Jeśli śledzicie tę rubrykę w miarę
regularnie, to pewnie zauważyliście iż często robię sobie bardziej lub mniej
wybredne żarty wobec omawianych komiksów, gdyż te są zwyczajnie słabawe. Dzisiaj
skupię się jednak na komiksie, który wymyka się dowcipogennym standardom –
wydano go w całości, wcale nie jest taki kiepski jak wskazywałaby okładka i
jeśli jest już tu do czegoś się przyczepić, to chyba tylko do zbytniego
optymizmu autora. Panie i panowie, dziś nadszedł czas na miniserię ”Headhunters” Chrisa Marrinana.
Nazwisko tego twórcy coś mi podpowiadało, dlatego sprawdziłem sobie na blogu czy gdzieś już się nie przewinął. I faktycznie, przeczucie mnie nie myliło i wspomniałem rysownika tego w stycznie 2017 roku, gdy opisywałem komiks ”WildStar”. Marrinan tam tylko rysował, tutaj zaś dorzucił sobie także odpowiedzialność za konstrukcję fabuły. O samym procesie powstawania komiksu wiem w sumie niedużo. W zamykającym zeszyt tekście autorstwa samego twórcy wspominany jest Erik Larsen jako ten, dzięki któremu wydanie tej miniserii nie byłoby możliwe. Zarazem jednak zeszyt pierwszy nie nosi żadnych śladów po logotypie studia twórcy ”Savage Dragona”, a on sam zresztą w 1997 roku piastował już także funkcję naczelnego wydawcy Image Comics. Miniseria liczy sobie trzy zeszyty i chociaż może się to wydawać mało, to jednak tym razem dokładnie tak miało być. Przypomnę, że wówczas byliśmy jeszcze przed okresem, gdy wszystko musiało być idealnie skrojone pod wydanie zbiorcze – o ile mój research nie dał ciała, ”Headhunters” nigdy takowego się nie doczekało.
Jedynym problemem komiksu jest w
zasadzie to, w jaki sposób Marrinan zdecydował się go wydać. Premierowy zeszyt ”Headhunters” przypomina swoją jakością
wykastrowany w połowie komiks z czasów TM-Semica. Jeśli nie łapiecie tego
porównania, wyjaśnię: ten legendarny wydawca, który sprawił iż setki jeśli nie
tysiące fanów komiksów kochają trykociarzy, do 1997 roku i premiery rodzimej
edycji ”Spawna”, drukował swoje
zeszyty na papierze bardzo kiepskiej jakości. I ”Headhunters” jest dokładnie takie samo, tylko skrócone do 24 stron
(w tym 20 plansz komiksu). Problem w tym, że komiks ten kosztował 2,95 dolara,
co w połączeniu z faktem, że był to kiepsko wydany zeszycik z historią utrzymaną
w czerni i bieli, sprawiał iż mógł uchodzić za wyjątkowo mało atrakcyjną
ofertę. Czy miało to przełożenie na wyniki sprzedaży? Niestety, pojęcia nie
mam. Wiem za to, że premierowy zeszyt ”Headhunters”
zadebiutował w kwietniu 1997 roku na 167 miejscu list Diamonda z wynikiem rzędu
14 100 sprzedanych do sklepów kopii. Dziś wynik ten byłby całkiem niezły, ale
wtedy, chociaż rynek przechodził załamanie, każdego miesiąca potrafiło znaleźć
się po 15-20 tytułów przebijających prób 100 tysięcy sprzedanych kopii (dziś,
góra 2-3), wrażenia wielkiego nie robił. Kolejne miesiące z litości przemilczę.
No dobra, ale o czym w zasadzie jest
ten komiks? ”Headhunters” kopiuje
nieco koncepcję Marvelowskiego ”Heroes for Hire” i opowiada o trzyosobowej
grupie herosów, którzy walczą ze złem, ale nie za darmo. Tłuczenie złoli po
ryjach to ich sposób na zarobek i są w tym całkiem nieźli. Poznajemy ich w
środku grubszej akcji, w trakcie której okazuje się, że jednym z ich
przeciwników jest złoczyńca, którego tropią od dłuższego czasu. Nie wszystko
jednak idzie po ich myśli, ponieważ na miejscu pojawiają się grupa zombie, podróżnik
w czasie oraz telepatka. Całość zaskakuje tym, że trzyma się kupy i potrafi dać
radochę z czytania.
Okładka komiksu jest trochę myląca,
bo utrzymano ją mocno w klimatach Image z tamtego okresu. Mięśnie mają mięśnie,
a biusty są nienaturalnie obfite. W środku komiksu takich głupot nie ma zbyt
wielu, a Marrinan ponownie okazuje się być całkiem sprawnym rysownikiem. Fabularnie
może szału nie ma, ale udało się też uniknąć żenady, która nierzadko wylewa się
wiadrami. Poszczególne postacie udało się całkiem dobrze zarysować, komiks ma też
kilka dość nieoczekiwanych przeze mnie rozwiązań – to, że minionkami głównego
złego będzie armia pseudo-zombie (nie gryzą) wywołało na mojej twarzy uśmiech
dwa razy. Najpierw gdy automatycznie uznałem, że od tego momentu zacznie się
klasyczna żenada w stylu lat dziewięćdziesiątych, a potem gdy okazało się, iż
byłem w błędzie. ”Headhunters”
okazało się być zaskakująco lekką i całkiem przyjemną lekturą. Aż poczułem lekki
zawód, że nie za bardzo mam jak dotrzeć do kolejnych odsłon.
Sam Chris Marrinan wielkiej kariery
swoim komiksem nie zrobił i od tego momentu jego nazwisko trudno było już wychwycić
na okładkach komiksów, lecz do dziś jest aktywny. W 2017 zilustrował dwa numery
ukazującego się baaaardzo nieregularnie komiksu ”Champions” od malutkiego
wydawnictwa Heroic Publishing, które gdzieś tam sobie na rynku amerykańskim
funkcjonuje od 1987 roku, ale w sumie mało kto o tym wie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz