Już
kilkukrotnie podczas czytania klasycznych komiksów od Image Comics, trafiałem
na coś, co było określane mianem ”drugiej fali”. Jeśli zastanawiacie się, co to
takiego, to już wyjaśniam. Otóż po kolejnych sukcesach (chociaż nie tylko)
serii i miniserii startujących w latach 1992-1993 (oraz fragmentów 1994), rok
1995 stanowił mocne uderzenie wydawnictwa. Praktycznie każdego miesiąca na
sklepowych półkach pojawiały się kolejne premierowe odsłony rozmaitych komiksów
i właśnie to nazywa się ”drugą falą”. Ciekawostką jest także to, że komiksów
wchodzących w to grono było naprawdę mnóstwo, ale praktycznie żaden nie przebił
się tak, jak ich twórcy by chcieli. Dziś wspomnę o jednym z takich tytułów.
W roku
1993, jeszcze w czasach ”pierwszej fali”, Image Comics opublikowało miniserię ”WildStar:
Sky Zero”. Jej autorami byli Al Gordon (którego kojarzyć mogą fani DC, a
zwłaszcza Legionu Super-Bohaterów) oraz Jerry Ordway (rysownik chociażby
przygód Supermana, część wydana także w Polsce). Opowiadała ona o losach Micky’ego
Gabriela, który wskutek serii niefortunnych wydarzeń zostaje opanowany przez
kosmiczną istotę zwaną k’l vann. Wygląda ona jak kosmiczny pasożyt w kształcie
gwiazdy, która obdarowuje swojego nosiciela nadludzkimi mocami, jednocześnie na
nim żerując. I jeśli w tym momencie włączyła się Wam lampka ostrzegawcza, bo
opis tej istoty niebezpiecznie przypominam Wam Starro z DC, to nie jesteście w
błędzie. Bohater zwany WildStar to otwarta, bezczelna i tylko lekko
zmodyfikowana kopia tego znanego przeciwnika Ligi Sprawiedliwości. No ale cóż,
takie to były czasy, że praktycznie w każdym komiksie od Image można było
znaleźć coś skopiowanego od największej konkurencji. ”WildStar: Sky Zero”
nie czytałem, ale skoro miniseria doczekała się kontynuacji, to znaczy że musiała
cieszyć się sporą popularnością. Ja zaś jestem w posiadaniu premierowej odsłony
ongoingu (tja… wrócę do tego trochę później), zatytułowanego po prostu ”WildStar”.
(Dobra,
przyznaję się. Kupiłem ten zeszyt tylko dlatego, bo byłem pewien, że to premierowy
numer pierwszego woluminu. Kiedyś tak samo sparzyłem się przy okazji ”Union”
od WildStormu.)
Ale do
rzeczy. ”WildStar #1” całkiem sprawnie wprowadza czytelnika z przypadku,
czyli takiego jak ja, w realia losów Micky’ego Gabriela. Zeszyt składa się z kilkunastostronicowej
rozpierduchy, która pokazuje zdolności bohatera, potem dostajemy kilka
wyjaśnień na podstawowe pytania, zaś na deser pojawia się Mighty Man (możecie
go/ją znać z ”Savage Dragona”), dochodzi do nieporozumienia i rozpoczyna
się kolejna bijatyka. Koniec fabuły. Jak więc widać, ”WildStar #1” można
spokojnie postawić obok innych dzieł tego okresu, przynajmniej pod kątem
szczątkowości fabuły. Wydaje się, iż Alowi Gordonowi nieco zabrakło miejsca,
jakby w ostatniej chwili ucięto mu kilka stron komiksu (co w sumie jest dość
prawdopodobne, ponieważ historia zajmuje łącznie raptem 20 stron), albo sam nie
zauważył, że nieco przedobrzył. Otwierająca komiks sekwencja koszmaru sennego
jest po prostu zbyt długa i przy tym niewiele wnosi do samej historii. Przez
to, wszystkie kolejne wydarzenia jawią się nieco jakby były pisane na szybko,
byle zmieścić się w podejrzanie niskim limicie stron. Podstawowe zawiłości
fabuły ”WildStar #1” są bardzo łatwe do zrozumienia, lecz kuleje tutaj
to, iż pokazano jest w taki sposób, iż totalnie nie wydają się być
interesujące.
Zmieniła
się osoba odpowiedzialna za warstwę graficzną komiksu. W serii ongoing
(buahahaha, zaraz do tego wrócę) Jerry’ego Ordaway’a już nie ma, lecz
zastępujący go Chris Marrinan – rysownik znany czytelnikom komiksów głównie z
”Wonder Woman” z końcówki lat osiemdziesiątych – spisał się co najmniej dobrze.
Jest tu zaskakująco mało ”typowego Image”, postacie wyglądają dość normalnie,
stwory ze wspominanego koszmaru wyglądają naprawdę paskudnie (w pozytywnym
znaczeniu), zaś drugi plan jest zadbany i pełen szczegółów. Miejscami rażą
kiepsko nałożone, komputerowe kolory, lecz zrzucę to na niedoskonałości
sprzętowe okresu powstawania komiksu.
Do
komiksu dołączono trzy strony listów, gdzie rzuca się w oczy zdjęcie rudej
niewiasty w koszulce z WildStarem, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że
bohater ten miał swoje pięć minut chwały (chyba, że to self-made). Oprócz tego
masa reklam, zatem nic ciekawego.
Teraz dwa
zdania o tym, dlaczego tak trochę wyśmiewam nazywanie tej serii… no właśnie,
serią. ”WildStar: Sky Zero”, a więc pierwsza odsłona losów Micky’ego
Gabriela, zaliczyła cztery numery i została zamknięta. Nie ma w tym nic
dziwnego, wszak była to miniseria na tyle odsłon zaplanowana. ”WildStar”
z kolei utrzymał się na rynku przez… trzy numery i padł :) Nie do końca jestem
w stanie stwierdzić dlaczego, ponieważ listy sprzedaży Diamonda z tego okresu
wskazują, że żaden zeszyt nie sprzedał się źle. No ale co tu dużo mówić:
powodów do zawieszania serii w Image Comics zawsze było mnóstwo, nad czym
czytelnicy ubolewają do dziś. Sam bohater przewinął się później przez
kilkanaście numerów ”Savage Dragona”, raz nawet pod nieco zmienionym
pseudonimem. Ostatni raz stało się tak w połowie 2013 roku i od tego czasu
słuch o postaci zaginął.
Jeśli
chcecie dowiedzieć się co by było, gdyby Starro z DC był dobry (chociaż tak nie
do końca), to możecie sięgnąć po ”WildStar”. Z tego co widzę, dostać je
jest całkiem łatwo i to dość tanio. Ale generalnie, pomimo fajnych rysunków, nie
polecam. Daję takie słabe 3/6 i już w zasadzie zapominam o tym tytule.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz