No to czas na czas na drugą z trzech odsłon podsumowania minionego roku. Tym razem skupię się na najlepszych seriach z Image, co robiłem już w latach ubiegłych, ale tym razem wybierałem tylko spośród tytułów, których w naszym kraju jak dotąd nie ma i nie zostały zapowiedziane. Dlatego też nie ma w zestawieniu chociażby "Lazarus: Risen" czy "Head Lopper". Nie było mi łatwo wybrać końcową piątkę, ale jednak się udało. Kolejność alfabetyczna, chociaż z pewnością zauważycie, że jednym komiksem ekscytuję się najmocniej :)
Crowded
Gdy Christopher Sebela w 2018 roku zawitał do Image i ruszył z dwoma tytułami, "Crowded" było tym, który spodobał mi się mniej. Znalazło się jednak w tym komiksie coś, co sprawiło, że przy nim zostałem i absolutnie nie żałuję. Fabuła rozwija się w niesamowicie przyjemny sposób, a całość jest świetną mieszanką akcji, dramatu, romansu ze szczyptą science-fiction. Ale zdecydowanie najmocniej rozpływam się na rysunkami Ro Stein, która potrafi pozamiatać tak, że szczęka opada. Niestety, ze względu na niską sprzedaż, status serii został zmieniony na "wydawaną jako OGN". Oznacza to, że w sklepach nie będą już pojawiać się zeszyty.
East of West
Przez lata martwiłem się tym, że tytuł ten podzieli los innych projektów Jonathana Hickmana. Opóźnienia się nawarstwiały lawinowo. Ostatecznie ciężko bo ciężko, ale jednak pod koniec grudnia do sprzedaży trafił 45 i zarazem finałowy numer cyklu i spełnił wszystkie pokładane w nim oczekiwania. Mam nadzieję, że Nick Dragotta za jakiś czas powróci w jakimś innym komiksie z logiem Image na okładce. Niemniej i tak pozostaję mocno podejrzliwy w stosunku do nowych tytułów Hickmana - jedna szczęśliwie zakończona seria wiosny nie czyni ;)
Ice Cream Man
Tytuł ten co prawda czytam w wydaniach zbiorczych, więc jestem już kilka ładnych numerów do tyłu, ale nie wierzę, by cykl ten nagle obniżył mocno loty. Natomiast z tego z czym już się zapoznałem jestem bardziej niż zadowolony. Prince dał nam na łamach "Ice Cream Man" już masę fajnych, pojedynczych opowieści, zaś to co Morazzo czyni w warstwie graficznej... no, czapki z głów. Podobnie jak w przypadku wielu innych komiksów, tak i twórcy tego cykl sprzedali prawa do ekranizacji i nie ukrywam, gdyby wyszedł z tego serial, to oglądałbym jak porąbany.
Little Bird
Gdybym z dzisiejszej piątki miał wskazać tylko jeden komiks, to byłby to właśnie ten. Nie ukrywam, że podchodziłem do niego z dużym dystansem - autorzy kompletnie mi nieznani, opisy komiksu mocno enigmatyczne i jeszcze zapowiedź tego, że miniseria nie doczeka się tradycyjnego wydania zbiorczego (będzie tylko konkretnie wypasiony deluxe). No ale potem sięgnąłem po pierwszy numer na potrzeby rubryki "Jedynki pod lupą" i... no pozamiatało mną konkretnie. Kolejne tylko to uczucie pogłębiały i naprawdę mocno zastanawiam się nad tym, czy nie zamówić deluxe'a (w ATOM Comics kosztuje nieco ponad 100 złotych). Gdybym tylko wiedział czy któryś z naszych wydawców przypadkiem nie planuje po to sięgnąć...
Skyward
I na koniec komiks autorstwa faceta, który dał światu serial "Lucifer". Opowieść o świecie, w którym pewnego dnia grawitacja znacząco zmniejszyła swoją siłę ujął mnie od samego początku i cieszę się, że autorzy nie rozmienili swojej fabuły na drobne. Piętnaście zeszytów, trzy tomy i pozamiatane. Przyjemna fabuła, sympatyczni bohaterowie i Lee Garbett czyniący cuda w warstwie graficznej. Czego tu chcieć więcej?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz