wtorek, 31 marca 2020

The Few (Sean Lewis/Hayden Sherman)

Sean Lewis jakoś umykał mi w moich reckach i jest to fakt, który trudno mi racjonalnie wytłumaczyć. Wszystko zaczęło się oczywiście od jego debiutanckiego ”The Saints” i był to komiks, który polubiłem na tyle mocno, by bez większych oporów śledzić potem każdą kolejną propozycję jego autorstwa. Tak trafiłem na ”The Few”, następnie ”Coyotes” i ”Thumbs”, a teraz z ciekawością czaję się na ”Bliss”. Wszystkie wspomniane tytuły ogarnąłem jednak cyfrowo i de facto, dopiero niedawno cokolwiek jego autorstwa wpadło mi fizycznie do rąk. Jak widać, jest to ”The Few”, któremu postanowiłem poświęcić kilka słów w niniejszym tekście.

Nieodległa przyszłość. Stany Zjednoczone już nie istnieją, a tym, co pozostało z tego kraju rządzą ci, którym w odpowiednim momencie udało się być tymi najsilniejszymi. Główną bohaterką ”The Few” jest Edan Hale. Poznajemy ją w momencie, gdy wraz z małym dzieckiem ucieka ona przed ludźmi, dla których wcześniej pracowała. Z ratunkiem przychodzą jej członkowie grupki, która stara się obalić rządzących – są to ludzie, na których Edan jeszcze do niedawna sama polowała. Pozbawiona domu, rozdarta pomiędzy dwiema zwaśnionymi stronami, dziewczyna musi zastanowić się nad tym, czy tytułowa garstka tak naprawdę może coś zmienić. I wybrać stronę, która zapewni przetrwanie jej i dziecku, którym się opiekuje.

Sean Lewis w wywiadach przed premierą niniejszego komiksu obiecywał, że najważniejszym jego aspektem będzie kwestia wiary. Nie w znaczeniu religijnym, lecz w sensie uwierzenia w to, iż dana rzecz ma sens i jest warta zachodu. Faktycznie czuć podczas lektury, że wątek ten jest istotny i może się podobać to, jak Edan oraz inne postacie zmagają się znacznie bardziej z samymi sobą, niż otaczającym ich światem. To jest właśnie coś, co lubię w komiksach Lewisa – już na pierwszych stron widać, że nie mamy tu do czynienia z dziełem typowym i zawsze znajdzie się w nim miejsce zarówno dla dobrze poprowadzonej fabuły, jak i konkretnej wartości dodanej. ”The Few” bardzo sprytnie sprawia, że pomimo tego iż dostajemy całkiem nieźle zarysowany świat, to jednak nasza uwaga skupia się na zupełnie innych aspektach opowiadanej historii. Wydaje mi się, że taki właśnie był zamysł Lewisa przy pisaniu tego tytułu, a to oznacza, że swoją robotę wykonał koncertowo. Jeśli doda się do tego wszystkiego jeszcze mocno nietuzinkowe oraz niejednoznaczne postacie, a tych w ”The Few” również nie brakuje, jasne stają się powody tego, że każdy kolejny komiks tego autora wypatruję z wysokimi oczekiwaniami. Osobiście jednak tytuł ten kupił mnie zdecydowanie najmocniej świetną warstwą graficzną.

Hayden Sherman to artysta, na którego prace natykałem się kilkukrotnie jeszcze przed ”The Few”. Głównie są to tytuły z mniejszych wydawnictw, pokroju Dynamite (jakaś miniseria o Johnie Carterze), Aftershock (”Cold War”) i Vault (”Wasted Space”), ale widzę, że ma on na swoim koncie także kilka epizodów w Marvelu. Przypuszczam, że musiał rysował tam w zupełnie innym stylu od tego, jaki zaprezentował na łamach bohatera niniejszego tekstu. Na łamach ”The Few” zaprezentował się on z bardzo pozytywnej strony, operując pozornie nieco chaotyczną kreską, która jednak już po kilkunastu stronach komiksu daje jasno do zrozumienia, że nie jest to dzieło przypadku, a przemyślana i dobra decyzja. Sherman nie tylko rysuje niniejszy komiks, lecz również odpowiedzialny jest za tusz i oszczędną oraz surową paletę kolorów, która potęguje uczucie pustki i zagubienia, tak mocno zaznaczanego również w scenariuszu. Bardzo podoba mi się to, że Sherman pokazuje iż można przedstawić postapokaliptyczny świat, który z jednej strony jest pusty, zniszczony i przerażający, a z drugiej nie jest nieustannie i posępnie skąpany w mroku. Kolejny plus leci na konto artysty za fenomenalne, zimowe krajobrazy oraz to, że w wydanym jakiś czas później ”Thumbs” (również do scenariusza Lewisa), Sherman rysował już w mocno odmiennym stylu.

Czas na kilka słów o jakości wydania. ”The Few” prezentuje się naprawdę okazale, ponieważ liczy sobie, jeśli wierzyć danym od wydawnictwa Image, aż 336 stron. Skąd w zasadzie wzięła się taka objętość komiksu, który bądź co bądź zawiera ”tylko” sześciozeszytową miniserię? Odpowiedzi są dwie. Po pierwsze, każdy ze wspomnianych rozdziałów jest powiększonej objętości, nie mniejszej niż 40 stron. Każdy z zeszytów ”The Few” z tego powodu kosztował nie cztery, a pięć dolców. Ponadto do wydania zbiorczego i tak udało się upchnąć 36 materiałów dodatkowych. Są to alternatywne okładki, szkice, fragmenty scenariusza, projekty postaci czy dwustronicowy wstęp autorstwa rysownika Haydena Shermana. I wszystko to w cenie okładkowej 19,99$, a więc moim zdaniem, cholernie atrakcyjnej. I tak, wiem, iż brzmi to nieco zabawnie w kontekście tego, że pozycję tę nabyłem dopiero na promocji w ATOM Comics, gdy akurat przeceniono ją na 30 złotych (tak, chwalę się).

W moim osobistym rankingu dzieła Seana Lewisa ”The Few” ma numerek dwa, bo mimo wszystko nieco mocniej cenię jego debiutanckie ”The Saints”. Niemniej nijak nie zmienia to tego, że jest to bardzo dobra i zdecydowanie wyróżniająca się na tle oferty Image Comics pozycja, po którą powinniście sięgnąć. Ja zaś cały czas trzymam kciuki za to, by któryś z naszych rodzimych wydawców życzliwszym okiem spojrzał czy to na ”The Few”, czy też na którykolwiek z pozostałych komiksów autorstwa Seana Lewisa.
    
"The Few" do kupienia w sklepie ATOM Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz