piątek, 16 listopada 2018

Jupiter's Legacy: Dziedzictwo Jowisza #2 (Mark Millar/Frank Quitely/Peter Doherty)

W tekście pojawia się jeden, delikatny spoiler, ale na wszelki wypadek ostrzegam, żeby nie było.

Na początek małe przypomnienie, chociaż stali bywalcy bloga wiedzą o tym już doskonale – Marka Millara i mnie łączy baaaardzo szorstka przyjaźń. Na tyle, bym uważał go za bodaj najbardziej przereklamowanego twórcę komiksów, który cały czas tworzy nowe tytuły. I dlatego lektura ”Jupiter’s Legacy: Dziedzictwo Jowisza #2” było dla mnie sporą niespodzianką. Oto bowiem wreszcie dostałem coś autorstwa Millara, do czego w zasadzie nie mam o co się przyczepić. Ale dla równowagi wspomnę, że i powodów do zachwytów wielu nie widać.
 
Akcja komiksu przenosi nas do roku 2020 i jest naturalną kontynuacją tego, co widzieliśmy w tomie poprzednim. Kilka lat po śmierci Utopiana, największa grupa superbohaterów przejęła władzę nad światem. Kontrolują oni nie tylko porządek na ulicach, ale także światową ekonomię, wojska i liderów politycznych. Pozornie są tymi dobrymi, ale tak naprawdę prowadzą świat na skraj władzy absolutnej i jedynym ratunkiem dla dotychczasowego porządku są ci, z którymi dotąd walczyli. Chloe – córka Utopiana – wraz ze swoimi bliskimi zbiera ekipę byłych łotrów.

Gdy materiał wchodzący w skład ”Jupiter’s Legacy: Dziedzictwo Jowisza #2” ukazywał się w USA, Mark Millar jak to ma w zwyczaju, obiecywał czytelnikom złote góry i niemożliwe przeżycia. Po swoich perypetiach w pierwszą odsłoną cyklu, którą lata temu zdecydowałem się zbierać w zeszytach i gorzko tego pożałowałem, odpuściłem sobie czytanie dwójki. Edycja Muchy jest więc moją pierwszą stycznością z tą historią i nie wiem czy akurat trafiło na jakiś mój lepszy dzień, ale chociaż większości tego, co Millar swego czasu naobiecywał oczywiście w komiksie nie znalazłem, to jednak czas przy nim spędzony nie nazwę straconym. Scenarzysta bowiem dostarczył nam całkiem solidną historię superhero w swoim dość charakterystycznym, nieco przerysowanym stylu, która w obecnym zalewie tego typu opowieści faktycznie momentami pozytywnie się wyróżnia.

Nie licząc jednego wyjątku, do którego za moment przejdę, ”Jupiter’s Legacy: Dziedzictwo Jowisza #2” praktycznie zupełnie pozbawione jest tego, co mi najmocniej przeszkadzało przy odsłonie pierwszej, a więc ogromnych dziur fabularnych. Znane nam już postacie doczekały się rozwinięcia, które może nie jest godne piania, zachwytów i Eisnerów, ale miło jest przypomnieć sobie, że postacie pisane przez Millara czasami mają jakieś nienajgorsze back-story, a i nawet możliwe jest napisanie rozwinięcia ich charakterów. I chociaż nie uważam, by scenarzysta ten na łamach ”Jupiter’s Legacy: Dziedzictwo Jowisza #2” odkrył tu na nowo Amerykę czy dorzucił coś nowego do coraz mocniej skostniałego gatunku superhero, to jednak już sam fakt tego, iż nie otrzymaliśmy żenującego zestawu pustych i oklepanych postaci, podziurawionej fabuły z trudnymi do wytłumaczenia przeskokami akcji oraz przygody kroczącej od punktu do punktu po planszy najbardziej generycznego schematu trykociarstwa, zasługuje na wyróżnienie. W efekcie omawiany właśnie komiks czytało mi się dużo lepiej od paru pozycji z Marvel NOW czy DC Odrodzenie, które z niewytłumaczalnego dla mnie powodu nadal zbieram.

Pochwalić można także tempo prowadzenia historii, które jest bardzo szybkie, jednakże Millar potrafił znaleźć w tym wszystkim kilka momentów na uspokojenie i złapanie oddechu po kolejnym mordobiciu, ale zarazem bardzo sprawnie rozpisał poszczególne bijatyki. Tego akurat nigdy Millerowi nie byłem w stanie zarzucić – gdy przychodzi mu pisać starcia na dość sporą skalę, to z reguły nie zawodzi i potrafi przykuć uwagę oraz podtrzymać zainteresowanie czytelnika.

Lecz żeby nie było tak kolorowo, jedna rzecz naprawdę mocno kłuła mnie w oczy. Ten jeden raz aż prosiło się o to, by wykorzystać dość oklepany motyw z komiksów superbohaterskich i trochę mi przeszkadzało, że go zabrakło. Spoiler: strasznie nienaturalnie wyszło bowiem to, że zebrana naprędce grupa byłych superłotrów praktycznie z miejsca staje się mocno zgraną i niewiarygodnie wręcz zgodną grupą, w szeregach której nie ma żadnych zdrad, knucia, kłótni i tym podobne. Ogólnie można mocno przyczepić się do prezentacji postaci z drugiego planu, z których część jest raz wspomniana z pseudonimu, potem pojawia się na paru kadrach i tyle z ich udziału w całym ”Jupiter’s Legacy: Dziedzictwo Jowisza #2”.

Jako że oryginalny materiał, z którego składa się omawiany tom w USA wychodził mocno opóźniony, można być jednak jednej rzeczy pewnym. Tego, że Frank Quitely dopieścił każdą stronę swojego autorstwa i jeśli tylko lubie charakterystyczny styl tegoż autora, to z pewnością nie zawiedziecie się na lekturze ”Jupiter’s Legacy: Dziedzictwo Jowisza #2”. Oczywiście nie zabrakło tu typowych dla tego rysownika momentów, gdy ta sama postać na jednym kadrze wygląda jak nastolatek, a na kolejnym jakby zbliżała się do emerytury, lecz w przypadku Quitely’ego to w zasadzie standard. O ile jego rysunki są w mojej ocenie naprawdę dobre, tak już kolory nałożone przez Petera Doherty’ego nie prezentują się szczególnie okazale. Komputerowe efekty miejscami aż rażą swoją sztucznością, a trafność doboru niektórych kolorów budzi mocne wątpliwości.

Wydawnictwo Mucha Comics opublikowało tytuł ten w swoim obecnie już standardowym, nieco powiększonym formacie w cenie okładkowej w wysokości 59 złotych. Na końcu dostajemy parę stron dodatków, wśród których znalazły się szkice Quitely’ego oraz małe fragmenty scenariusza.

Ogólnie ”Jupiter’s Legacy: Dziedzictwo Jowisza #2” nie jest dla mnie komiksem, któremu mógłbym wystawić coś więcej niż czwórkę z plusem w skali szkolej. Ale przy mojej alergii na dzieła Millara to i tak naprawdę sporo. Nie jest to nic, co w jakikolwiek sposób odmieniłoby obrazkowy gatunek trykociarki, ale jako coś lekkiego i dającego się bez bólu poczytać, tytuł ten jest w stanie się sprawdzić.
       
------------------------------------------------------------------------------------
       
"Jupiter's Legacy: Dziedzictwo Jowisza #2" do kupienia w sklepie Mucha Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz