W przeciwieństwie do
wielu innych ogłaszanych projektów, filmowe wcielenie ”I Kill Giants” faktycznie powstało i przeszło przez kina
niezauważone. Nie było o to szczególnie trudno, skoro obraz wyświetlany był
raptem w kilkudziesięciu kinach na terenie USA i zaś do dystrybucji
międzynarodowej wszedł w bardzo okrojonym stopniu – wyemitowano go raptem w
sześciu krajach oprócz USA. Co w sumie zabawne, największa ilość kin która
wyświetlała ”I Kill Giants”
znajdowała się na terenie Rosji. To oczywiście zarazem daje Wam już pewnie
jasny pogląd na to, w jaki sposób udało mi się go obejrzeć. Komiks, który w
2008 roku ukazał się nakładem Image Comics, zaś jego autorami byli Joe Kelly i
Ken Niimura, był lekturą odświeżającą dany gatunek, wciągającą i zaskakującą.
Film niestety mu nie dorównał, aczkolwiek byłoby sporym niedopatrzeniem
powiedzieć, że te niecałe dwie godziny spędzone przy jego oglądaniu było dla
mnie czasem totalnie straconym.
Uwaga: tekst zawiera istotne informacje na
temat fabuły komiksu i filmu. Jeśli macie więc zamiar go kiedyś obejrzeć lub
przeczytać, nie zaglądajcie dalej.
Nastoletnia Barbara
Thorson to szkolna outsiderka. Dziewczyna zachowuje się dziwnie, nie ma żadnych
przyjaciół, lecz z ogromnym zapałem znika gdzieś na całe dnie, przysparzając
zmartwień swojej starszej siostrze Karen. W końcu otwiera się przed swoją
rówieśniczką Sofią i wyjawia jej, że broni swojego miasteczka przed Gigantami –
ponurymi i nadnaturalnymi istotami, które polują na ludzi. Jej przypadek jest
bardzo interesujący dla szkolnej psycholog, pani Molle. Lecz czy Giganci na
pewno są tylko wytworem wyobraźni Barbary?
Komiksowa wersja ”I Kill Giants” zgrabnie połączyła
stylistykę komiksu amerykańskiego z mangą. Największa w tym zasługa Kena
Niimury, któremu udało się ta zdecydowanie niecodzienna sztuka i w mojej ocenie
to dzięki niemu tytuł ten wygląda jak manga, ale zarazem zdecydowanie czuć, że
nie jest to w całości dzieło twórców z Kraju Kwitnącej Wiśni. Joe Casey, który
jest tutaj scenarzystą, wymyślił naprawdę fajną opowieść, ale w mojej ocenie to
Niimura jest ojcem sukcesu komiksu. ”I
Kill Giants” zebrało bowiem kilka branżowych nagród, a także zostało
docenione przez samych japończyków. Jak zapewne wiecie, bardzo surowo oceniają
oni dzieła nie będące w pełni mangami, chociaż na nie wystylizowane od strony
graficznej.
Kena Niimury wyraźnie
zabrakło przy realizacji filmowej adaptacji. Jej głównym grzechem jest moim
zdaniem to, że to co udało się komiksowi – utrzymanie niepewności w kwestii
Gigantów – w filmie ani na moment nie próbuje się nawet złapać widza na haczyk
i cała intryga momentalnie skręca z zagadki ”Czy Giganci istnieją?” w stronę
”Dlaczego Barbara ich wymyśliła?”, zaś wskazówki dotyczące tego drugiego
pytania są tak wyraźnie porozrzucane, że już mniej więcej po 40 minutach seansu
jesteśmy w stanie sobie większość rzeczy poskładać do kupy i potem przekonać
się na własnej skórze, że się nie pomyliliśmy. Jest to dla mnie nieco
niezrozumiałe, ponieważ za scenariusz filmu odpowiadał Joe Kelly, ale niestety
poległ on w znacznej mierze przy przekładaniu własnego dzieła z języka komiksu
na filmowy skrypt.
Film stara się jak może
zbudować jakiekolwiek napięcie, ale niestety na tym polu nie jest w stanie zbyt
wiele ugrać. Scenariuszowo także jest co najwyżej tak sobie. Aktorsko zaś –
huśtawka. Cały film dźwiga na swoich barkach szesnastoletnia Madison Wolfe i
uważam, że nie tylko spokojnie wywiązuje się ze swojego zadania, ale również
szybko tworzy fajny ekranowy duet z Sydney Wade, grającą Sofię. Niestety, tego
samego nie można powiedzieć o dwóch ”największych” nazwiskach zaangażowanych do
tego obrazu. Ani Zoe Saldana, ani też Imogen Poots mają tu mało okazji do
wykazania się i… nie korzystają z nich. Żadna z nich nie zrobiła różnicy swoją
grą i ich role przez to zupełnie nie zapadają w pamięci.
Co zatem w ”I Kill Giants” się udało? Niestety niewiele,
ale zawsze czegoś takiego doszukać się idzie. Przede wszystkim fajnie wyszła
scenografia i reżyseria oraz praca kamery. W filmie jest kilka ciekawych ujęć,
miasteczko w którym osadzona jest akcja oraz miejsca wokół niego zaprezentowano
w klimatyczny oraz ciekawy sposób. Rekwizyty i kostiumy także zwracały uwagę
ciekawym wykonaniem (chociaż zarazem trochę kłuło w oczy, że chyba nikt oprócz
Zoe Saldany nie miał więcej niż jednego stroju), a i efekty specjalne, jak na tak
niskobudżetowy obraz prezentowały się nienajgorzej. Niemniej i tak trzeba sobie
postawić pytanie: czy dla tych kilku skromnych plusów oraz bardzo fajnego
występu Madison Wolfe warto poświęcić ”I
Kill Giants” te niespełna dwie godziny naszego czasu?
Nieco na przekór sądzę,
że tak. Chociaż nie jest to absolutnie najlepszy film, jaki możecie sobie
obejrzeć wieczorem do spania, to jednak w ciekawy sposób porusza on pewną,
wydawać by się mogło, oklepaną tematykę. Ale jednak komiks lepszy ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz