piątek, 26 lipca 2019

Top 5 #77 - Komiksy Roba Liefelda, które chciałbym zobaczyć w Polsce

No dobra, jak powiedziało się A, to czas i na B. Nadszedł czas na zestawienie komiksów Roba Liefelda, które z chęcią widziałbym w naszym kraju!
<trolololo>
No chyba się nie spodziewaliście, że naprawdę będę polecał komiksy Rob Liefelda. Ależ skąd :) Wykopałem jednak pięć tytułów z postaciami stworzonymi przez Mistrza Uczciwości na Kickstarterze, które autentycznie są po prostu dobre… albo ocierają się o bycie takowymi.
5. Brigade, ta od Marva Wolfmana
Jeden z dwóch przedstawicieli makabrycznych lat dziewięćdziesiątych w tym zestawieniu. I jedyny, który… no, powiedzmy że niczego nie urywa, ale jest po prostu przyzwoitą ramotką. Marv Wolfman był w swojej karierze na różnych zakrętach i przy jednym z nich zgodził się zrobić kilka numerów serii ”Brigade”. Komiksu, który spokojnie mógłby nazywać się inaczej, ponieważ scenarzysta zaczął od wymiany praktycznie całego składu. Do nowej ekipy załapali się między innymi Supreme czy Glory, ale także postacie innych autorów działających w Image – ShadowHawk Jima Valentino czy Vanguard Erika Larsena. Takie swoiste ”Image United” się zrobiło ;) Run wolfmana zaliczył 6 numerów i seria poleciała do piachu, ale… był to fabularnie przyzwoity komiks. Dobrze przedstawiał poszczególnych herosów, którzy o dziwo posiadali jakąś osobowość, a ich wspólną przygodę czytało się bez bólu. Gdyby komiks ukazał się w Polsce, z pewnością moglibyśmy się głośno pośmiać z rysunków. Te popełniał między innymi Luke Ross, który po latach sprawnie radził sobie w Marvelu przy komiksach z Kapitanem Ameryką. Ale lata dziewięćdziesiąte wymagały jednak nieco innego podejścia :D Run Wolfmana postawiłbym spokojnie na tym samym poziomie co początkowe numery "Spawna" czy "Savage Dragona".

Naturalnie problemem jest to, że run ten nigdy się nie doczekał wydania zbiorczego.
4. Supreme, ten Alana Moore’a
Był taki okres w Image, gdy Alan Moore przed startem swojego imprintu ABC kręcił się przy kilku tytułach i odwalał tam zwykłą pańszczyznę niegodną jego nazwiska. Za jednym wyjątkiem i była to seria ”Supreme”. Robcio Liefeld poprosił uznanego twórcę by ten przejął jego serię i usłyszał, że spoko, ale trzeba tam wprowadzić kilka zmian. Chociaż numeracja cyklu została zachowana, Moore kompletnie przebudował tytułowego herosa i jego back-story, czyniąc z tej parodii Supermana postać wyrazistą i z ciekawymi motywacjami. Sukces komiksu był tak duży, że run Moore’a otrzymał Eisnera. Trudno o lepszą motywację, by sięgnąć po ten komiks. Były kiedyś łatwo dostępne dwa tomy zbierające komiksy tego autora (”Story of the Year” oraz ”Return”), obecnie można je dostać chyba tylko z drugiego obiegu.
3. Supreme, ten Warrena Ellisa
Przeskakujemy do XXI wieku. Jest rok 2014 i po, yyy… ”umiarkowanym” sukcesie rewitalizacji studia Extreme dowiadujemy się, że Warren Ellis i Tula Lotay łączą siły i tworzą historię osadzoną w świecie serii ”Supreme”, ale stojącą na jego uboczu tak mocno, że w sumie spokojnie można było czytać ją niezależnie od wcześniejszych przygód. A pozwolę sobie przypomnieć, że dwa lata wcześniej Erik Larsen próbował pociągnąć run Alana Moore’a i wyszło mu tak kiepsko, że seria do dziś ma status ”zawieszona”. No i miniseria wspomnianej dwójki spełniła składane obietnice – dostaliśmy przystępną dla nieobeznanego czytelnika historię, która jest mocno w stylu Ellisa. Prawdziwym odkryciem była tu jednak Lotay, która dzięki temu komiksowi w parę przebiła się do grona artystów, którym wieszczono ogromną karierę. Ellis zaś niedługo potem ogłosił kolejny projekt z tą rysowniczką, niestety czekamy na niego do dziś. ”Supreme: Blue Rose” jest jednak komiksem łatwo dostępnym w sklepach i jak najbardziej godnym polecenia.
2. Glory, ta od Joe Keatinge’a
W 2011 roku pojawiła się informacja o odświeżeniu studia Extreme w ramach Image Comics. Rok później do sklepów trafiły kolejne numery pięciu tytułów Liefelda, teoretycznie pracowali przy nich ludzie dysponujący mózgami, lecz szybko okazało się, że Rob czuwa i niektórzy z nich otrzymali zakaz korzystania z nich. Ale niektórzy się opierali i w efekcie otrzymaliśmy jedną świetną i jedną genialną serie. Najpierw o tej pierwszej, czyli ”Glory” ze scenariuszem Joe Keatinge’a. Wysoka, chuda i cycata laska, czyli Glory z lat dziewięćdziesiątych, została zastąpiona przez śnieżnobiałoskórą, żeńską wersję Hardkorowego Koksa, co początkowo nie zwiastowało niczego innego jak totalną katastrofę. Tymczasem jakież było moje zdziwienie, gdy najpierw czytałem w Internecie praktycznie same pochwalne oceny tego tytułu, a potem przeżyłem szok, ponieważ sięgnąłem po komiks i okazało się, iż naprawdę tytuł jest super. Joe Keatinge dał nam soczysty miks science-fiction i fantasy, który skończył się niestety zbyt szybko. ”Glory” był jedynym komiksem odrestaurowanego Extreme Studios, który został oficjalnie skasowany (”Youngblood”, ”Bloodstrike” i ”Supreme” po prostu nagle przestały się ukazywać) i twórcy musieli na szybko pozamykać swoje wątki. Wyszło to na szczęście na tyle zgrabnie, że tytuł niezmiennie polecam.
1. Prophet, ten Brandona Grahama
Tu podziękowania dla Marcelego Szpaka, który na grupie Facebookowej ”Komiksy bez Granic” przypomniał niedawno o istnieniu tego komiksu i tym samym zainspirował mnie do lekkiego potrolowania Was i stworzenia tego zestawienia. W 2012 jednym z komiksów, które zaczęły się ukazywać w ramach odświeżonego studia Extreme było ”Prophet” Brandona Grahama oraz Simona Roya. Chyba nikt się nie spodziewał, że komiks ten okaże się petardą tak dużą, że z czasem zawalczy o Eisnera. Graham miał prosty pomysł – główny bohater budzi się po trwającej dziesięć tysięcy lat hibernacji i odkrywa, że z Ziemi jaką pamięta nie zostało nic. Co przez ten czas się działo? Czy jest ostatnim przedstawicielem gatunku ludzkiego? Tego można dowiedzieć się właśnie podczas lektury tego fenomenalnego, nie zawaham się tak powiedzieć, komiksu. Graham dał nam psychodeliczną i pełną mocno objechanych pomysłów podróż przez niesamowicie skonstruowany świat pełen licznych i  niezwykłych stworzeń. W pewnym momencie fabuła rozdziela się na kilka torów, z których każdy ilustrowany jest przez kogoś innego, lecz moim zdaniem ”Prophet” to przede wszystkim koncert Simona Roya. Gdy główna seria przestała się ukazywać zapowiedziano miniserię ”Prophet: Earth War”, która miała kończyć poszczególne wątki. Tytuł ten zaliczył liczne opóźnienia, a nawet na moment został skasowany, lecz koniec końców ukazał się i stanowił godny finał. Kapitalna lektura, całość zamyka się w pięciu łatwo dostępnych tomach.

Na koniec jeszcze jeden fun fact: pięć lat temu na blogu wrzucałem już takiezestawienie jak dziś i czysto teoretycznie dziś mogłem je po prostu przypomnieć, bo w 80% jest to powtórka tamtych słów. Niemniej wtedy jeszcze nie znałem wspomnianego dziś komiksu ”Supreme: Blue Rose”, więc uznałem, iż szkody wielkiej nie będzie, jak napiszę tę odsłonę ”Top 5” na nowo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz