No przyszło nam trochę czekać na
wydanie drugiego tomu serii ”Oblivion
Song: Pieśń Otchłani”… chwila, moment, ta seria nadal tak się nazywa?
Polskiego podtytułu bowiem nie uświadczymy bowiem na okładce, grzbiecie czy
gdziekolwiek na fizycznej kopii drugiej odsłony tego komiksu, ale za to
przypominają nam o nim internetowe oferty sprzedaży tego komiksu. No nic,
nieważne – przecież nie wpływa to na jakość samej historii. Potwierdzi to każda
osoba, która jojczyła o kolor białej kreseczki na okładce ”Criminala” ;) W każdym razie po ponad roku oczekiwania, nowy tom
serii autorstwa Roberta Kirkmana i Lorenzo De Felici zawitał w końcu do naszego
kraju.
Jak być może pamiętacie z pierwszej
odsłony, dekadę temu trzysta tysięcy mieszkańców Filadelfii zostało w wyniku tajemniczego
wydarzenia przeniesionych do świata, który nazwano potem Oblivion. Gdy uporano
się z najazdem potworów z tamtego miejsca, ruszyły akcje poszukiwawcze oraz
śledztwa, które miały ustalić co poszło nie tak i kto za to odpowiada. Dziesięć
lat później, nadzieje na odnalezienie ocalałych maleją i rząd w końcu decyduje
się nieco przystopować własne działania. Nathan Cole – główny bohater serii,
nie ustaje jednak w samodzielnych akcjach, ponieważ wie, że w Oblivion jest
jego brat i wcale nie pali się do powrotu. Ponadto, Nathan jest współwinny
całemu zamieszaniu z przenikaniem się światów, a wygląda na to, że ma dużą
ochotę raz jeszcze wystawić Filadelfię na ogromne niebezpieczeństwo.
Przy okazji oceniania premierowej
odsłony cyklu ”Oblivion Song: Pieśń
Otchłani” wspomniałem, iż komiks zrobił na mnie umiarkowanie dobre
wrażenie. Nie wyrwał z butów tak jak pierwsze odsłony ”Żywych Trupów”, ale i od razu przedstawił coś wartego uwagi, co
odróżniło tytuł ten od początkowo ciągnącego się niemiłosiernie ”Outcast: Opetanie”. I po lekturze
dwójki, zdania w zasadzie nie zmieniam. Robert Kirkman jest tu nieustannie sobą
– prowadzi do przodu wątek tytułowego Oblivion, co jakiś czas zrzucając na nas dość
nieoczekiwane zwroty akcji, ale jednocześnie cały czas robi te typowe dla niego
zagrywki. W efekcie w drugim tomie serii dostajemy znacznie więcej wątków
obyczajowych, których nie każdy jest fanem. Przyznać jednak muszę, że w
przypadku ”Oblivion Song: Pieśń Otchłani”
nie są one tak męczące jak wiecznie smutni bohaterowie zombie-telenoweli i ich
problemy.
Nieco więcej czasu antenowego
dostają w drugim tomie postacie, które wcześniej pojawiały się w fabule, ale
jednak jeszcze nie zdążyły aż tak rozbłysnąć. Najbardziej dotyczy to Eda –
brata Nathana, a także Heathem – jego dziewczyna. W obu przypadkach bohaterowi
ci mocno zyskali w moich oczach, głownie dzięki wyraźnemu pogłębieniu ich
charakterów, które przy okazji nie okazały się zbyt sztampowe i nijakie. Szkoda,
że w nie dorównuje im sam Nathan. Główny bohater serii w pewnym momencie lektury
stał się dla mnie mocno męczący, taki trochę w stylu Kyle’a Barnesa z ”Outcast: Opętanie”, który też przez
dłuższy czas bardziej mnie irytował niż interesował. Mam nadzieję, że w trzecim
tomie będzie pod tym względem wyraźna poprawa.
Nie wiem też do końca co sądzić o
warstwie graficznej w wykonaniu Lorenzo De Felici. Jego ilustracje mają
miejscami swój urok i znakomicie się sprawdzają, chociażby w momentach gry
artysta skupia się mocniej na wymyślnych potworach czy rewelacyjnie
prezentujących się pejzażach. Tutaj widać wyraźnie, że De Felici ma parę w
łapach, tylko… no nie wszędzie mu to wychodzi. Gdy akcja przenosi się do
bardziej zamkniętych pomieszczeń i artyście przychodzi rysować przede wszystkim
postacie ludzkie, zaczynają się schody. Jest w tym tomie jeden kadr, zupełnie
bezspoilerowy, pokazujący starszą parę przerażoną tym, co słyszą w telewizji. Rysownik
zaprezentował nam ich tak, że przez moment nie byłem pewien czy przypadkiem nie
są oni martwi, a do teraz nie dam sobie głowy uciąć za to, że są… starszymi
ludźmi. Takich momentów w komiksie jest więcej i zdarzało się, że wytrącało
mnie to z uwagi, bo miejscami nie byłem do końca pewien kogo w zasadzie teraz
widzę. Pochwalić muszę jednak kolorystkę ”Oblivion
Song: Pieśń Otchłani”, a więc Annalisę Leoni, która odwaliła kawał naprawdę
dobrej roboty.
Nijak oczywiście nie można przyczepić
się do jakości wydania, jaką zaprezentowało nam Non Stop Comics. No, może
oprócz zbierającego brud materiału użytego do okładki. Tłumaczenie jest ok,
trudno było doszukać się źle brzmiących dialogów czy jakichś ewidentnych wpadek
(z oryginałem jednak nie porównywałem). Całość jest oczywiście w miękkiej
oprawie, a cena okładkowa to uczciwe 44 złote. Oczywiście znajdziecie tu i tam
odpowiednie rabaty, dzięki którym kwota ta zauważalnie się obniży.
Moim zdaniem ”Oblivion Song: Pieśń Otchłani” to nie jest ani najlepszy, ani
najgorszy komiks autorstwa Roberta Kirkmana. Drugi tom to solidny średniak i
powinniście zadać sobie pytanie, czy to wystarczy, byście po lekturze poczuli
się usatysfakcjonowani. No i warto dodać, NSC już wstępnie potwierdziło, że
wrześniowy tom trzeci w Polsce pojawi się znacznie szybciej, niż za 15
miesięcy. Może nawet za jakieś 9 :P
-----------------------------------------------
"Oblivion Song: Pieśń Otchłani #2" do kupienia w sklepach Non Stop Comics oraz ATOM Comics
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz