Gdy jakiś czas temu pojawiła się
zapowiedź pisanej przez Sina Grace serii ”Getting
It Together”, przypomniałem sobie o tym, iż jeszcze jakiś czas wcześniej
autor ten dorzucił do oferty Image Comics kilka swoich autobiograficznych
komiksów, które przypadały mi do gustu. Zaczęło się od ”Not My Bag” z 2012 roku, zaś na temat ”Self-Obsessed” z 2015 roku, napisałem kilka zdań nieco ponad cztery
lata temu (KLIK) i w gruncie
rzeczy nie sądziłem, że tak długo przyjdzie mi zbierać się w sobie do tego, by
znaleźć moment i okazję, aby móc pochylić się nad kolejnym i na razie ostatnim
tytułem tego swoistego cyklu, a więc niniejszym ”Nothing Lasts Forever”, które na sklepowe półki zawitało w 2017
roku, gdy autor ten był już swoistą twarzą mocno kontrowersyjnej zmiany orientacji
seksualnej jednej z postaci z Marvela.
”Nothing Lasts Forever” to podzielona na dziesięć różnej długości
rozdziałów powieść graficzna, przedstawiająca w bardzo niezwykłym ujęciu jak
najbardziej typowe i przyziemne sprawy. Grace opowiada nam tym razem między
innymi o kolejnych krótkich i nieudanych związkach przez jakie przeszedł, o tym
jak radził sobie z największą jak dotąd blokadą twórczą w swoim życiu czy też
jak jego życie zmieniło się w momencie, gdy przez jakiś czas podejrzewano u
niego naprawdę ciężką chorobę.
Zasadniczo o meandrach scenariusza
nie ma co się tu rozpisywać. ”Nothing Lasts
Forever” to komiks autobiograficzny, więc musimy wierzyć na słowo autorowi,
iż nie robi nas tu w konia. Tytuł ten pokazuje nam przykład tego, jak na
codzienne problemy reaguje dość ekstrawagancki jednak twórca komiksów. I nie – bynajmniej
nie chodzi mi o jego orientację, a raczej o jego ogólny styl bycia, który wręcz
bije także z jego twórczości. Omawiany właśnie komiks przekonał mnie do siebie
zwłaszcza tym, jak Grace przedstawiał swoje reakcje na kolejne wydarzenia z
jego życia, ponieważ nierzadko robiłem dokładnie tak samo. ”Nothing Lasts Forever” to ponadto sprawna
mieszanka zarówno dość sporej ilości powagi, jak i miejscami całkowitego jej
braku, a całość jest bardzo przystępna i napisana bez zbędnego zadęcia. Grace
nie stawia tu sobie pomnika, bardziej rozlicza się z samym sobą, nie unikając
przy tym licznych przytyków we własną stronę. Pytanie tylko, czy ta forma
autoterapii sprawi też, że powyciągał właściwe wnioski?
W przeciwieństwie do wspominanego
już ”Self-Obsessed”, na łamach ”Nothing Lasts Forever” Sina Grace nie
skakał aż tak mocno od jednej formy sztuki do drugiej, by na siłę wręcz
pokazać, że potrafi zrobić wszystko. W swoim wcześniejszym dziele autor nieraz
zaburzał tempo prowadzenia narracji, wrzucając do komiksu fotografie czy
sugerując nam przeskoczenie do nieco bardziej rozbudowanego audiobooka i cieszę
się, że tu nic takiego nie ma miejsca. Jednocześnie Grace cały czas bawi się formami
warstwy graficznej i własnym stylem, dając nam w jednej pozycji solidną,
kolorową klasykę, strony czarno-białe, plansze z jedną tylko barwą dominującą,
całkowicie pozbawione ramek czy też udające niedokończone szkice oraz zwykłe
notatki z zeszytu. I choć z całą pewnością nie mogę napisać o rysunkach tegoż
twórcy nic ponad to, że w sumie mi się podobają (zero jakichkolwiek większych
zachwytów), to jednak doceniam łatwość z jaką udaje mu się przejść od jednej
formy do drugiej, nie zaburzając przy tym tempa prowadzenia narracji. To też
trzeba umieć, a coś podejrzewam, że nie każdy dałby radę (khy, khy, Jim Lee…).
W zasadzie na łamach ”Nothing Lasts Forever” jest tylko jedna
rzecz, która miejscami psuła mi radość z lektury i jest to odręczne liternictwo
Grace’a. Zakładam, że miało to na celu spotęgować wrażenie tego, jakbyśmy
czytali jego osobiste zapiski. Sęk w tym, iż w niektórych miejscach naprawdę
ciężko było mi rozszyfrować to, co w zasadzie zostało przez autora napisane.
Zaznaczę także, że pomimo ogólnie pozytywnego wydźwięku mojego tekstu, komiksu
tego nie zaliczyłbym do czołówki pozycji autobiograficznych, na jakie
natrafiałem w ostatnich latach.
Niniejsza powieść graficzna jest
dość obszerna, ponieważ całość zamyka się aż w 176 stronach. Były to jeszcze
czasy, gdy standardową ceną okładkową tego typu pozycji było 15 dolarów i
właśnie za równowartość tej kwoty można dziś nabyć ”Nothing Lasts Forever”. Materiałów dodatkowych tu nie ma, oprócz
krótkiej notki biograficznej o autorze, lecz nie dziwi mnie to zupełnie – komiks
jest wszak wypełniony najróżniejszymi eksperymentami, więc coś dla siebie
znajdą tu zarówno fani szkiców, jak i wielu innych form rysunków.
”Nothing Lasts Forever” to sympatyczne czytadło, które można
wciągnąć w jedno popołudnie i coś wartościowego z niego wyciągnąć. Jest to
pozycja spokojniejsza i bardziej wyważona niż mocno poszarpane ”Self-Obsessed”. Na obecne, szalone
czasy, dobrze jest poczytać też coś, co potrafi wywołać szczery uśmiech na
naszych twarzach nie z powodu bycia pozycją komediową, a ciepłą i życiową
historią, z którą można się utożsamić.
"Nothing Lasts Forever" do kupienia w sklepie ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz