Trzecie
wydanie zbiorcze serii ”The Wicked + The Divine” przywróciło moją
zachwianą wiarę w ten tytuł. Na ”Commercial Suicide” składały się jednak
jedynie krótkie historie skupiające się na poszczególnych członkach boskiego
panteonu, przez co odrobinę obawiałem się tego, co może się stać, gdy Kieron
Gillen wróci do istoty prowadzonej przez siebie fabuły. Zwłaszcza, że zanim
położyłem swoje łapska na tomie, trafiło mi się kilka spoilerów, które wcale
nie napawały dodatkowym optymizmem. Jak więc ostatecznie w moich oczach wypadło
”Rising Action”? Tego dowiecie się z dalszej części tekstu. Uwaga
na spoilery, bo tym razem ich nie szczędziłem.
Jeśli
pamiętacie moje wrażenia z pierwszych dwóch tomów ”The Wicked + The Divine”,
zapewne kojarzycie liczne narzekania na postać Laury, której po prostu nie
cierpiałem. Miałem z nią olbrzymi problem, bo chociaż Kieron Gillen faktycznie
całkiem dobrze przedstawił nam typową, zblazowaną nastolatkę w jej problemami
okresu dojrzewania, lecz jednocześnie stworzył bohaterkę w moich oczach na
zmianę nudną i denerwującą. Gdy więc Ananke zabiła ją pod koniec drugiej,
zbiorczej odsłony serii, poczułem ulgę. Nie było mi jej żal, a wręcz cieszyłem
się takim jej zgonem. Tyle tylko, że równie szybko naszła mnie pewna refleksja.
Mianowicie Gillen i McKelvie to duet szaleńców, ale czy na pewno pozbyliby się
ot tak swojej głównej bohaterki? ”Rising Action” już od samego początku
wykłada kawę na ławę. Laura żyje i planuje zemstę. Zaś jak przetrwała starcie z
Ananke i jakie planuje dalsze kroki, dowiemy się w trakcie lektury.
Czwarty
tom ”The Wicked + The Divine” ma zdecydowanie trafiony tytuł. W komiksie
tym akcja zdecydowanie przyspiesza i chociaż pojawiają się także znacznie
spokojniejsze momenty, czytelnik praktycznie cały czas bombardowany jest
nowymi, często zaskakującymi faktami czy nowym punktem widzenia. Jeśli więc
poprzednie odsłony tego cyklu uważaliście za zbyt statyczne i przegadane, tym
razem raczej na pewno nie będziecie mogli użyć takiego właśnie zarzutu. Ważne
jest jednak to, że pomimo znaczącego przyspieszenia, czwarta odsłona ”The
Wicked + The Divine” jest zarazem dobrze wyważoną pozycją. Nawet przez
moment nie wydaje się, by w kwestii fabularnej coś działo się przypadkiem czy
na siłę. Warto przy tym także wspomnieć, że bardzo spodobał mi się sposób, w
jaki Kieron Gillen wyjaśniał najważniejszą zagadkę ”Rising Action”. Nie
ma tutaj wywalenia kawy na ławę na początkowych czterech stronach i dalej już
tylko kolejne wydarzenia. Rozwiązanie tajemnicy powrotu Laury dawkowane jest powoli.
Podczas lektury kilkukrotnie starałem się samodzielnie odpowiedzieć na
postawione pytania, lecz po kolejnych rozdziałach okazywało się, że nie byłem
zbyt blisko rzeczywistych rozwiązań. Bardzo podobało mi się także to, że
kolejny raz twórcy zastosowali, chociaż tym razem w znacznie mniejszym stopniu
niż ostatnio, zagrywkę polegającą na powracaniu do znanych już scen i dodawaniu
do nich na pozór drobnych szczegółów, które jednak totalnie zmieniają wymowę
całości.
Jedyny
zarzut jaki mam do warstwy fabularnej, to finał ”Rising Action”. W
pewnym momencie stał się dla mnie odrobinę zbyt groteskowy, a nastąpiło to w
momencie, gdy część bohaterów zaatakował ogromny, różowy… tak jakby robot
(serio, to wymaga większego tłumaczenia i masy spoilerów). Potem niestety zaś wszystko
to, co nastąpiło dalej, było po prostu mało zaskakujące. Czwarty tom ”The
Wicked + The Divine” kończy się w sposób otwierający twórcom masę
możliwości na dalsze przygody poszczególnych postaci, jednakże cały czas nie
umiem pozbyć się wrażenia, że praktycznie od samego początku taki finał
historii można było przewidzieć.
Jamie
McKelvie i Matthew Wilson, a więc duet odpowiedzialny za warstwę graficzną
tomu, spisali się na medal. Co prawda pojawiło się parę słabszych kadrów czy
dość interesujących wyborów barw, ale ostatecznie nie mogę napisać nic innego
niż to, że ”Rising Action” prezentuje się obłędnie pod kątem graficznym.
Rysunki są wyraziste, bardzo dynamiczne i obfitujące w szczegóły tam, gdzie
jest to wymagane i bardziej surowe w miejscach, gdzie bardziej to pasuje. Sporo
jest tutaj ingerencji rozmaitych programów graficznych, lecz nie budzi to moich
sprzeciwów, ponieważ otrzymane efekty potrafią zapierać dech w piersiach. Absolutnie
uwielbiam to, co wyczyniają ci panowie i cieszę się, że jeszcze więcej ich
popisów otrzymaliśmy w dodatkach.
Te jednak
częściowo rozczarowują. Na pierwszy rzut oka jest ich bardzo dużo, ponieważ można
naliczyć w sumie dwadzieścia cztery strony. ALE odjąć od tego trzeba cztery
strony reklam innych dzieł duetu Gillen/McKelvie, samodzielnych projektów tego
pierwszego czy… tipsów z motywami z serii <nie żartuję>. Reszta to
galeria wariantowych okładek, udostępniana swego czasu komiksowa zapowiedź
zeszytu #18 oraz kilka stron ukazujących proces powstawania części stron. To zdecydowanie
najciekawszy spośród dodatków, z którego możemy dowiedzieć się jak McKelvie
przekłada scenariusze Gillena i jak wielki na warstwę graficzną jest wpływ
Wilsona. Oprócz tego warto dodać, że jakością wydania tom nie ustępuje
poprzednikom i prezentuje się zaskakująco opaśle. Niech Was to jednak nie
zmyli, ponieważ ilość stron nie wzrosła, zaś cała robotę robi grubszy papier
oraz okładka.
Nie licząc
odrobinę tylko rozczarowującej końcówki, czwarty tom ”The Wicked + The Divine”
okazał się szalenie satysfakcjonującą lekturą. Zarówno pod kątem scenariusza
jak i warstwy graficznej trudno się doszukać wad na tyle dużych, by skutecznie
zabijały one przyjemność z czytania i
oglądania ”Rising Action”. Dlatego też moja ocena wyniesie 5/6 i
serdecznie zachęcam Was do zapoznania się nie tylko z tym tomem, ale także z
całą serią ”The Wicked + The Divine” (nawet z moim zdaniem znacznie słabszym,
drugim tomem).
"The Wicked + The Divine vol. 4: Rising Action" do kupienia w ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz