Sean Lewis jakoś umykał mi w moich
reckach i jest to fakt, który trudno mi racjonalnie wytłumaczyć. Wszystko
zaczęło się oczywiście od jego debiutanckiego ”The Saints” i był to komiks, który polubiłem na tyle mocno, by bez
większych oporów śledzić potem każdą kolejną propozycję jego autorstwa. Tak trafiłem
na ”The Few”, następnie ”Coyotes” i ”Thumbs”, a teraz z ciekawością czaję się na ”Bliss”. Wszystkie wspomniane tytuły ogarnąłem jednak cyfrowo i de
facto, dopiero niedawno cokolwiek jego autorstwa wpadło mi fizycznie do rąk. Jak
widać, jest to ”The Few”, któremu
postanowiłem poświęcić kilka słów w niniejszym tekście.
Nieodległa przyszłość. Stany
Zjednoczone już nie istnieją, a tym, co pozostało z tego kraju rządzą ci,
którym w odpowiednim momencie udało się być tymi najsilniejszymi. Główną
bohaterką ”The Few” jest Edan Hale.
Poznajemy ją w momencie, gdy wraz z małym dzieckiem ucieka ona przed ludźmi,
dla których wcześniej pracowała. Z ratunkiem przychodzą jej członkowie grupki,
która stara się obalić rządzących – są to ludzie, na których Edan jeszcze do
niedawna sama polowała. Pozbawiona domu, rozdarta pomiędzy dwiema zwaśnionymi
stronami, dziewczyna musi zastanowić się nad tym, czy tytułowa garstka tak
naprawdę może coś zmienić. I wybrać stronę, która zapewni przetrwanie jej i
dziecku, którym się opiekuje.
Sean Lewis w wywiadach przed
premierą niniejszego komiksu obiecywał, że najważniejszym jego aspektem będzie
kwestia wiary. Nie w znaczeniu religijnym, lecz w sensie uwierzenia w to, iż
dana rzecz ma sens i jest warta zachodu. Faktycznie czuć podczas lektury, że wątek
ten jest istotny i może się podobać to, jak Edan oraz inne postacie zmagają się
znacznie bardziej z samymi sobą, niż otaczającym ich światem. To jest właśnie
coś, co lubię w komiksach Lewisa – już na pierwszych stron widać, że nie mamy
tu do czynienia z dziełem typowym i zawsze znajdzie się w nim miejsce zarówno
dla dobrze poprowadzonej fabuły, jak i konkretnej wartości dodanej. ”The Few” bardzo sprytnie sprawia, że
pomimo tego iż dostajemy całkiem nieźle zarysowany świat, to jednak nasza uwaga
skupia się na zupełnie innych aspektach opowiadanej historii. Wydaje mi się, że
taki właśnie był zamysł Lewisa przy pisaniu tego tytułu, a to oznacza, że swoją
robotę wykonał koncertowo. Jeśli doda się do tego wszystkiego jeszcze mocno
nietuzinkowe oraz niejednoznaczne postacie, a tych w ”The Few” również nie brakuje, jasne stają się powody tego, że każdy
kolejny komiks tego autora wypatruję z wysokimi oczekiwaniami. Osobiście jednak
tytuł ten kupił mnie zdecydowanie najmocniej świetną warstwą graficzną.
Hayden Sherman to artysta, na
którego prace natykałem się kilkukrotnie jeszcze przed ”The Few”. Głównie są to tytuły z mniejszych wydawnictw, pokroju Dynamite
(jakaś miniseria o Johnie Carterze), Aftershock (”Cold War”) i Vault (”Wasted
Space”), ale widzę, że ma on na swoim koncie także kilka epizodów w Marvelu. Przypuszczam,
że musiał rysował tam w zupełnie innym stylu od tego, jaki zaprezentował na łamach
bohatera niniejszego tekstu. Na łamach ”The
Few” zaprezentował się on z bardzo pozytywnej strony, operując pozornie
nieco chaotyczną kreską, która jednak już po kilkunastu stronach komiksu daje
jasno do zrozumienia, że nie jest to dzieło przypadku, a przemyślana i dobra
decyzja. Sherman nie tylko rysuje niniejszy komiks, lecz również odpowiedzialny
jest za tusz i oszczędną oraz surową paletę kolorów, która potęguje uczucie
pustki i zagubienia, tak mocno zaznaczanego również w scenariuszu. Bardzo podoba
mi się to, że Sherman pokazuje iż można przedstawić postapokaliptyczny świat,
który z jednej strony jest pusty, zniszczony i przerażający, a z drugiej nie
jest nieustannie i posępnie skąpany w mroku. Kolejny plus leci na konto artysty
za fenomenalne, zimowe krajobrazy oraz to, że w wydanym jakiś czas później ”Thumbs” (również do scenariusza Lewisa),
Sherman rysował już w mocno odmiennym stylu.
Czas na kilka słów o jakości
wydania. ”The Few” prezentuje się
naprawdę okazale, ponieważ liczy sobie, jeśli wierzyć danym od wydawnictwa
Image, aż 336 stron. Skąd w zasadzie wzięła się taka objętość komiksu, który
bądź co bądź zawiera ”tylko” sześciozeszytową miniserię? Odpowiedzi są dwie. Po
pierwsze, każdy ze wspomnianych rozdziałów jest powiększonej objętości, nie
mniejszej niż 40 stron. Każdy z zeszytów ”The
Few” z tego powodu kosztował nie cztery, a pięć dolców. Ponadto do wydania
zbiorczego i tak udało się upchnąć 36 materiałów dodatkowych. Są to
alternatywne okładki, szkice, fragmenty scenariusza, projekty postaci czy
dwustronicowy wstęp autorstwa rysownika Haydena Shermana. I wszystko to w cenie
okładkowej 19,99$, a więc moim zdaniem, cholernie atrakcyjnej. I tak, wiem, iż
brzmi to nieco zabawnie w kontekście tego, że pozycję tę nabyłem dopiero na
promocji w ATOM Comics, gdy akurat przeceniono ją na 30 złotych (tak, chwalę
się).
W moim osobistym rankingu dzieła
Seana Lewisa ”The Few” ma numerek
dwa, bo mimo wszystko nieco mocniej cenię jego debiutanckie ”The Saints”. Niemniej nijak nie zmienia
to tego, że jest to bardzo dobra i zdecydowanie wyróżniająca się na tle oferty
Image Comics pozycja, po którą powinniście sięgnąć. Ja zaś cały czas trzymam
kciuki za to, by któryś z naszych rodzimych wydawców życzliwszym okiem spojrzał
czy to na ”The Few”, czy też na
którykolwiek z pozostałych komiksów autorstwa Seana Lewisa.
"The Few" do kupienia w sklepie ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz