Dzisiaj będzie dość niekonwencjonalnie. Powyżej widzicie
okładki dwóch pozycji, o których chciałbym trochę opowiedzieć. Tym razem jednak
wyłamię się z pewnej konwencji, ponieważ w dalszej części tekstu skupię się
także na pewnym tytule, czy też raczej cyklu takowych, których nie mam w
posiadaniu. Niemniej fakt ich wydawania jest na tyle osobliwy, że warto
wspomnieć co było modne w latach 90-tych. Wszystko to w dalszej części tekstu.
Specjalnie w poprzednim akapicie nie użyłem słowa ”komiks”.
Powód jest czysto prozaiczny, ponieważ najzwyczajniej w świecie, żadna z
omawianych dziś pozycji komiksem nie jest. Wszystko to okołokomiksowe
ciekawostki, których dzisiaj najprawdopodobniej nikt nie odważyłby się
opublikować. No, przynajmniej w takiej samej formie – wszak niedawno ogłoszono
wskrzeszenie projektu ”Image+”. Już wówczas wspomniałem, że posiadam
jedyny numer ”Image Plus” i muszę przyznać, że publikacja ta to fenomen.
Przenieśmy się do roku 1993. Kim Kolomyjec to właściciel jednego ze sklepów z
komiksami. Panował wówczas absolutny szał na Image Comics i mężczyzna zmagał
się z kilkudziesięcioma telefonami dziennie od fanów, którzy chcieli dowiedzieć
się czegoś więcej o twórcach działających dla tego młodego wydawnictwa.
Internet był wtedy w powijakach, więc dzielny pan Kolomyjec skontaktował się z
Image Comics i zaproponował wydanie czegoś z biosami autorów. Pomysł się
przyjął i w maju na sklepowych półkach pojawia się ”Image Plus”.
Zeszyt ten jest standardowego formatu, lecz już w dotyku
czuć, że wydano go nieco lepiej. sztywniejsza, tłoczona okładka nieco
usprawiedliwia cenę okładkową, która wynosiła 2,25$ i jak na tamte czasy była
po prostu wysoka. Co zaś dostali czytelnicy w środku? Kilkanaście pierwszych
stron to biografie założycieli Image Comics. Z jednej strony pojawiają się tam
informacje dość szczere – na przykład Todd McFarlane nie do końca zdający sobie
sprawę z tego, jaki numer nosi jeden z jego ukochanych komiksowych zeszytów – to
jednak trudno się dziwić, że większość czasu i tak stanowi wychwalanie geniuszu
poszczególnych twórców i wzajemne poklepywanie się po plecach.
O ile nie widać tego aż tak mocno przy biografiach
twórców-założycieli, o tyle już w przypadku tych teoretycznie mniej istotnych
scenarzystów i rysowników, którzy otrzymali swoje notki na łamach ”Image
Plus”, można w ciemno strzelać że jako źródło inspiracji wymienią Todda
McFarlane’a, Jima Lee lub Roba Liefelda, w zależności od tego, u którego
wówczas pracowali. Także i ta ekipa nie otrzymała nic oprócz odrobiny tekstu. Jak
widzicie na powyższych zdjęciach, założyciele Image doczekali się przynajmniej
karykatur w wykonaniu J. Scotta Campbella.
Tak czy inaczej, ”Image Plus” nie było niczym więcej,
niż sprzedawanym za pieniądze zbiorem krótkich biogramów poszczególnych
twórców. Ilustracji było tam jak na lekarstwo, czego z kolei nie można napisać
o ”ShadowHawk Gallery”. Tutaj dla odmiany trudno znaleźć cokolwiek poza
grafikami. Pozycja ta to z kolei zbiór ilustracji z tytułowym bohaterem,
którego wykreował Jim Valentino. Twórcy temu udało się zebrać pokaźną ilość
dość znanych wówczas nazwisk – Texeira, Kieth, Keown czy Jae Lee, lecz jeśli
pamiętacie jak regularnie narzekam na wszelkiej maści pin-upy dodawane do
komiksów, tak spodziewacie się pewnie co napiszę o tej pozycji. Oczywiście macie
rację. Większość obrazków obejrzałem bez większych emocji, a dodatkowo
zastanawiałem się na tym, jaki jest sens wydawania takiej publikacji, skoro
poszczególnych obrazków nawet nie można bezpiecznie usunąć z komiksu i powiesić
sobie na ścianie jako plakatu?
"ShadowHawk Gallery” ratuje jednak sześciostronicowy
wstęp do 12 numeru regularnej serii z tym bohaterem, który zilustrował
Valentino. Zapowiada on kolejny pojedynek z Trencherem stworzonym przez Keitha
Giffena. Jest to o tyle przyjemny widok, ponieważ jedną ze stron twórca
rozrysował w stylu bardzo mocno przypominającym wspomnianego przez chwilą
artystę i tym samym przy okazji pokazał swoje niebagatelne możliwości.
Wszystko to jednak blednie przy tego typu tytułach, których
ja akurat w swojej kolekcji nie mam, mieć nie zamierzam, ale przypomniało mi się
o nich podczas robienia researchu do dzisiejszej odsłony ”Z archiwum Image”. Chodzi
mi mianowicie o tytuły tego pokroju:
W latach 90-tych można było wydać właściwie wszystko i
publikacje w stylu ”Swimsuit Special” były na porządku dziennym. Pamiętam tęplanszę, która do dziś jest dla mnie koszmarem sennym. Jednocześnie o
ile jestem jeszcze w stanie sobie wyobrazić Marvela czy DC wydające zeszyt z
pin-upami czy biografiami swoich twórców, o tyle już zrobić zeszyt z
ilustracjami bohaterów w strojach kąpielowych już chyba nikt nie odważy się wydać.
Tymczasem, jak już wspomniałem, swego czasu było tego całkiem sporo i Image
Comics również wyczuło w tym sposób na zarobek.
W publikowaniu wszelakich ”Swimsuit Special” przodowało
studio WildStorm, które wydało co najmniej cztery takie publikacje. Nie różniły
się one szczególnie od tego, czym uraczył czytelników także i Marvel, a zatem
czytelnicy otrzymali galerię w większości kiepskich obrazków z półnagimi
herosami i bohaterkami z równie błyskotliwymi komentarzami. Jeśli miałbym mówić
tu o jakichś małych pozytywach, to byłyby to z pewnością ilustracje Jima Lee z
czasów, gdy jeszcze mu się chciało. Czyli z okresu, gdy narysował Psylocke czy
VooDoo w taki sposób, że z miejsca stawały się one mokrym snem fanów artysty.
Lata 90-te to był magiczny czas. Może Wy kojarzycie jeszcze
jakieś dziwne wydania komiksów, niekoniecznie z Image, o których warto
przypomnieć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz