sobota, 5 marca 2016

Z archiwum Image #27

Dzisiaj będzie dość niekonwencjonalnie. Powyżej widzicie okładki dwóch pozycji, o których chciałbym trochę opowiedzieć. Tym razem jednak wyłamię się z pewnej konwencji, ponieważ w dalszej części tekstu skupię się także na pewnym tytule, czy też raczej cyklu takowych, których nie mam w posiadaniu. Niemniej fakt ich wydawania jest na tyle osobliwy, że warto wspomnieć co było modne w latach 90-tych. Wszystko to w dalszej części tekstu.

Specjalnie w poprzednim akapicie nie użyłem słowa ”komiks”. Powód jest czysto prozaiczny, ponieważ najzwyczajniej w świecie, żadna z omawianych dziś pozycji komiksem nie jest. Wszystko to okołokomiksowe ciekawostki, których dzisiaj najprawdopodobniej nikt nie odważyłby się opublikować. No, przynajmniej w takiej samej formie – wszak niedawno ogłoszono wskrzeszenie projektu ”Image+”. Już wówczas wspomniałem, że posiadam jedyny numer ”Image Plus” i muszę przyznać, że publikacja ta to fenomen. Przenieśmy się do roku 1993. Kim Kolomyjec to właściciel jednego ze sklepów z komiksami. Panował wówczas absolutny szał na Image Comics i mężczyzna zmagał się z kilkudziesięcioma telefonami dziennie od fanów, którzy chcieli dowiedzieć się czegoś więcej o twórcach działających dla tego młodego wydawnictwa. Internet był wtedy w powijakach, więc dzielny pan Kolomyjec skontaktował się z Image Comics i zaproponował wydanie czegoś z biosami autorów. Pomysł się przyjął i w maju na sklepowych półkach pojawia się ”Image Plus”.
Zeszyt ten jest standardowego formatu, lecz już w dotyku czuć, że wydano go nieco lepiej. sztywniejsza, tłoczona okładka nieco usprawiedliwia cenę okładkową, która wynosiła 2,25$ i jak na tamte czasy była po prostu wysoka. Co zaś dostali czytelnicy w środku? Kilkanaście pierwszych stron to biografie założycieli Image Comics. Z jednej strony pojawiają się tam informacje dość szczere – na przykład Todd McFarlane nie do końca zdający sobie sprawę z tego, jaki numer nosi jeden z jego ukochanych komiksowych zeszytów – to jednak trudno się dziwić, że większość czasu i tak stanowi wychwalanie geniuszu poszczególnych twórców i wzajemne poklepywanie się po plecach.
O ile nie widać tego aż tak mocno przy biografiach twórców-założycieli, o tyle już w przypadku tych teoretycznie mniej istotnych scenarzystów i rysowników, którzy otrzymali swoje notki na łamach ”Image Plus”, można w ciemno strzelać że jako źródło inspiracji wymienią Todda McFarlane’a, Jima Lee lub Roba Liefelda, w zależności od tego, u którego wówczas pracowali. Także i ta ekipa nie otrzymała nic oprócz odrobiny tekstu. Jak widzicie na powyższych zdjęciach, założyciele Image doczekali się przynajmniej karykatur w wykonaniu J. Scotta Campbella.
Tak czy inaczej, ”Image Plus” nie było niczym więcej, niż sprzedawanym za pieniądze zbiorem krótkich biogramów poszczególnych twórców. Ilustracji było tam jak na lekarstwo, czego z kolei nie można napisać o ”ShadowHawk Gallery”. Tutaj dla odmiany trudno znaleźć cokolwiek poza grafikami. Pozycja ta to z kolei zbiór ilustracji z tytułowym bohaterem, którego wykreował Jim Valentino. Twórcy temu udało się zebrać pokaźną ilość dość znanych wówczas nazwisk – Texeira, Kieth, Keown czy Jae Lee, lecz jeśli pamiętacie jak regularnie narzekam na wszelkiej maści pin-upy dodawane do komiksów, tak spodziewacie się pewnie co napiszę o tej pozycji. Oczywiście macie rację. Większość obrazków obejrzałem bez większych emocji, a dodatkowo zastanawiałem się na tym, jaki jest sens wydawania takiej publikacji, skoro poszczególnych obrazków nawet nie można bezpiecznie usunąć z komiksu i powiesić sobie na ścianie jako plakatu?
"ShadowHawk Gallery” ratuje jednak sześciostronicowy wstęp do 12 numeru regularnej serii z tym bohaterem, który zilustrował Valentino. Zapowiada on kolejny pojedynek z Trencherem stworzonym przez Keitha Giffena. Jest to o tyle przyjemny widok, ponieważ jedną ze stron twórca rozrysował w stylu bardzo mocno przypominającym wspomnianego przez chwilą artystę i tym samym przy okazji pokazał swoje niebagatelne możliwości.

Wszystko to jednak blednie przy tego typu tytułach, których ja akurat w swojej kolekcji nie mam, mieć nie zamierzam, ale przypomniało mi się o nich podczas robienia researchu do dzisiejszej odsłony ”Z archiwum Image”. Chodzi mi mianowicie o tytuły tego pokroju: 
W latach 90-tych można było wydać właściwie wszystko i publikacje w stylu ”Swimsuit Special” były na porządku dziennym. Pamiętam tęplanszę, która do dziś jest dla mnie koszmarem sennym. Jednocześnie o ile jestem jeszcze w stanie sobie wyobrazić Marvela czy DC wydające zeszyt z pin-upami czy biografiami swoich twórców, o tyle już zrobić zeszyt z ilustracjami bohaterów w strojach kąpielowych już chyba nikt nie odważy się wydać. Tymczasem, jak już wspomniałem, swego czasu było tego całkiem sporo i Image Comics również wyczuło w tym sposób na zarobek.

W publikowaniu wszelakich ”Swimsuit Special” przodowało studio WildStorm, które wydało co najmniej cztery takie publikacje. Nie różniły się one szczególnie od tego, czym uraczył czytelników także i Marvel, a zatem czytelnicy otrzymali galerię w większości kiepskich obrazków z półnagimi herosami i bohaterkami z równie błyskotliwymi komentarzami. Jeśli miałbym mówić tu o jakichś małych pozytywach, to byłyby to z pewnością ilustracje Jima Lee z czasów, gdy jeszcze mu się chciało. Czyli z okresu, gdy narysował Psylocke czy VooDoo w taki sposób, że z miejsca stawały się one mokrym snem fanów artysty.

Lata 90-te to był magiczny czas. Może Wy kojarzycie jeszcze jakieś dziwne wydania komiksów, niekoniecznie z Image, o których warto przypomnieć?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz