wtorek, 3 lipca 2018

Ringside vol. 2: Work (Joe Keatinge/Nick Barber/Simon Gough)

W trakcie pisania opinii na temat trzeciego i zarazem finałowego tomu serii ”Ringside”, w pamięci świtały mi fragmenty tekstu poświęconego premierowej odsłonie tego tytułu, ale za nic nie umiałem sobie przypomnieć co pisałem o drugim zbiorze. Wyjaśnienie tej zagadki okazało się bardzo prozaiczne – trudno bowiem pamiętać chociażby urywki tekstu, którego się… nie napisało. Teraz zadanie to było nieco bardziej utrudnione. Oceniając ”Shoot” wspominałem o tym, że ”Work” było jedynym spośród trzech tomów, który przypadł mi do gustu. Jednak patrząc przez pryzmat tego, jakim rozczarowaniem okazał się dla mnie tom trzeci, trudno jest mi zachęcać Was do sięgnięcia po drugi. Dlatego też tego nie zrobię, zaś tekst ten poświęcę na zastanowienie się nad tym, co sprawiło, że dwójka jest naprawdę fajnym komiksem, zaś finał ssie na potęgę.

Dość powszechną obiegową opinią na temat serii komiksowych jest to, że pierwsze tomy dłuższych serii/runów służą przede wszystkim temu, by przedstawić czytelnikowi zalążki fabuły, poszczególne postacie oraz wskazówki dotyczące kierunków, w jakich zostaną popchnięte kolejne wydarzenia. Dopiero tomy drugie stanowią tak naprawdę wejście w pełnię historii i ukazanie tego wszystkiego, co chcieli czytelnikom przedstawić twórcy. ”Ringside” idealnie się w to wszystko wpisuje. Tom pierwszy przedstawia nam byłych wrestlerów Knossosa i Davisa, którzy po zakończeniu sportowej kariery nie potrafią odnaleźć swojego miejsca na świecie, próbując na różne sposoby związać koniec z końcem. I o ile ten drugi jest generalnie w porządku gościem, trenującym przy okazji młodego i bujającego w obłokach Reynoldsa, tak Knossos sam wrzuca się w wir wydarzeń, które można spokojnie określić mianami ”niebezpiecznych” oraz ”nielegalnych”. Keatinge rozstawia pionki na szachownicy i jak pisałem kilkanaście miesięcy temu, nie zrobił tego w sposób oszałamiający czy jakoś szczególnie mocno zachęcający do skuszenia się na kontynuację. Ale jednak sięgnąłem po drugi tom ”Ringside” i stało się to, o czym piszę powyżej: akcja ruszyła z kopyta i to w bardzo fajnym kierunku. Charaktery poszczególnych postaci zostały pogłębione, dowiadujemy się znacznie więcej o głównych bohaterach, a ci zostają postawieni w nowych dla siebie sytuacjach i na poszczególnych stronach komiksu wreszcie czuć jakiś ułamek tego Joe Keatinge’a, który momentami zachwycał mnie swoimi pomysłami na łamach ”Glory” lub ”Tech Jacketa”. Historia osadzona wokół wrestlingowego ringu nabrała rumieńców, a momentami i fajnego tempa, zaś autorowi scenariusza udało się nawet kilkukrotnie mnie zaskoczyć dość niespodziewanym zwrotem akcji.

Z drugiej strony jednak, dość charakterystyczny klimat ”Ringside” wciąż daje o sobie znać. Chociaż historię zawartą w ”Work” czyta się nieporównywalnie lepiej niż tomy 1 i 3, to wciąż nie jest tytuł, który wzbudza silne emocje, potrafiące przyspawać odbiorcę do krzesła i siła wedrzeć się do jego umysłu. Nie jest to poziom ”Criminala” czy ”Stray Bullets” i komiks niebezpiecznie często dryfuje w kierunku totalnego przeciętniactwa. Ponadto Nick Barber dawał tu już pierwsze, ale za to bardzo wyraźne znaki, że nieszczególnie mocno chce mu się pracować nad tym tytułem. Plansze robione na kolanie pojawiają się już w rozdziale otwierającym ”Work” (jeden z kadrów wrzuciłem zresztą dzisiaj na blogowy fan-page na Facebooku), a im dalej w las… sami wiecie.

Co zatem sprawiło, że po naprawdę niezłym drugim tomie ”Ringside” tak mocno poleciało w dół przy okazji odsłony finałowej. Moim zdaniem, powodów upatrywać trzeba właśnie w tym, że był to koniec serii. Komiks sprzedawał się od samego początku bardzo słabo i osobiście obstawiałem, że z bohaterami cyklu pożegnamy się już po tomie drugim. Twórcy jednak spięli się i pozamykali wszystkie wątki w odsłonie trzeciej, przez co trudno nie odnieść wrażenia, że efekt finalny był jaki był, ponieważ Keatinge skondensował do pięciu zeszytów swoje znacznie szersze plany, zaś Barber rysował bo musiał i przez to odwalał takie byle co, że aż ciężko było patrzeć. To oczywiście tylko niczym niepotwierdzone przypuszczenia, lecz faktem jest, że odradzam wydania jakichkolwiek złotówek na ”Ringside”. Nawet, jeśli tom drugi jest przez znakomitą większość czasu naprawdę porządnym czytadłem, to jednak w żaden sposób nie ratuje on całości serii przed przylepieniem mu łatki ”przeciętniaka”.

Natomiast na koniec tego tekstu chciałbym życzyć Nickowi Barberowi powodzenia w szukaniu nowej pracy w przemyśle komiksowym. Z tego co widzę, obecnie zajmuje się on storyboardami do nowej wersji kinowej ”Rodziny Adamsów”. Mam nadzieję, że przynajmniej tam mu się chce wykonywać należycie swoje obowiązki. 
                                  
---------------------------------------------------------------------------------------------
                                    
"Ringside vol. 2: Work" do kupienia w ATOM Comics

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz