poniedziałek, 16 stycznia 2017

Jedynki pod lupą #6

Opóźniona odsłona tej rubryki wreszcie ląduje na blogu. Ponieważ w grudniu wielkiej masy premier nie uświadczyliśmy, nie jest też ona specjalnie rozbudowana. Tak prawdę mówiąc, komiks którego okładkę widzicie poniżej, wrzuciłem tu nieco na siłę, gdyż miałem się już tego typu one-shotami nie zajmować. No ale co tam :) Co sądzę o grudniowych premierach Image Comics dowiecie się w rozwinięciu posta.
"Cyber Force: Artifacts #0" (różni autorzy)
No i dostałem dokładnie to, czego się spodziewałem. Na zeszyt składają się trzy krótkie historie stworzone przez no name'ów, których po Top Cow pałęta się cała masa. I oczywiście żadna z nich nie jest szczególnie udana, ot taki pokaz siekaniny i walenia się po ryjach w wykonaniu alternatywnych wersji bohaterów należących do stajenki studia Top Cow. Co więcej, na trzy opowiastki dwie są chyba o tej samej postaci (już od dawna nie odróżniam tych wszystkich wersji Aphrodite), więc nazwa grupy Cyber Force w tytule jest nieco przesadzona, a obecność na okładce Ripclawa czy Strykera ogranicza się jedynie do tego właśnie obrazka. Swoją drogą podtytuł "Artifacts" jest nawet jeszcze bardziej zastanawiający. Ilustracje też niczego nie urywają i są bardzo typowymi średniakami w swojej kategorii. Żałuję każdego centa wydanego na tę mizerię. Unikać!
2/6
 
"Motor Crush #1" (Brenden Fletcher/Cameron Stewart/Babs Tarr)
Jestem z tego grona osób, które odświeżoną wersję "Batgirl" autorstwa tego tria bardzo polubiły. Gdy więc tylko pojawiła się zapowiedź komiksu tych twórców robionego dla Image, byłem absolutnie pewien, że będę zbierać go w formie papierowej. I pierwszy numer spełnił pokładane w nim oczekiwania, które jednak nie były jakoś szczególnie rozdmuchane, o czym w sumie warto wspomnieć. "Batgirl" bowiem też nie było komiksem wybitnym, a jedynie bardzo dobrą serią rozrywkową. I "Motor Crush" też na razie nie zapowiada się na coś więcej niż komiks, przy którym po prostu będę nieźle się bawił. Świat przedstawiony na łamach premierowej odsłony został fajnie zarysowany, podobnie rzecz ma się z przedstawionymi postaciami. Całość fajnie się klei, jest dynamiczna i fajnie narysowana oraz zwiastuje brak nudy w kolejnych odsłonach. No i nic ponadto. Dlatego też wiele zależy od Waszego podejścia do "Motor Crush". Jeśli sądzicie, że po odejściu tego trio z bezdusznych trybów machiny zwanej DC Comics, znajdziecie tutaj jakiś niebywale ambitny komiks, to możecie się srogo rozczarować.
4/6

"Rockstars #1" (Joe Harris/Megan Hutchison)
Niespecjalnie mocno wgryzałem się w zapowiedzi tego komiksu, żeby przypadkiem nie zepsuć sobie niespodzianki. Joe Harris bowiem swoim "Great Pacific" czy "Snowfall" idealnie trafiał w mój gust i mocno liczyłem na to, ze tym razem będzie tak samo. Jednocześnie nieco się obawiałem, ponieważ miałem już do czynienia z kilkoma "muzycznymi" komiksami i jakoś w większości mnie one nie ruszały. "Rockstars" na szczęście nie zawiodło, ale też nie uwiodło. Klimat opowiadanej historii i wymieszanie rockowych klimatów z czarną magią zadziałało bardzo fajnie. Sam zalążek fabuły, jaki nam tutaj przedstawiono jest bardzo chwytliwy (chociaż nieco oklepany) i zdecydowanie jestem ciekaw tego, co twórcy zaoferują nam dalej. Mam jednak spory problem z obojgiem głównych bohaterów, którzy po prostu nie zdobyli mojej sympatii i są tak oklepani, jak tylko mogą być. Ponownie otrzymujemy starcie dwóch kompletnie różnych od siebie charakterów, w których nie za wiele oryginalności. Widzieliśmy to milion razy i Joe Harris nie zaoferował tu nic nowego. Na olbrzymi plus warstwa graficzna, która momentami jest naprawdę urzekająca. Megan Hutchison świetnie odnalazła się w "Rockstars" i na razie wyrasta na tę lepszą część składu odpowiedzialnego za komiks. Dalej jednak liczę, że także i Joe Harris zaskoczy. Jestem w stanie dać mu ten kredyt zaufania.
4/6

Kolejna odsłona tej rubryki pojawi się na blogu piątego lutego (tym razem na pewno).
Okładki pochodzą ze strony Image Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz