W 2016 roku w ofercie Image Comics
pojawiła się miniseria ”Glitterbomb”,
której zapowiedzi od razu zwróciły moją uwagę. Jim Zub – scenarzysta, którego
pracę bardzo lubię od czasów mocno niedocenionego cyklu ”Skullkickers” – zaproponował nam horror z wyraźnym wątkiem
aktorskim. Oto bowiem obserwowaliśmy kobietę po czterdziestce, która tak mocno
próbowała powrócić na szczyt celebryckiej sławy, że dała się… opętać przez
demona. I bynajmniej nie skończyło się to dla niej najlepiej. ”Glitterbomb” w wydaniu zbiorczym wyszło
w marcu 2017 roku, zachwycało okładką (KLIK)
i czytało mi się na tyle mocno, by nawet nie zastanawiać się nad tym, czy
sięgnąć także po opublikowaną równo rok później kontynuację. Jakoś jednak tak
się złożyło, że dopiero teraz wspominam o tym komiksie. Dlaczego? Więcej na ten
temat znajdziecie oczywiście w dalszej części posta. I od razu UWAGA – w kolejnym
akapicie są małe spoilery na temat zakończenia pierwszego tomu serii.
Po tym jak bohaterka pierwszej
części komiksu – wspomniana aktorka Farrah – urządza dość krwawą łaźnię, oczy
większości mediów na świecie zwrócone są na Kaydon, która pracowała u niej jako
opiekunka jej synka. Dziewczyna od zawsze pragnęła być sławna i chociaż
okoliczności zdecydowanie nie należą do najbardziej radosnych, to jednak fakt
pozostaje faktem – ma ona swoje pięć minut w mediach i może je wykorzystać. Ale
czy na pewno? Wkrótce Kaydon odkrywa, że na jej temat pojawiają się krzywdzące
fake-newsy, które doprowadzają ją na skraj rozpaczy. I właśnie takich osób
poszukuje demon, który wcześniej opętał Farrah. Czy jednak młoda dziewczyna stanie
się jego kolejną ofiarą?
Po powyższym opisie można spokojnie
pomyśleć, że Jim Zub w drugim woluminie ”Glitterbomb”
po prostu dostarczył drugi raz to samo, tylko z inną główną bohaterką. Nic bardziej
mylnego. O ile faktycznie zgodzę się, że kwestia demonicznego bytu pozostała grubsza
taka sama, to jednak trudno mi jest nie rozpatrywać tego komiksu jako dość
mocny i niestety trafny komentarz co do tego, jak funkcjonują w dzisiejszych
czasach media i do czego może doprowadzić hejt. Pierwsze ”Glitterbomb” znacznie mocniej rozprawiało się ze smutnymi
praktykami wobec kobiet, niestety wszechobecnymi w przemyśle filmowym, tu zaś
możemy obserwować to, jak Internet może samodzielnie stworzyć i równie szybko
zniszczyć celebrytę. Kaydon co prawda zawsze chciała być sławna, lecz
wydarzenia z ”The Fame Game” wyraźnie dzieją się poza jakąkolwiek jej kontrolą,
sprowadzając na głowę dziewczyny problemy, o istnieniu których dotąd nawet nie
zdawała sobie sprawy. I wcale nie chodzi mi o wspomnianego demona. Smutne? Owszem.
Prawdziwe? Niestety, jak najbardziej. W przypadku ”Glitterbomb” dodatkowo danie to podane jest w bardzo smakowitym sosie
z co najmniej przyzwoitego horroru.
Jim Zub na łamach omawianego komiksu
nie ukrywa, że warstwa grozy jest tutaj niejako drugoplanowa, jednakże w żadnym
przypadku nie mógłbym napisać, by wątki te zostały jednocześnie potraktowane po
macoszemu. Klimat pierwszej części został w stu procentach zachowany, a
ponieważ ten ceniłem sobie bardzo wysoko, to i tutaj narzekać nie będę. O ile
jednak fabularnie komiks może się podobać, to tym razem zabrało mi w nim
czegoś, co zostałoby w pamięci na dłużej. Pierwsza odsłona ”Glitterbomb” to była, nomen omen, jak
dla mnie bomba. W dwójce historia nadal trzyma poziom, to jednak gdzieś z tyłu
głowy jakiś podły głosik mówi, że tym razem Zub nie rozwinął zbytnio zaprezentowanego
przez siebie świata, nie zaskoczył, ani też nie odpowiedział jednoznacznie na
pewne pytania (chociażby wątek detektywa Rahala w pewnym momencie się po prostu
urywa). I tak, wiem iż w planach była jeszcze część trzecia, jednakże autor w
wywiadach podkreślał, iż jest świadom, że już sprzedaż pierwszej miniserii wcale
nie powalała, zatem mógł spróbować jednak lepiej domknąć fabułę już tutaj. To
też spowodowało, że tak długo zwlekałem z tą reckę – najzwyczajniej w świecie
czekałem na trzeci tom. Niestety, ani widu, ani słychu.
”Robotę” robi tu jednak w głównej
mierze Djibril Morissette-Phan, a przypomnę przy okazji, drugi tom ”Glitterbomb” to także i drugi komiks
przy jakim kiedykolwiek pracował. Jestem pełen podziwu dla niego, że stworzył
równie dobrą okładkę, co w przypadku pierwszej odsłony i przysięgam, że gdybym
miał gdzie, to bym obie te grafiki powiesił na ścianach w formie plakatów. W
środku komiksu jest równie dobrze i dziwię się, że od tego czasu artysta ten
skacze sobie od tytułu do tytułu, nigdzie nie mogąc zagrzać na dłużej miejsca.
W komiksie znajdziecie jeszcze
trochę materiałów dodatkowych. Są to okładki wariantowe, szkice, oraz – co ciekawe
– eseje, które znalazły się także i w zeszytach. Za całość zapłacić trzeba 17
dolców i jeśli nie przeraża Was to, że seria (na dzień dzisiejszy) nie
doczekała się finału, to sięgajcie śmiało. To wciąż solidna i godna polecenia
lektura.
"Glitterbomb vol. 2: The Fame Game" do kupienia w sklepie ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz