Ciekawostka: w 2018 roku Mucha
Comics wydała dwa tomy serii ”Chew”
– jeden w lutym i jeden w czerwcu. Mamy rok 2019 i sytuacja się powtarza:
dziesiątka ukazała się w drugim, a jedenastka w szóstym miesiącu roku. Tym
razem jednak jest solidna nadzieja na to, że we wrześniu doczekamy się
wielkiego finału, ponieważ do Łodzi na tegoroczny MFKiG przyjeżdża John Layman.
No wiecie, wypadałoby przynajmniej coś wydać jego autorstwa z okazji przybycia.
Tymczasem w moje łapska trafił wreszcie tom zatytułowany ”Ostatnie wieczerze”
do którego zasiadłem z ciekawością, ponieważ serię lubię, a poprzedni tom tak
jakby mógłby spokojnie posłużyć za finał całej historii. Ale nie, Layman miał
jeszcze w głowie pomysł na dziesięć zeszytów. Pierwszych pięć z nich,
delikatnie mówiąc, nie powala na kolana.
Jak zapewne pamiętacie, w świecie w
którym żyje Tony Chu i jego bliscy, niegdyś szalała epidemia ptasiej grypy,
która wybiła miliony ludzi. Nikt jednak nigdy nie ustalił co w zasadzie było
przyczyną nadejścia choroby. W najnowszym tomie serii ”Chew” mijają dwa lata od starcia z Wampirem i właśnie ta tajemnica
ma solidne szanse zostać wreszcie wyjaśniona przez agentów FDA, o ile
oczywiście nie przeszkodzą im kolejne machlojki Masona Savoy’a, który
ewidentnie nie chce, by prawda ujrzała światło dzienne. Oprócz tego jeden
zeszyt poświęcony zostanie Oliwce, która coraz mocniej zaczyna przypominać
swojego ojca, zaś na końcu otrzymamy drugą połowę ”crossoveru” z serią ”Odrodzenie” (przypomnę, że pierwszą
dostaliśmy w czwartym tomie owej serii, wydanym w naszym kraju przez Non Stop
Comics).
No więc po kolei. Jedenasty tom ”Chew” otwiera pojedyncza historia
skupiająca się na Oliwce, która idąc śladem własnego wujka podjęła pracę jako
kucharz. Uciekanie przed najsilniejszymi rodzinnymi genami jednak nie idą jej
najlepiej, ponieważ podczas imprezy w Białym Domu dość niespodziewanie
dziewczyna musi stanąć w obronie samego prezydenta USA. Rozdział ten nie ma
praktycznie żadnego wpływu na główną oś fabularną. Ot, po prostu Layman uznał,
że Oliwce trzeba dać parę minut czasu antenowego, ponieważ w dalszej części
tomu nie ma jej wcale. Trudno mi też nie odnieść wrażenia, że zeszyt ten to
była jakaś mała przymiarka do ewentualnego spin-offu/kontynuacji, o której to
Layman co jakiś czas przebąkuje, a stosunkowo niedawno potwierdził, że gdy już
powstanie dalszy ciąg ”Chew” to z
Oliwką w roli głównej. Jeśli brać to za ewentualny prolog do takowego, to jak
dla mnie nie zapowiada się on jakoś szczególnie interesująco. Sparowanie
dziewczyny z niejaką Ginny i ich pierwsza, wspólna przygoda sprawiała wrażenie
napisanej na siłę. Żarty nie były zbyt udane, nowa postać nie okazała się zbyt
interesująca, a wręcz irytowała niemiłosiernie i nie wiem czy z takim duetem w
roli głównej sięgnąłbym po kolejny komiks.
Reszta komiksu to zdecydowanie
lepsze popisy scenarzysty, lecz i tak cały czas odnosiłem wrażenie, że jest to
kontynuacja pisana nie do końca wiadomo po co. Owszem, kwestia genezy ptasiej
grypy sygnalizowana była od początku trwania serii, lecz sądziłem, że będzie
podobnie jak z wirusem zombie w ”Żywych
Trupach” – kwestia ta zostanie nierozwiązana do samego końca serii. Najwyraźniej
jednak to na tym skupimy się w finałowych dwóch odsłonach i nie będę oszukiwał,
czytało mi się ”Ostatnie wieczerze” ciężko i to z paru powodów. Raz, że przez
te cztery zeszyty w zasadzie nic wartego uwagi się nie stało. Layman wrzuca do
komiksu kolejne osoby z niezwykłymi umiejętnościami co przestało robić wrażenie
już jakiś czas temu, mocno skupia się na relacji Tony’ego oraz Savoy’a i
ostatecznie… w zasadzie przez cały tom nic się nie zmienia, zaś drugi plan tym
razem służy tylko i wyłącznie temu, by dostarczać kolejnych gagów. Ostatecznie
więc po zamknięciu tomu pomyślałem sobie ”łaaaał, w tym tomie wydarzyło się
praktycznie nic”, co w sumie nie byłoby takie złe, gdyby komiks po prostu
oferował coś ciekawego w zamian. Tymczasem jedenasta odsłona ”Chew” to takie swoiste i mocno
przedłużone ustawianie Tony’ego Chu do wielkiego finału… jednocześnie dając nam
dość wyraźnie do zrozumienia, że te najważniejsze wydarzenia jednak już za
nami. Nie tego spodziewałem się po komiksie, który dotąd nawet będąc w gorszej
formie i tak oferował nam sporo dobroci. Tej w ”Ostatnich wieczerzach”
uświadczymy co najwyżej w ilościach śladowych, stąd też moje wyraźne kręcenie
nosem.
Takim małym pluskiem tomu jest dla
mnie jedynie fragment z crossoverem z serią ”Odrodzenie”. Przypomnę, był to pojedynczy zeszyt z dwiema
historyjkami, w których autorzy obu serii przecinali ścieżki bohaterów obu
cykli. I ta autorstwa Laymana i Guillory’ego nie tylko była moim zdaniem dużo
fajniejsza od drugiej, autorstwa Seeley’a i Nortona. Twórcy ”Chew” fajnie przedstawili tu rzeczy typowe
dla ich cyklu, lecz jednocześnie z szacunkiem potraktowali dorobek kolegów po
fachu, a także wreszcie była okazja pośmiać się przy lekturze tego tomu.
Rysunkowo bez zmian. Podobnie jest z
jakością wydania od Muchy – twarda oprawa, cena okładkowa to 55 złotych, zaś po
rabatach około cztery dyszki. Szkoda tylko, że przedostatnia odsłona ”Chew” jest moim zdaniem zarazem bodaj
najsłabszą z dotychczasowych.
-------------------------------------------------
"Chew #11: Ostatnie wieczerze" do kupienia w sklepie Mucha Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz