sobota, 21 stycznia 2017

Z archiwum Image #37

Już kilkukrotnie podczas czytania klasycznych komiksów od Image Comics, trafiałem na coś, co było określane mianem ”drugiej fali”. Jeśli zastanawiacie się, co to takiego, to już wyjaśniam. Otóż po kolejnych sukcesach (chociaż nie tylko) serii i miniserii startujących w latach 1992-1993 (oraz fragmentów 1994), rok 1995 stanowił mocne uderzenie wydawnictwa. Praktycznie każdego miesiąca na sklepowych półkach pojawiały się kolejne premierowe odsłony rozmaitych komiksów i właśnie to nazywa się ”drugą falą”. Ciekawostką jest także to, że komiksów wchodzących w to grono było naprawdę mnóstwo, ale praktycznie żaden nie przebił się tak, jak ich twórcy by chcieli. Dziś wspomnę o jednym z takich tytułów.

W roku 1993, jeszcze w czasach ”pierwszej fali”, Image Comics opublikowało miniserię ”WildStar: Sky Zero”. Jej autorami byli Al Gordon (którego kojarzyć mogą fani DC, a zwłaszcza Legionu Super-Bohaterów) oraz Jerry Ordway (rysownik chociażby przygód Supermana, część wydana także w Polsce). Opowiadała ona o losach Micky’ego Gabriela, który wskutek serii niefortunnych wydarzeń zostaje opanowany przez kosmiczną istotę zwaną k’l vann. Wygląda ona jak kosmiczny pasożyt w kształcie gwiazdy, która obdarowuje swojego nosiciela nadludzkimi mocami, jednocześnie na nim żerując. I jeśli w tym momencie włączyła się Wam lampka ostrzegawcza, bo opis tej istoty niebezpiecznie przypominam Wam Starro z DC, to nie jesteście w błędzie. Bohater zwany WildStar to otwarta, bezczelna i tylko lekko zmodyfikowana kopia tego znanego przeciwnika Ligi Sprawiedliwości. No ale cóż, takie to były czasy, że praktycznie w każdym komiksie od Image można było znaleźć coś skopiowanego od największej konkurencji. ”WildStar: Sky Zero” nie czytałem, ale skoro miniseria doczekała się kontynuacji, to znaczy że musiała cieszyć się sporą popularnością. Ja zaś jestem w posiadaniu premierowej odsłony ongoingu (tja… wrócę do tego trochę później), zatytułowanego po prostu ”WildStar”.

(Dobra, przyznaję się. Kupiłem ten zeszyt tylko dlatego, bo byłem pewien, że to premierowy numer pierwszego woluminu. Kiedyś tak samo sparzyłem się przy okazji ”Union” od WildStormu.)
Ale do rzeczy. ”WildStar #1” całkiem sprawnie wprowadza czytelnika z przypadku, czyli takiego jak ja, w realia losów Micky’ego Gabriela. Zeszyt składa się z kilkunastostronicowej rozpierduchy, która pokazuje zdolności bohatera, potem dostajemy kilka wyjaśnień na podstawowe pytania, zaś na deser pojawia się Mighty Man (możecie go/ją znać z ”Savage Dragona”), dochodzi do nieporozumienia i rozpoczyna się kolejna bijatyka. Koniec fabuły. Jak więc widać, ”WildStar #1” można spokojnie postawić obok innych dzieł tego okresu, przynajmniej pod kątem szczątkowości fabuły. Wydaje się, iż Alowi Gordonowi nieco zabrakło miejsca, jakby w ostatniej chwili ucięto mu kilka stron komiksu (co w sumie jest dość prawdopodobne, ponieważ historia zajmuje łącznie raptem 20 stron), albo sam nie zauważył, że nieco przedobrzył. Otwierająca komiks sekwencja koszmaru sennego jest po prostu zbyt długa i przy tym niewiele wnosi do samej historii. Przez to, wszystkie kolejne wydarzenia jawią się nieco jakby były pisane na szybko, byle zmieścić się w podejrzanie niskim limicie stron. Podstawowe zawiłości fabuły ”WildStar #1” są bardzo łatwe do zrozumienia, lecz kuleje tutaj to, iż pokazano jest w taki sposób, iż totalnie nie wydają się być interesujące.

Zmieniła się osoba odpowiedzialna za warstwę graficzną komiksu. W serii ongoing (buahahaha, zaraz do tego wrócę) Jerry’ego Ordaway’a już nie ma, lecz zastępujący go Chris Marrinan – rysownik znany czytelnikom komiksów głównie z ”Wonder Woman” z końcówki lat osiemdziesiątych – spisał się co najmniej dobrze. Jest tu zaskakująco mało ”typowego Image”, postacie wyglądają dość normalnie, stwory ze wspominanego koszmaru wyglądają naprawdę paskudnie (w pozytywnym znaczeniu), zaś drugi plan jest zadbany i pełen szczegółów. Miejscami rażą kiepsko nałożone, komputerowe kolory, lecz zrzucę to na niedoskonałości sprzętowe okresu powstawania komiksu.

Do komiksu dołączono trzy strony listów, gdzie rzuca się w oczy zdjęcie rudej niewiasty w koszulce z WildStarem, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że bohater ten miał swoje pięć minut chwały (chyba, że to self-made). Oprócz tego masa reklam, zatem nic ciekawego.
Teraz dwa zdania o tym, dlaczego tak trochę wyśmiewam nazywanie tej serii… no właśnie, serią. ”WildStar: Sky Zero”, a więc pierwsza odsłona losów Micky’ego Gabriela, zaliczyła cztery numery i została zamknięta. Nie ma w tym nic dziwnego, wszak była to miniseria na tyle odsłon zaplanowana. ”WildStar” z kolei utrzymał się na rynku przez… trzy numery i padł :) Nie do końca jestem w stanie stwierdzić dlaczego, ponieważ listy sprzedaży Diamonda z tego okresu wskazują, że żaden zeszyt nie sprzedał się źle. No ale co tu dużo mówić: powodów do zawieszania serii w Image Comics zawsze było mnóstwo, nad czym czytelnicy ubolewają do dziś. Sam bohater przewinął się później przez kilkanaście numerów ”Savage Dragona”, raz nawet pod nieco zmienionym pseudonimem. Ostatni raz stało się tak w połowie 2013 roku i od tego czasu słuch o postaci zaginął.

Jeśli chcecie dowiedzieć się co by było, gdyby Starro z DC był dobry (chociaż tak nie do końca), to możecie sięgnąć po ”WildStar”. Z tego co widzę, dostać je jest całkiem łatwo i to dość tanio. Ale generalnie, pomimo fajnych rysunków, nie polecam. Daję takie słabe 3/6 i już w zasadzie zapominam o tym tytule.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz