Możecie mi wierzyć lub
nie, ale często zastanawiałem się nad tym, dlaczego Non Stop Comics w zasadzie
sięgnęło po ”Rat Queens”? Ani
autorzy tego komiksu w Polsce nie byli dotąd znani, poziom opowieści niczego
szczególnie nie urywał, a gdy wydawnictwo to formowało się i ogłaszało kolejne
tytuły, na pewno znany był jego włodarzom dym i zamieszanie wokół tej właśnie
serii. Ostatecznie jednak z jakiegoś powodu zdecydowano na publikację przygód
Szczurzych Królowych, zaś rodzimy czytelnik niestety przynajmniej raz
nieświadomie wyrzucił pieniądze w błoto. Oto bowiem instrukcja obsługi tomu
czwartego: zanim zaczniecie go czytać, zdejmijcie z półki odsłonę trzecią i
wyrzućcie do śmieci, a zawartość czym prędzej zapomnijcie. Kurtis J. Wiebe
stwierdził bowiem, że historia ”Demony” była zbyt mroczna i w sumie kiepska,
więc wraz z ”Najwyższymi fantazjami” zaczniemy udawać, że tamtej opowieści po
prostu nie było.
Że co? Że przecież
zapłaciliście za wcześniejszy tom i czujecie się teraz odrobinę oszukani. No
sorry, taki mamy klimat.
No więc jak już
wspomniałem, to wszystko co przeczytaliście w ”Demonach” po prostu nie miało
miejsca. Kurtis J. Wiebe powraca zatem do wątków luźno zarysowanych w odsłonie
drugiej, jednocześnie jednak zgodnie ze swoimi zapewnieniami stara się uczynić
z ”Najwyższych fantazji” swoiste, nowe otwarcie dla Królowych. Łączy więc siły
z kolejnym rysownikiem i już teraz mogę Was uspokoić. Owen Gieni jak dotąd nie
poszedł siedzieć za pobicie żony jak Roc Upchurch, nie nabawił się podejrzanej
kontuzji pleców jak Stjepan Sejic, ani też nie pokłócił się ze scenarzystą jak
Tess Fowler i dzielnie tworzy kolejne zeszyty (w chwili gdy piszę te słowa
zilustrował ich już dwanaście). Oznacza to, że będzie nam towarzyszyć także w
odsłonach piątej i szóstej.
Po kolejnej suto
zakrapianej imprezie, Królowe postanawiają zarobić nieco grosza. Palisada
ostatnimi czasy stała się dość spokojnym miejscem, lecz znaczące uszczuplenie
ilości poszukiwaczy przygód, a także szerzący się w mieście tajemniczy kult
sprawiły, iż na brak zadań nie można liczyć. Dziewczyny łączą więc siły z Bragą
i ruszają na kolejną misję, w trakcie której odkrywają istnienie… męskich
wersji samych siebie. Konkretniej – amatorskiej grupy najemników, którą założył
lekkomyślny brat Violet. Dodatkowo, w Palisadzie pojawiają się kolejni nowi
poszukiwacze przygód i wydają się być podejrzanie kompetentni, a w tle czai się
jeszcze kolejna duża misja, którą jest wyprawa po niezwykle rzadkie, białe
winogrona.
Pisałem o tym już kiedyś
na blogowym profilu na Facebooku i powtórzę to teraz tutaj – kompletnie nie
rozumiem, dlaczego Kurtis J. Wiebe wypuścił omawiany tom ”Rat Queens” jako czwarty w kolejności, a nie postawił na sprawdzoną
niejednokrotnie przy rebootach, nawet tych miękkich, jedynkę. W zastanej
sytuacji bowiem tracą wszyscy – nowy czytelnik nie sięgnie po tom czwarty, bo
skąd ma wiedzieć iż to nowe otwarcie? Stary czytelnik może poczuć się oszukany
tym, jak lekkomyślnie twórcy podeszli do ciągłości fabularnej (zwłaszcza, że w
komiksie nie ma ani słowa wyjaśnienia od autora scenariusza czy wydawcy). I nie
ma to w zasadzie najmniejszego znaczenia, przynajmniej w moim przypadku, że
autorzy faktycznie dali nam opowieść przystępną zarówno dla nowych jak i
starych odbiorców, a sam poziom wyraźnie podniósł się z pułapu depresyjnej
miernoty, w jaką wpadł poprzednim razem – komiks po prostu czyta się z pewnym
niesmakiem.
Ale ok, zwalczmy te
uprzedzenia wobec wątpliwej jakości praktyk wydawniczych i przyjrzyjmy się
temu, co czwarty tom ”Rat Queens”
oferuje. Jak przed chwilą wspomniałem, stosunkowo łatwo jest połapać się w
meandrach fabuły i już po kilkunastu otwierających tom stronach wiemy co z
kanonu wypadło, a co nie. Na pewno mocno rzuca się w oczy też to, że po
wydawniczej przerwie Wiebe wrócił do pracy nieco bardziej świeży i do serii
powróciły chociaż w pewnym stopniu radość i luz, które przykuwały uwagę w
premierowej odsłonie. Nie jest to jednak coś tak naturalnie wprowadzonego, jak
w pierwszym tomie ”Rat Queens”,
ponieważ czytając bohatera dzisiejszego tekstu bardzo często odnosiłem
wrażenie, iż twórca zbyt mocno stara się przyozdobić każdą stronę jakimś
dowcipem bądź gagiem i w efekcie wychodzi mu festiwal bardziej lub mniej
żenujących haseł. O ile faktycznie, pojawia się w komiksie kilka momentów, przy
których autentycznie i szczerze się zaśmiałem, tak jednak na każdy z nich
przypada pięć sytuacji równie zabawnych, co większość rodzimych, filmowych
komedii. Brakuje tylko charakterystycznej perkusji w tle, która wskazuje nam
miejsca, w których mamy się śmiać.
Nietrudno także
zauważyć, że po wtopie, jaką był tom ”Demony”, tym razem Kurtis J. Wiebe nawet
nie stara się jakoś szczególnie mocno i wyraźnie pogłębić charakterów swoich
bohaterek. Ich back-story, które w drugiej i zwłaszcza trzeciej odsłonie cyklu
było mozolnie rozwijane, tutaj ukazuje się jako drugo lub nawet i
trzecioplanowe wątki (brat Violet, ojciec Hannah), w efekcie dostajemy na
przykład małe kuriozum pod postaciami Dee i Bragi, na które Wiebe w
”Najwyższych fantazjach” nie ma w zasadzie żadnego konkretnego pomysłu. To, co
jest najbardziej udane i najciekawsze w omawianym właśnie komiksie, to fajne
wprowadzenie nowych postaci oraz powrót do mocnego przesiąknięcia komiksu
klimatem znanym z sesji rpg. Fabuła jest zwięzła i obyło się bez większych dziur,
lecz niestety Wiebe podchodzi do tematu bardzo zachowawczo i tak mocno stara
się nie powielać własnych błędów z wcześniejszych odsłon, że w efekcie
dostajemy komiks zwyczajnie poprawny, który raczej nie sprawi, iż mocniej komuś
zabije serce.
Owen Gieni, który nie
tylko rysuje ale i koloruje całość ”Najwyższych fantazji”. Jako rysownik ma on
stosunkowo nieduże doświadczenie, lecz nie można powiedzieć, że to nowicjusz.
Artysta ten ma na koncie chociażby rysunki ”Avengelyne” Roba Liefelda z 2010 roku, a także udzielał się przy
kilku webkomiksach. Sprawia on bardzo pozytywne wrażenie, ponieważ wyraźnie
jest on warsztatowo lepszy od Tess Fowler, a także nie podchodził do swoich
obowiązków z takim dystansem jak Stjepan Sejic. Sprawnie nawiązuje on swoimi
rysunkami do stylu Roca Upchurcha, lecz zarazem nie boi się pokazywać własnych
umiejętności, które ewidentnie ma spore. Momentami tylko narzekać można na to,
że Gieni nie umiał się zdecydować jak rysować Violet, której kształt twarzy
zmienia się kilkukrotnie na przestrzeni komiksu. Niemniej komiks przeglądało
się bardzo dobrze, a kolorystycznie również nie można się do niczego
przyczepić.
Czwarty tom ”Rat Queens” to komiks… poprawny. Po
prostu. Nie zwala z nóg niesamowitą fabułą, nie rzuca na kolana wybitnymi rysunkami.
Ale i nie kłuje w oczy, o ile oczywiście przełknięta zostanie gorzka pigułka
związana ze zmianami w kanonie Szczurzych Królowych. To jeden z tych komiksów,
które lekko i bez problemu wchodzą do głowy, ale za to błyskawicznie też ją
opuszczają. I chociaż z pewnością wśród wielu z Was znajdą się osoby, które
odbiorą komiks ten znacznie bardziej pozytywnie niż ja, to jednak wciąż uważam,
że obecność tej serii w katalogu wydawniczym Non Stop Comics to
nieporozumienie. Jest wiele komiksów o komediowym charakterze, które stoją na
przyzwoitym poziomie i ich twórcy nie robią czytelników w wała, jak niestety
uczynił to Wiebe.
----------------------------------------------------------------------------
"Rat Queens #4: Najwyższe fantazje" do kupienia w sklepie Non Stop Comics
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz