Jest kilka takich rzeczy w dłuższych seriach komiksowych rodem z USA, których najzwyczajniej w świecie nie lubię, a niestety są mocno powtarzalne. Jedną z nich nazwę roboczo i na potrzeby tego tekstu ”syndromem przedostatniego tomu”. oznacza on nic innego jak to, że w mojej opinii bardzo często odsłony danego komiksu bezpośrednio poprzedzające wielki finał, są zwyczajnie nudne. Z jednej strony widzimy wyraźnie, że poszczególne wątki zbliżają się do nieuchronnego końca, ale zarazem nie czas to i miejsce na najważniejsze wydarzenia, wielkie zwroty akcji czy ujawnienie jakichś nadzwyczajnych faktów. Niestety, po lekturze piątego tomu serii ”Gideon Falls” muszę przyznać, iż także i tutaj mamy do czynienia z tym swoistym syndromem, o którym przed chwilą właśnie napisałem. Na łamach ”Niegodziwych światów” ostatecznie nie dzieje się bowiem za wiele ciekawych rzeczy.
Skoro już wspomniałem o ”syndromie przedostatniego tomu”, to tutaj może rozwinę swoją myśl, lecz najpierw ostrzegę Was przed ewentualnymi spoilerami. Jak wynika z powyższego akapitu, poszczególni bohaterowie serii ”Gideon Falls” zostali rozsiani po różnych czasoprzestrzeniach, gdzie Uśmiechnięty Człowiek kontynuuje polowanie na nich. Nietrudno jest jednak przewidzieć dalszy ciąg wydarzeń – znając ujawnione już fakty i wydarzenia wiemy, że ojciec Fred czy Angie są w zasadzie nie do dotknięcia i tak naprawdę nie grozi im żadne większe niebezpieczeństwo. Być może jakieś wątpliwości mogłyby ewentualnie pojawić się przy Clarze, więc tu nie będę zbyt wiele zdradzać. Brak Nortona? Przecież to jasne, że w końcu się pojawi. To przecież drugi najważniejszy bohater tej opowieści. I tak właśnie prześlizgiwałem się przez kolejne strony piątego tomu ”Gideon Falls” będąc absolutnie przekonanym, iż do niczego bardziej wartego uwagi tu nie dojdzie. I wiecie co? Miałem rację. Ten tom to po prostu standardowe i mocno rozciągnięte rozstawianie pionków na planszy przed ostateczną rozgrywką, która dopiero przed nami.
Jako iż jestem wielkim fanem rysunków Andrei Sorrentino (i bardzo lubię przy tym uparcie powtarzać, że jestem hipsterem pod tym względem, bo podobał mi się już jego debiut na rynku USA w wydanej jeszcze przez DC WildStorm miniserii ”God of War”), to na pewno nie będę w żaden sposób narzekać na warstwę graficzną komiksu. Niezmiennie uwielbiam jego zabawy formą, pomysłowe kadrowanie, ściąganie uwagi czytelnika na konkretne miejsca na danej stronie i kreskę, która sprawia wrażenie, iż poszczególne plansze rysowane są jakby bez wysiłku. Zresztą biorąc pod uwagę niesamowite tempo prac tego artysty, coś w tym może jest? ”Gideon Falls” w końcu ukazywało się w tempie 8-9 zeszytów rocznie, czyli naprawdę szybko.
Wydawnictwo Mucha Comics opublikowało komiks ten w standardowej dla siebie jakości. Mamy tu więc do czynienia z niego większym niż standardowym formatem i twardą okładką. Dodatki stanowi tylko galeria okładek wariantowych, zaś cena okładkowa została ustalona w wysokości 59 złotych. Realnie więc komiks ten można kupić za nieco ponad cztery dyszki. Fanów serii oraz twórczości autorskiej Jeffa Lemire’a nie trzeba przekonywać, nikt inny raczej nie zdecyduje się po ten komiks sięgnąć. Pomimo słabszej formy niż zazwyczaj, nie ukrywam iż mocno czekam na zakończenie tej serii.
Tu jednak na koniec pozwolę sobie jeszcze przypomnieć bardzo szybko, że na szósty i zarazem finalny tom ”Gideon Falls” składać się będzie tylko jeden zeszyt (co prawda o znacznej objętości, ale jednak) oraz dość duża ilość materiałów dodatkowych.
"Gideon Falls tom 5: Niegodziwe światy" do kupienia w sklepie Mucha Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz