nieco słabszej konkurencji wreszcie mogę go wyróżnić. Artysta ten, jak zresztą widzicie, korzysta z wielu odcieni tylko jednej barwy, co w mojej opinii doskonale opisuje klimat historii pisanej przez Jasona Aarona. Nie jestem wielkim fanem rysunków Latoura ze środka serii, ale od poszczególnych okładek ciężko oderwać mi wzrok i bez zaglądania do środka wiem, że będzie tam mocna mieszanina krwi i testosteronu. I coraz mocniej niecierpliwię się w oczekiwaniu na wydanie zbiorcze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz