środa, 22 stycznia 2020

Invincible #6 (Robert Kirkman/Ryan Ottley i Cory Walker/FCO Plascencia i Dave McCaig)

I tak oto dostaliśmy w swoje łapy szósty już tom WKPNKSWW (skrót do rozszyfrowania na tylnej stronie okładki niniejszej pozycji) i można powiedzieć, że tym samym jesteśmy na półmetku podróży Marka Graysona. Przy okazji oceniania poprzedniego tomu nie ukrywałem, że ten nie przypadł mi jakość szczególnie do gustu i wyraźnie sprawiał wrażenie rozstawiania pionków na szachownicy przed najważniejszymi ruchami. Dziś mogę śmiało stwierdzić, że jedenaście rozdziałów później jesteśmy w podobnym miejscu, aczkolwiek po drodze wydarzyło się naprawdę sporo.

Tom otwiera inwazja dowodzonych przez Angstroma Levy’ego, alternatywnych wersji Invincible’a. tutaj polski czytelnik dostaje nie lada gratkę, ponieważ w owych dwóch rozdziałach swoje trzy grosze dorzuca cała ferajna postaci z dawnego uniwersum Image i swoje gościnne występy zaliczają Spawn, Savage Dragon czy członkowie Youngblood. Gdy uda się uporać z tym kłopotem, nasz bohater musi zmierzyć się z nadszarpniętą reputacją, a także kolejnym Viltrumianinem, którym jest potężny Conquist. Ten kolejny raz zmusi Marka do przemyślenia swoich działań jako superbohater. W końcu będzie on musiał wraz ze Strażnikami Globu odeprzeć inwazję mózgonogów na naszą planetę. Tymczasem jego ojciec wraz z Allenem zbierają siły mogą postawić się siłom z Viltrum, zaś Atom Eve odkryje coś, co może całkowicie odmienić jej związek z Graysonem.

Szósty tom serii ”Invincible” nie kłamie czytelnikowi – na tyle okładki przeczytać możemy, że jest on wypełniony akcją aż po brzegi i tak jest w istocie. Tom ten składa się z kolejnych dziesięciu zeszytów regularnej serii oraz jednego, specjalnego one-shotu i tak na dorbą sprawę podążąmy tu od jednej walki do kolejnej, zaś spokojniejszych i bardziej obyczajowych momentów, do jakich przyzwyczaił nas Robert Kirkman, tym razem są tu nieco mocniej zepchnięte na dalszy plan. Co oczywiście nie oznacza, że nie ma ich tu wcale. Czy pójście w ciąg kolejnych, coraz bardziej brutalnych starć wyszło komiksowi na dobre. Moim zdaniem tak, ponieważ nie ukrywam, że pomimo zdecydowanie większej miałkości prezentowanych historii, cyklowi była potrzebna dłuższa chwila uwolnienia się od lepszego bądź gorszego, trykociarskiego moralizatorstwa, które w dużej mierze obniżyło moją ocenę poprzedniego tomu. W szóstym tomie ”Invincible” dzieje się sporo, a my obserwujemy ponownie mocno zagubionego, porywczego, nieco niepewnego w swych działaniach oraz totalnie wściekłego superbohatera, który bardzo niebezpiecznie zbliża się do przekroczenia cienkiej granicy dobra oraz zła i moim zdaniem to się sprawdza o wiele lepiej, niż bardziej zachowawcza podejście. Jednocześnie nie jest tak, że otrzymujemy kompletnie nowy komiks. Nie, to nadal ”Invincible” sprawnie kopiujący najbardziej znane superbohaterskie tropy i podający je nam na tacy w taki sposób, że mamy wrażenie iż danie to jest znacznie smaczniejsze niż zazwyczaj, nawet jeśli mieliśmy z nim już wielokrotnie do czynienia. Są więc najeźdźcy z innych wymiarów czy z kosmosu, od czasu do czasu pojawi się jakiś ”Ziemski” problem, ktoś uważany za martwego wróci z żądzą zemsty – wszystko to totalnie znamy, ale jednak to, o czym wielokrotnie już pisałem, czyli wyczuwalna na każdej stronie totalna zajawka Kirkmana, sprawia iż lektura ”Invincible” wchodzi lepiej, niż teoretycznie powinna.
No i mamy tu jeden z tych superbohaterskich wątków romantycznych, od którego nie chce mi się wymiotować, a to spore osiągnięcie. Mark i Eve mają w sobie to coś, co sprawia iż z ciekawością śledzę kolejne ich losy i jestem absolutnie przekonany, że gdybym robił właśnie pierwsze podejście do serii ”Invincible”, to nawet zajarałbym się tym elementem fabuły nieco mocniej. A i tak najlepsze dopiero przed nami.

Jeśli chodzi o rysunki, to do Ryana Ottleya dołącza tutaj na moment Cory Walker – współtwórca i pierwszy rysownik serii. ”Invincible” ma jednak na tyle specyficzną warstwę graficzną, że przejścia pomiędzy oboma artystami praktycznie nie są zauważalne, co jest na plus, jeśli chodzi o spójność rysunkową cyklu, lecz z drugiej trochę wiąże im obu ręce. Walker zajmuje się ilustracjami do dwóch rozdziałów niniejszego tomu oraz jednej historii uzupełniającej i w obu tych przypadkach wspomaga go kolorysta Dave McCaig. Za barwy w pozostałych zeszytach odpowiedzialny był z kolei FCO Plascencia. Występ gościnny tego pierwszego jest zauważalny. Bo barwy różnią się wyraźnie od tych, do których dotąd nas przyzwyczajono. Nie jest to jednak coś, co w znaczący sposób podniosłoby lub obniżyło moją ocenę tego tomu serii ”Invincible”.

Nic się nie zmienia w kwestii jakości wydania. Tom od wydawnictwa Egmont jest z twardą okładką i w cenie 99,99zł. Na samym końcu kilkanaście stron zajmują dodatki ze szkicami i komentarzami autorów. Ja lubię je czytać, lecz wiem, że dla niektórych są one zwyczajną stratą miejsca. Tych drugich bonusy z szóstego tomu nie przekonają zapewne do zmiany zdania.

Jak już wspomniałem na samym początku, półmetek serii ”Invincible” już za nami. Wielka wojna Viltrumiańska nadchodzi i mogę śmiało powiedzieć, że tendencja wzrostowa zostanie podtrzymana. Tom szósty jest moim zdaniem lepszy od poprzedniego, a następny tę poprzeczkę jeszcze mocniej dźwignie.
   
"Invincible #6" do kupienia w sklepach Egmontu i ATOM Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz