środa, 17 lutego 2021

Z archiwum Image #85 - The Nameless

Proces powstawania komiksu musi być przemyślany od początku do końca i czasami nawet coś takiego jak tytuł danego dzieła, może przysporzyć kłopotów. Przypomnę chociażby przypadek komiksu ”Dead Rabbit”, którego twórcy zapewne nieświadomie złamali prawa autorskie do nazwy i musieli wycofać swój komiks ze sprzedaży, by po jakimś czasie powrócić na sklepowe półki już jako ”Dead Eyes”. Są jednak znane też przypadki, gdzie w ramach wydawnictwa Image ukazywały się dwa różne komiksy o tych samych lub niemal identycznych tytułach i nikt z tego powodu nie robił awantury. Dawno, dawno temu pisałem na łamach ”Z archiwum Image” o miniserii ”Lazarus” z 2007 roku, która o kilka lat wyprzedziła znacznie bardziej rozpoznawalny cykl autorstwa Grega Rucki i Michaela Larka, który pojawił się na sklepowych półkach w 2013 roku. Dwa lata później Image Comics wydało także miniserię ”Nameless” Granta Morrisona oraz Chrisa Burnhama i tu również mamy do czynienia z ciekawą rzeczą, ponieważ w 1997 roku w ofercie wydawcy gościła miniseria ”The Nameless”, która rzecz jasna, nie ma nic wspólnego z komiksem opublikowanym osiemnaście lat później.

Wiecie jak to jest – historia lubi się powtarzać. Całkiem niedawno serwis Bleeding Cool robił sobie żarty z tego, że każdy bardziej rozpoznawalny twórca, który przychodzi robić coś dla Image Comics, od razu zakłada własne studio. Tak zrobił swego czasu Robert Kirkman czy Rick Remender, tak zrobili niedawno Geoff Johns czy Kyle Higgins, a lada chwila to samo uczyni Rodney Barnes. Tyle tylko, że w początkowych latach istnienia Image zjawisko to funkcjonowało w znacznie większym stopniu. Nie mówię tu tylko o tym, iż każdy z ojców-założycieli wydawnictwa miał swoje oddzielne studio, bo przecież jeśli czytacie w miarę regularnie ”Z archiwum Image” to wiecie, że praktycznie każdy w latach dziewięćdziesiątych robił podobnie. Mieliśmy przecież falę twórców z Hong Kongu pod przewodnictwem Pata Lee, którzy stworzyli Dreamwave, a chociażby dwa miesiące temu wspominałem o ”Little Red Hot”, które ukazywało się w ramach Rumble City Graphics. ”The Nameless” autorstwa Joe Pruetta oraz Phila Hestera opatrzone jest z kolei logiem niejakiego Desperado Studios. Małego zakątka, które co prawda żyło stosunkowo krótko, ale udało mu się otrzeć o dwa wydawnictwa, z czego z jednym współpraca trwała jeszcze całkiem niedawno, ponieważ wydawnictwo Caliber Comics opublikowało ową miniserię w wydaniu zbiorczym w 2016 roku.

No dobra, ale o czym w zasadzie jest komiks ”The Nameless”? Otóż przenosimy się do Meksyku w bliżej nieokreślonym czasie, lecz można przypuszczać, iż jest to teraźniejszość. Grupka bezdomnych chłopców zostaje zaatakowana najpierw przez uzbrojonych napastników, a gdy uciekają kanałami, muszą zmierzyć się z potworną… dżdżownicą? No nieważne, w każdym razie zostają uratowani przez tajemniczego nieznajomego, dzierżącego spory miecz. I to on jest właśnie tytułowym, tajemniczym Bezimiennym. Mężczyzna bowiem co prawda nie pamięta swojej przeszłości oraz nie wie kim jest i jak długo już żyje, lecz jest pewien jednej rzeczy – musi wytropić i powstrzymać tajemniczy kult oparty na dawnych wierzeniach Azteków, który w ramach poobiedniej rozrywki porywa i składa w ofierze bezdomne dzieciaki.


The Nameless” zamyka się w pięciu numerach i nie jest to komiks, który w mojej ocenie byłby jakoś szczególnie warty polecenia. Przynajmniej nie dzięki warstwie scenariuszowej. Joe Pruett to twórca swego czasu dość mocno aktywny na rynku komiksowym, lecz trudno z jego dorobku wyciągnąć coś, co przebiłoby się do świadomości szerszej grupy odbiorców. W ostatnich latach bodaj najsłynniejszym jego dziełem jest rysowane przez naszego rodaka – Szymona Kudrańskiego ”Black-Eyed Kids” z wydawnictwa Aftershock. Niemniej ”The Nameless” to taki dość typowy komiks z tamtejszych czasów. Na okładce napakowany gość skąpany w krwi, w środku komiksu lata z ogromnym mieczem, poszczególne postacie mają w sobie tyle dobrze rozpisanego charakteru co bohaterowie ”Mody na sukces”, zaś następujące po sobie kolejno wydarzenia są dość lakonicznie zawiązane. Wiecie, mniej więcej na takiej zasadzie jak, uwaga spoiler, totalnie pierwszą osobą jaką Bezimienny spotyka po uratowaniu dzieciaków jest pewien niezbyt sympatyczny policjant niezbyt przejmujący się losem zabijanych dzieci i już cztery strony dalej dowiadujemy się, iż to oczywiście on jest przywódcą wspomnianego kultu. Koniec spoilera. Ot, teoretycznie taki to właśnie komiks, szybko polecieć linią najmniejszego oporu, byle tylko z mięśniami, wielkimi mieczami i dużą ilością posoki. No tylko, że nie do końca, ponieważ jest jeszcze warstwa graficzna w wykonaniu Phila Hestera.

Artysta ten obecny jest na pierwszej linii rynku komiksowego od lat i jest jednym z tych nielicznych przypadków, które potrafiły odnaleźć się zarówno w latach dziewięćdziesiątych jak i bardziej współczesnych. Warto tu jednak od razu podkreślić, że o ile takie ”The Nameless” jest przykładem tych typowych ”wielkich mięśni, spluw i biustów”, to jednak Hester raptem parę miesięcy wcześniej równie dobrze radził sobie na łamach ”Swamp Thinga” z DC Vertigo. Za kilka miesięcy zresztą jego rysunki zdobić będą zapowiedziane przez wydawnictwo Mucha Comics ”The Family Tree” i tam też prezentują się one zupełnie inaczej, niż na łamach omawianego dziś komiksu. Hester zdaje się mieć po prostu ogromną łatwość modyfikowaniu swojego stylu rysowania, lecz nie wpada do koszyka z napisem ”rysownicy-wyrobnicy”, ponieważ w każdym ilustrowanym przez siebie komiksie potrafi zaznaczyć mocno charakterystyczny sznyt. W przypadku ”The Nameless” olbrzymim plusem okazała się moim zdaniem decyzja o pozostawieniu komiksu w czerni i bieli.

Warto jeszcze wspomnieć o dwóch rzeczach. Po pierwsze - komiks kończy się zapowiedzią miniserii ”The Wretch”, która jednak nigdy nie ukazała się w Image Comics, tylko wspomnianym już wcześniej Caliber. To rzadkość, więc doceniam. Po drugie zaś, otrzymujemy coś w stylu ”strony klubowej”, gdzie niepodpisana w żaden sposób osoba z centrali Image pozwala sobie na dość dziwny rant w stylu ”hej patrzcie, wydajemy ambitne komiksy, a jakieś głupki twierdzą, że nie”.

Ale ogólnie ”The Nameless” jest takie sobie. Tylko rysunki jakoś ratują tę pozycję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz