Pod koniec roku 1994,
Art Thibert znany był przede wszystkim jako świetny i rozchwytywany na
komiksowym rynku inker. Odpowiadał on wówczas za nakładanie tuszu w takich
hitach jak ”Uncanny X-Men” oraz dwóch seriach towarzyszących – ”X-Men” czy
”X-Factor”. Podobnie jak wielu innych jego kolegów po fachu, także i on
postanowił uszczknąć coś z tortu zwanego Image Comics i zaoferował tam swoje
usługi. Oczywiście nie tylko jako inker, bo wśród jego planów znalazło się
także miejsce pisanej i rysowanej przez niego serii ”Black & White”. Jak zaplanował tak zrobił, ale w
przeciwieństwie do masy innych tytułów Image z tamtego okresu, Thibertowi i
jego żonie udało się zrobić hit sprzedaży. Pojawiła się więc naturalna potrzeba
kontynuacji i… no właśnie, nie wiadomo.
”Black & White” skupia się na dwójce poszukiwaczy przygód,
których niezwykłymi talentami jest umiejętność wpadania w kłopoty z niesamowitą
wręcz prędkością. On – Black – preferuje używanie broni palnych, ona zaś –
White – walczy kijem, który może także uderzać wyładowaniami energii. Ich życie
nie należy do najprzyjemniejszych, ponieważ duetowi temu nie jest dane zaznać
spokoju. Pod koniec oryginalnej miniserii, rozdzielają oni swoje ścieżki. White
zmuszona jest ukrywać swoją tożsamość, Black z kolei nie wie jeszcze, że stał
się celem wielu niewłaściwych ludzi.
Na przełomie 1994 i 1995
roku, każdy z trzech numerów miniserii ”Black
& White” sprzedał się w nakładzie około pół miliona kopii. Był to jeden
z tych nielicznych przykładów z początków wydawnictwa Image Comics, gdy coś nie
należącego do ówczesnego uniwersum osiągnęło tak dobre wyniki na listach
Diamonda. Art i Pamela Thibertowie mieli zatem w ręku hit, więc naturalną
koleją rzeczy było rozszerzenie marki. Szybko pojawiły się typowe dla tamtych
czasów gadżety, takie jak karty kolekcjonerskie, żetony, przypinki, wydanie
typu ashcan (taka mała, czarno-biała publikacja dla największych fanów),
przebąkiwano coś o dobrym materiale na ekranizację kinową, a także pojawiła się
potrzeba stworzenia dalszych odsłon komiksu. Na to ostatnie fani musieli czekać
nieco ponad rok, aż wreszcie dostali zeszyt pod nieco zmienionym tytułem ”Code Name: Black & White”. I wtedy
zadziały się dziwne rzeczy.
Co zadziało się w samym
komiksie, pokrótce opiszę za chwilę. Nieco ciekawsze są znaki zapytania, które
wiążą się z jego losami. Otóż ”Code
Name: Black & White” ponownie było komiksem, który sprzedał się
naprawdę dobrze. Wynik rzędu 270 tysięcy kopii co prawda nie robił aż takiego
wrażenia, jak niemal dwa razy wyższe rezultaty osiągnięte rok wcześnie, ale
wciąż był to jeden z silniejszych komiksów Image tamtego miesiąca. Przypomnijmy
jednak, że rok 1996 to czas mocnego załamania się rynku, ogromnych problemów
Marvela, który musiał ogłosić bankructwo i zapewne też pewnych problemów
Thiberta, pracującego wówczas przede wszystkim w Domu Pomysłów. To jednak tylko
przypuszczenia i tak na dobrą sprawę nie wiadomo do dziś, dlaczego nieźle
sprzedająca się jedynka ”Code Name:
Black & White” była zarazem jedyną odsłoną tego cyklu. Dziwi to tym
mocniej, gdyż posłowie omawianego zeszytu to swoista laurka pełna sukcesów,
które już nadeszły oraz zapowiedź tych, które dopiero się pojawią. Pamela
Thibert pisze tam między innymi o rozległych planach wobec tytułu, ogłasza
nazwisko nowego linkera, zdradza iż z mężem zatrudnili agenta, który ma dbać o
rozwój marki. Jest także zapowiedź kolejnego numeru i… nic się nie dzieje. Nie
ma już dalszych komiksów z ”Black &
White”, pojawia się tylko krótka informacja, że seria jest zawieszona i aż
do… 2018 roku w temacie trwała cisza. Tę przerwał sam Art Thibert, gdy ruszył
ze zbiórką na portalu IndieGoGo, by móc opublikować odświeżoną wersję miniserii
z 1994 roku, tym razem w wersji liczącej 64 strony powieści graficznej. Zebrał
43 tysiące dolarów, co stanowiło 402% wymaganego celu i w przyszłym roku komiks
ten ma trafić do wspierających razem z masą gadżetów.
Ciekawostką jest fakt,
że w filmiku promującym kampanię Thibert mówi o losach swojego komiksu, lecz
”przypadkiem” słowem nie wspomina o istnieniu ”Code Name: Black & White #1”.
Nie rozumiem tego do
końca, ponieważ sam zeszyt nie daje mu i jego żonie żadnych powodów do wstydu.
Chociaż zupełnie nie znałem wcześniejszych odsłon cyklu, szybko odnalazłem się
w realiach opowieści państwa Thibertów i chociaż nie był to komiks, w którym
bym się zakochał, od wielu innych pozycji Image z tamtego okresu odróżnia go
jedna, zasadnicza rzecz – nie obraża inteligencji czytelnika. W warstwie
graficznej oczywiście mamy do czynienia z esencją lat dziewięćdziesiątych, a
więc można się domyślać, że Black to chodząca góra mięśni, zaś White jest
cycata i ma ciągoty do biegania po mieście w stroju zakrywającym niewiele (kolejna
ciekawostka: jej projekt do wersji odświeżonej zakłada całkowite odzianie
dziewczyny). Ale fabularnie jest całkiem przyzwoicie, przynajmniej w kategorii
”niezobowiązujący komiks o poszukiwaczach przygód/kłopotów”. Black lubi
rozwałkę, White jest mocno niecierpliwa, razem kompletnie do siebie nie pasują,
a w tle czai się magia, skarby i żywe trupy. Jest miejscami mocno umownie, bardzo
dynamicznie i bez wielkich ambicji w tle. No ale kurde - takich historii w
końcu też nam trzeba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz