Dzisiaj nieco sobie pomogę, ponieważ
tekst zacznę od fragmentu jednej z poprzednich odsłon ”Z archiwum Image”. W
sierpniu 2018 roku napisałem bowiem kilka zdań o słabiutkim komiksie ”Man Against Time”, który ukazał się w
barwach Image dzięki małemu studiu Motown Machineworks. Napisałem wówczas to: ”Ci z Was, którzy znają się na
muzyce znacznie lepiej niż ja – mocny ignorant tej gałęzi kultury – być może
kojarzą amerykańską wytwórnię muzyczną Motown Records. Zbieżność pierwszych
członów nazw ze wspomnianym przed chwilą studiem komiksowym jest jak
najbardziej nieprzypadkowa. Berry Gordy – twórca wytwórni muzycznej i zarazem
człowiek, który odcisnął ogromny ślad w świecie muzyki rodem z USA (wylansował
między innymi Dianę Ross, The Jacksons 5 czy Steviego Wondera), a także
pozostali zarządzający Motown Records, dali zielone światło na powstanie
dywizji komiksowej, zaś niedługo później powołano również do życia Motown
Animations. Według newsa z 1 listopada 1995 roku, który o dziwo udało mi się
odnaleźć w sieci, Motown Machineworks miało stać się miejscem, gdzie swoje
opowieści w formie komiksów mieli przedstawiać tacy artyści z tamtych czasów,
jak członkowie Boyz II Men, raper Coolio czy ekipa Bone Thugs 'n' Hormony.
Koniec końców z tych planów niewiele wyszło, zaś komiksami zajęli się raczej
standardowi twórcy. To znaczy, nie do końca. Co prawda za jedną z czterech
serii odpowiadał sam Mike Baron, lecz już resztę tworzyła zgraja – wydawać by
się mogło – bardzo przeciętnych osób. Tak oto Motown Machineworks wystartowało
w listopadzie 1995 roku, zaś ostatnie tytuły sygnowane tym logo w sprzedaży
pojawiły się w sierpniu 1996. Zaczęło się od ”The Crush” Mike’a Barona, które dotrwało do całych pięciu numerów i
tym samym stało się… najdłuższym komiksem tego studia (…)”. Dziś zatem przyszła pora na
zainteresowanie się wspomnianym na samym końcu tytułem.
Głównym bohaterem komiksu jest
niejaki J.C. Pratt – za dnia wzięty psycholog, który udziela rad najbardziej
zamożnym mieszkańcom Nowego Jorku. Wyprasowany garnitur, nienaganne maniery, no
po prostu chodzący ideał. Czy aby na pewno? No nie do końca, ponieważ nocami
zakłada specjalny kostium i przemierza najróżniejsze zaułki, tropiąc i
bestialsko zabijając kolejnych oprychów, przy okazji odzyskując ”zagubione”
kurtki okolicznej młodzieży. Media nadają mu pseudonim The Crusher, a ten… najpierw
spuszcza łomot kolejnym przestępcom, a potem siedzi sobie w domu pijąc
herbatkę. Tak w skrócie prezentuje się cała fabuła pierwszego zeszytu.
Mike Baron to scenarzysta uznany i
mający na koncie kilka naprawdę mocnych tytułów. Tym bodaj najsłynniejszym są jego
autorskie ”Badger” (który zresztą niedługo po publikacji omawianego dzisiaj
komiksu również trafił do oferty Image) czy ”Nexus”, ale przez długie lata
pisał on także solowe przygody Punishera dla wydawnictwa Marvel. Swojskiego
Ukaratora zresztą bardzo mocno czuć na niemal każdej stronie ”The Crush”, ponieważ głównym bohaterem komiksu jest świrnięty typ o
mocno skrzywionym poczuciu sprawiedliwości. Obu panów odróżnia tylko to, że
jeden z nich woli pozostać anonimowym mordercą, dlatego ubiera… biały kostium z
żółtymi pasami. No cóż, brzmi to jak najbardziej legionie, prawda?
Niestety po pierwszym numerze
tej serii trudno o niej coś bardziej konstruktywnego napisać. Może wspomnę
tylko, że odpowiedzialny za rysunki N. Steven Harris nie spisał się najgorzej. Całkiem
niedawno artysta ten doprowadzał mnie do szału z powodu swoich prac przy maxiserii
”Wildstorm: Michael Cray” z DC, ale tutaj nie jest źle. Także okładka autorstwa
Waltera McDaniela nie prezentuje się jakoś źle i myślę, że obroniłaby się
również dzisiaj. Fabularnie natomiast pierwszy numer cyklu ”The Crush” jest zwyczajnie nijaki i
zapewne miał dopiero stanowić swoisty wstęp do kolejnych, znacznie już większych
wydarzeń. Mike Baron na pewno zaskoczył mnie tym, że zastosował tutaj coś co
nazwę ”potwore, tygodnia”, ponieważ typek, który wydawał się mieć być
przeciwnikiem Crushera na dłuższy okres czasu (na to przynajmniej wskazywała dość
okazała ekspozycja tej postaci), pod koniec pierwszego rozdziału zalicza…
sekundkę, niech spojrzę… osiem headshotów. Ważny wydaje się tu być motyw, który
pokazano czytelnikom tuż przed odstrzeleniem tegoż niegodnego jegomościa, ale
już nie będę mocniej spoilerował. Nie było to w każdym razie coś, co
zachęciłoby mnie do dalszego śledzenia tego komiksu, ale zaznaczę, że stanowiło
pretekst do naprawdę paskudnie suchego dowcipu.
Jak już zostało wspomniane
wcześniej, ”The Crush” zaliczyło
pięć numerów i było najdłużej ukazującym się komiksem od studia Motown
Machineworks. Niestety, pomimo najszczerszych chęci, nie byłem w stanie
określić tego, czy tytuł ten został zakończony w sposób naturalny, czy też
czytelnicy kolejny raz musieli przełknąć gorzką pigułkę kasacji. Biorąc pod
uwagę to, jak kończyły wszystkie inne komiksy z tego studia, można jednak
przeczuwać, że i tutaj happy endu raczej na pewno nie było.
Ja ze swojej strony nie
polecam. Nawet w kategorii ”komiks wyciągnięty z pudła z komiksami za 25 centów”,
”The Crush” jest zwyczajnie
beznadziejne. Tym większa szkoda, że pod komiksem tym podpisał się zdolny
jednak twórca, którym bez wątpienia jest Mike Baron. No ale cóż, nie on jednak
doznawał w Image Comics zaćmienia umysłu ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz