Swego czasu Mark Millar jakimś sobie tylko znanym sposobem podpisał ekskluzywną umowę z Netflixem, na mocy której od teraz jego autorskie komiksy ukazują się pod szyldem medialnego giganta, a jego wcześniejsze tytuły miały automatycznie mieć dodatkową opcję na ekranizację. Całkiem niedawno świat obiegła informacja, że serialowa ekranizacja ”Bractwa Magów” spadła z rowerka, równie szybko Millar jej zaprzeczył, a i przy innych tytułach coś się dzieje, lecz w zasadzie trudno powiedzieć co. Za jednym wyjątkiem, ponieważ niedawno na Netflixa trafił pierwszy sezon ”Dziedzictwa Jowisza”, czyli Millarowej próby dekonstrukcji mitu superbohatera, w pewnym sensie wpisujący się w stylistykę produkcji Amazona, czyli ”The Boys”. Tu i tu bowiem widzimy herosów niekoniecznie od dobrej strony, chociaż w zupełnie innych ujęciach. Uwaga na delikatne SPOILERY w dalszej części tekstu.
Jednakże zacznę tekst od oceny najważniejszej zmiany względem komiksu. ”Jupiter’s Legacy” było komiksem przede wszystkim o wspomnianym w tytule dziedzictwie, a jego głównymi bohaterami byli dzieci Utopiana, a więc Brandon i Chloe. Nie było to zresztą szczególnie trudne, ponieważ w pierwowzorze Utopian został dość szybko usunięty. Serial Netflixa przesunął ciężar bycia głównym bohaterem właśnie na Sheldona Samsona, co prawdę powiedziawszy jakoś szczególnie mnie nie zdziwiło – nie zatrudnia się do serialu Josha Duhamela jedynie po to, by dać mu pograć w góra dwóch odcinkach. Czy ta zmiana to dobry pomysł? Trudno powiedzieć, ponieważ cały pierwszy sezon serialu ”Dziedzictwo Jowisza” sprawia wrażenie naprawdę bardzo przedłużonego wstępu do właściwych wydarzeń i to w dodatku takiego, który do końca nie wie w jaką stronę pójść – komiksowego pierwowzoru czy też jednak raczej jego kompletnego olania. No ale hej – przecież to nie jest produkcja skierowana tylko i wyłącznie do osób, które znają komiks, ponieważ wtedy prawie nikt by tego serialu nie oglądał.
Widzowi, który nie zna komiksu, ”Dziedzictwo Jowisza” też wcale się nie musi podobać. Serial ten ma kilka wad, na które trudno przymknąć oko, aczkolwiek są też rzeczy, za które tytuł ten pochwalę. Zacznę jednak od narzekania. Pierwszy sezon produkcji ma raptem osiem odcinków, a i tak jakimś cudem Netflixowi udało uczynić go zbyt długim. FA-TA-LNIE wręcz prezentuje się charakteryzacja w przypadku najstarszych członków Unii i zdecydowanie najmocniej bije po oczach doklejana broda czy włosy Utopiana, które w dodatku są w jakimś totalnie nienaturalnym odcieniu szarego. Część efektów specjalnych była typowo… Netflixowa. Już dawno niestety minęły czasy, gdy produkcje oryginalne tego streamingowego giganta kojarzyły się przede wszystkim z wysoką jakością. Ta teraz ustąpiła miejsca ilości i na przykładzie serialu ”Dziedzictwo Jowisza” to po prostu widać. Aczkolwiek nie każdy efekt prezentuje się nadzwyczaj beznadziejnie, o czym jeszcze wspomnę nieco dalej.
To, co zdecydowanie z kolei przypadło mi do gustu, aczkolwiek pojęcia nie mam czy taki właśnie był zamysł twórców serialu, było pokazanie Utopiana jako tego, który niby ma rację w kwestii tego, by nie zabijać złoczyńców, ale kompletnie nie potrafi tego uzasadnić, przez co jego najbliższym trudno się do jego idei przekonać lub przy niej trwać. Ogólnie dobrze oglądało mi się jego nieporadność pod wieloma względami, ponieważ równie słabo potrafił on dbać o relacje z własnymi dziećmi. Utopian w serialowej wersji ”Dziedzictwo Jowisza” jest potężny i bohaterski, ale zarazem naiwny, niesamowicie uparty oraz nieco odpychający. I to czyni go ciekawym, pomimo tego iż oczywistym jest, że jego spojrzenie na otaczającą go rzeczywistość już nieco się przeterminowało. W moich oczach obroniły się także niektóre postacie, głównie te z drugiego planu jak Blackstar czy Hutch (ten drugi zresztą bardzo mocno zmieniony względem komiksowego pierwowzoru). No i to, o czym wspomniałem już wyżej – niektóre efekty specjalne wyglądały całkiem w porządku, aczkolwiek podkreślam raz jeszcze, że takowych było stosunkowo mało.
”Dziedzictwo Jowisza” to taki serial ”do kotleta”. Ani mnie nie
odrzucił całkowicie, ani też nie porwał. Te osiem odcinków dawkowałem sobie
oszczędnie, niemniej bez większych bólów dotrwałem do samego końca. Jeśli
jednak drugiego sezonu nie będzie, nic wielkiego jak dla mnie się nie stanie.
Do niedawnego, animowanego ”Invincible”
od Amazona ta produkcja nie ma nawet startu. Ale też nie ukrywam, że na pewno lepiej bawiłem się przy tym serialu, niż przy komiksowym pierwowzorze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz