Niemal dokładnie trzy lata temu Greg
Rucka ogłosił, że seria ”Lazarus” w
USA uda się na wydawnicze wakacje, by dać możliwość Michaelowi Larkowi nieco
odpocząć i nabrać sił. Ujawniono wówczas także, że czytelnicy dostaną jednak
coś w zamian – miniserię przedstawiającą wydarzenia osadzone po piątym tomie
cyklu, ale nie będące materiałem na szósty, tylko swoistym wstępem do niego. ”Lazarus: X+66”, bo o tym projekcie mowa, miało składać się z
sześciu numerów z których każdy skupi się na postaciach z drugiego planu świata
wykreowanego przez Ruckę i Larka. I właśnie ten komiks niedawno trafił do
sprzedaży w Polsce, dzięki wydawnictwu Taurus Media.
Ze względu na swoisty charakter
niniejszej publikacji, nie będę zwyczajowo w jednym akapicie streszczał o co
mniej więcej chodzi w fabule tomu, ponieważ poza czasem osadzenia oraz próbą
jeszcze mocniejszego rozszerzenia świata, sześć zawartych w tym tomie opowieści
nie ma ze sobą za wiele wspólnego. Zaczynamy od opowieści o Casey Solomon
(ostatnio zaliczyła epizod w tomie piątym), która z rozkazu rodziny stawia się
na selekcji do ekipy Szpad – najbardziej elitarnego oddziału w wojskach
Carlyle. Problem w tym, że nie są to byle jakie ćwiczenia, a i pozostali
kandydaci zgłaszali się na ochotników i nikomu nie podoba się to, iż kobieta
obrała inną drogę. Opowieść ta nie wyrwała mnie z butów, czego oczekiwałbym po
rozdziale otwierającym zbiór – ot, jest to dość typowa i niestety przewidywalna
historia o pokonywaniu własnych słabości oraz parciu pod prąd, chociaż w dość
ekstremalnych warunkach. Niemniej, widzieliśmy to już niejednokrotnie i twórcom
nie udało się tutaj zbyt dorzucić czegoś, co mogłoby rozdział ten jakoś mocniej
wyróżnić. To scenariuszowo solidna robota, lecz oklepana i ledwie poprawna, a
cykl ”Lazarus” nie przyzwyczaił mnie
jednak do czegoś więcej. Całe szczęście, reszta niniejszego tomu takiego zawodu
już nie sprawiła.
Drugi rozdział skupia się na
Joacquimie Morrayu, który odegrał dużą rolę w piątym tomie cyklu. Podobnie jak
Forever Carlyle, także i on jest rozdarty względem tego, czego oczekuje od
niego jego Rodzina. Tym razem jednak dowiadujemy się znacznie więcej o
specyfice kultury o Morrayów, które sprawiają, iż jego wewnętrzne rozdarcie
wydaje się jeszcze bardziej dramatyczne. Osobiście uważam, że spośród
drugoplanowych postaci z serii, Joacquim był jedną ze zdecydowanie
najciekawszych i cieszę się, iż udało się to podtrzymać. Jednocześnie nie dano
nam jednoznacznych odpowiedzi, przez co nie sposób stwierdzić, jak mężczyzna
zachowa się w kolejnych odsłonach cyklu. Wiele jednak wskazuje, iż los nie
będzie dla niego łaskawy i nie ukrywam, że z niecierpliwością będę oczekiwać
momentu, w którym Rucka ponownie wprowadzi go w nurt głównych wydarzeń.
Następnie skupiamy się na
małżeństwie Joego i Bobbie Barrettów, których widzieliśmy na dłużej ostatnio w
drugim tomie serii. Po tym, jak udało im się zostać wyniesionym z rangi Odpadu
do Poddanego, ich życie zmieniło się nie do poznania. Czy jednak są szczęśliwi
wiedząc, że luksusy jakich doświadczają, dostępne są tylko wybranym? Ta
historia to coś, na co liczyłem od dłuższego czasu. Wiedzieliśmy bowiem
doskonale jak wygląda hierarchia ludności w domenie Carlyle, lecz Rucka dotąd
nie skupiał się za szczególnie na tamtejszej ”klasie średniej” od strony cywili
i teraz zostało to zmienione. Znów nie jest wielkim zaskoczeniem to, co nam
zaserwowano na łamach tego rozdziału, lecz tym razem pojawił się zalążek
ciekawego wątku na kolejne odsłony i trzymam kciuki, by z czasem nie rozwiązano
go na dwóch stronach.
Czwarty rozdział z kolei pokazuje
nam, co słychać w Afryce. Po północnej jej części oprowadzają nas Łazarze
rodzin Qasimi i Nkosi, których ostatnio widzieliśmy w tomie trzecim głównego
cyklu. Tutaj Rucka i wspomagający go Eric Trautmann mieli spore pole do popisu,
ponieważ oboje dotąd pojawili się dosłownie na paru stronach trzech zeszytów. Historia
ich misji, w trakcie której oboje dostali rozkaz wzajemnej likwidacji, wydaje
się być jedyną w tym tomie, która nie ma jakiegoś większego znaczenia w kontekście
dalszych tomów, może za wyjątkiem pokazania, jak chwiejne są sojusze w trakcie
wojny (no szok, są). Niemniej bohaterowie tego rozdziału wzbudzili moją
ciekawość, więc ogólnie zostawiam tu plusika.
Wreszcie przechodzimy do rozdziału
piątego, który skupia się na poznanej w piątym tomie, przebojowej dziennikarce
Sere Cooper. Po tym, jak nadepnęła niewłaściwym osobom na odcisk, musi teraz
prowadzić wywiady z celebrytami. Kłopoty jednak są jej domeną i przypadkiem
wpada ona na trop czegoś, co może zatrząść w posadach zarówno domeną rodziny Carlyle
jak i Hock. Tutaj Rucka chyba przypomniał sobie, że jak mało kto potrafi pisać komiksowe
postacie kobiece, bo spisał się doskonale, a panna Cooper z miejsca awansowała
do grona moich ulubionych spośród obsady tego cyklu.
Na koniec opowieść, która zostawiła
mnie mocno zmieszanego. Tu twórcy skupiają się na Żmiju/Smoku – Łazarzu rodziny
Vassalovka, który pod koniec piątego tomu przyszedł i zrobił srogą rozwałkę. Na
łamach tamtego zeszytu pokazano nam go jako swoisty miks Terminatora z
jaskiniowcem, teraz zaś dostajemy jego back-story. To jest okrutne i chore,
lecz nie umiem pozbyć się wrażenia, że również… niepotrzebne. I nie umiem tego
logicznie wytłumaczyć, po prostu cały czas mam wrażenie, że gdyby pozostawić go
jako niepowstrzymany, dziki ludzki czołg i nie pokazywać, że dodatkowo jest
jeszcze zdrowo porąbany, to wyszłoby to tej postaci na lepsze. Na plus jednak
dam to, że rozdział ten jest nieco inaczej poprowadzony narracyjnie i
przypomina bardziej baśń.
Zauważyliście pewnie, że słowem nie
wspomniałem dotąd o rysunkach. Tu ciekawa rzecz – co prawda każdą ze
wspomnianych opowieści rysuje kto inny, to jednak w pewnym sensie trudno się
połapać. Każdy z artystów bowiem trzyma się stylistycznie możliwie jak
najbliżej tego, co na łamach regularnej serii robi Michael Lark. Udzielają się
tu między innymi Steve Liber (”The Fix”)
czy Justin Greenwood (”Stumptown”), ale brakuje tych ich mocno charakterystycznych
sznytów.
”Lazarus: X+66” to pozycja, która z pewnością mocno ubogaca i tak już
szeroki świat autorstwa Rucki i Larka. Może nie wszystkie rozdziały
zaprezentowały poziom zbliżony do serii głównej, a i nad sensem istnienia
jednego czy dwóch można się mocno zastanawiać. Niemniej to wciąż fajny komiks,
który co prawda pozornie można sobie odpuścić, ale raczej niekoniecznie warto. Ten swoisty tom ”pięć
i pół” może mieć z czasem kolosalne znaczenie.
"Lazarus: X+66" do kupienia w sklepie Best Comics (dawniej: Centrum Komiksu) oraz ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz