Proces powstawania komiksu musi być przemyślany od początku do końca i czasami nawet coś takiego jak tytuł danego dzieła, może przysporzyć kłopotów. Przypomnę chociażby przypadek komiksu ”Dead Rabbit”, którego twórcy zapewne nieświadomie złamali prawa autorskie do nazwy i musieli wycofać swój komiks ze sprzedaży, by po jakimś czasie powrócić na sklepowe półki już jako ”Dead Eyes”. Są jednak znane też przypadki, gdzie w ramach wydawnictwa Image ukazywały się dwa różne komiksy o tych samych lub niemal identycznych tytułach i nikt z tego powodu nie robił awantury. Dawno, dawno temu pisałem na łamach ”Z archiwum Image” o miniserii ”Lazarus” z 2007 roku, która o kilka lat wyprzedziła znacznie bardziej rozpoznawalny cykl autorstwa Grega Rucki i Michaela Larka, który pojawił się na sklepowych półkach w 2013 roku. Dwa lata później Image Comics wydało także miniserię ”Nameless” Granta Morrisona oraz Chrisa Burnhama i tu również mamy do czynienia z ciekawą rzeczą, ponieważ w 1997 roku w ofercie wydawcy gościła miniseria ”The Nameless”, która rzecz jasna, nie ma nic wspólnego z komiksem opublikowanym osiemnaście lat później.
No dobra, ale o czym w zasadzie jest komiks ”The Nameless”? Otóż przenosimy się do Meksyku w bliżej nieokreślonym czasie, lecz można przypuszczać, iż jest to teraźniejszość. Grupka bezdomnych chłopców zostaje zaatakowana najpierw przez uzbrojonych napastników, a gdy uciekają kanałami, muszą zmierzyć się z potworną… dżdżownicą? No nieważne, w każdym razie zostają uratowani przez tajemniczego nieznajomego, dzierżącego spory miecz. I to on jest właśnie tytułowym, tajemniczym Bezimiennym. Mężczyzna bowiem co prawda nie pamięta swojej przeszłości oraz nie wie kim jest i jak długo już żyje, lecz jest pewien jednej rzeczy – musi wytropić i powstrzymać tajemniczy kult oparty na dawnych wierzeniach Azteków, który w ramach poobiedniej rozrywki porywa i składa w ofierze bezdomne dzieciaki.
Artysta ten obecny jest na pierwszej linii rynku komiksowego od lat i jest jednym z tych nielicznych przypadków, które potrafiły odnaleźć się zarówno w latach dziewięćdziesiątych jak i bardziej współczesnych. Warto tu jednak od razu podkreślić, że o ile takie ”The Nameless” jest przykładem tych typowych ”wielkich mięśni, spluw i biustów”, to jednak Hester raptem parę miesięcy wcześniej równie dobrze radził sobie na łamach ”Swamp Thinga” z DC Vertigo. Za kilka miesięcy zresztą jego rysunki zdobić będą zapowiedziane przez wydawnictwo Mucha Comics ”The Family Tree” i tam też prezentują się one zupełnie inaczej, niż na łamach omawianego dziś komiksu. Hester zdaje się mieć po prostu ogromną łatwość modyfikowaniu swojego stylu rysowania, lecz nie wpada do koszyka z napisem ”rysownicy-wyrobnicy”, ponieważ w każdym ilustrowanym przez siebie komiksie potrafi zaznaczyć mocno charakterystyczny sznyt. W przypadku ”The Nameless” olbrzymim plusem okazała się moim zdaniem decyzja o pozostawieniu komiksu w czerni i bieli.
Warto jeszcze wspomnieć o dwóch rzeczach. Po pierwsze - komiks kończy się zapowiedzią miniserii ”The Wretch”, która jednak nigdy nie ukazała się w Image Comics, tylko wspomnianym już wcześniej Caliber. To rzadkość, więc doceniam. Po drugie zaś, otrzymujemy coś w stylu ”strony klubowej”, gdzie niepodpisana w żaden sposób osoba z centrali Image pozwala sobie na dość dziwny rant w stylu ”hej patrzcie, wydajemy ambitne komiksy, a jakieś głupki twierdzą, że nie”.
Ale ogólnie ”The Nameless” jest takie sobie. Tylko rysunki jakoś ratują tę pozycję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz