wtorek, 24 lipca 2018

Km/h (Mark Millar/Duncan Fegredo)

Odnoszę wrażenie, że ”Zaćmienie” Eda Brubakera i Seana Phillipsa było komiksem na tyle mocno wyczekiwanym przez część czytelników, że cokolwiek by się nie ukazało w ten sam dzień nakładem wydawnictwa Mucha Comics, było z góry skazane na bycie tym tytułem, o którym mówi się znacznie mniej. Ostatecznie, to ”Km/h” Marka Millara i Duncana Fegredo spotkał ten los i faktem jest, że dotąd nie napotkałem w odwiedzanych przez siebie miejscach na jakąkolwiek opinię dotyczącą tego dzieła. Czas więc zmierzyć się z kolejnym tytułem autora, który jak nikt potrafi recyklingować znane już tematy i wątki oraz sprzedawać je jako coś, czego nikt nigdy wcześniej nie wymyślił. Tym razem możemy się dowiedzieć jak mógłby wyglądać Flash, gdyby jego moc wzięła się z narkotyku.

Zanim zaczniecie kręcić oczami mówiąc, że znowu podchodzę do dzieła Millara jak pies do jeża, przypomnijcie sobie najbardziej znane komiksy z Flashem. Mamy tam dobrego speedstera, zazwyczaj też jakiegoś złego, w pewnym momencie pojawia się cała gromadka szybko biegających herosów, dorzućmy do tego podróżowanie w czasie i ryzykowne mieszanie w linii czasu – wszystko to znajdziecie na łamach ”Km/h”. Dlatego też wydaje mi się, że porównanie z jednym z najbardziej rozpoznawalnych herosów z panteonu DC Comics. Swoją drogą poczekajcie na ”Hucka” – tam Millar nawet nie krył się z tym, że robi komiks o Supermanie, tylko bez udziału samego Supermana.

Ale nie o tym komiksie dziś mowa. ”Km/h” skupia się na historii młodego chłopaka o imieniu Roscoe. Dorasta on w Detroit w niezbyt ciekawym środowisku, przez co koniec końców trafia do więzienia. Tam w jego ręce wpada narkotyk o nazwie, która jest zarazem tytułem komiksu. Okazuje się, że po jego zażyciu człowiek zyskuje na jakiś czas superszybkość. Roscoe ucieka z więzienia i wraz ze swoimi przyjaciółmi postanawia wykorzystać otrzymany zapas tabletek, by całkowicie odmienić swoje życie. Jednakże ich śladem podąża specjalna jednostka federalna, młodzi zaczynają popełniać błędy, a i siła przyjaźni w pewnym momencie okazuje się być zdecydowanie mniejsza, niż można było dotąd pomyśleć.

Mark Millar to dla mnie od wielu lat twórca, który taśmowo wręcz dostarcza komiksy mające ciekawy punkt wyjścia i mocno rozłażące się w drodze do finału. Mimo to jest on zarazem na tyle dobrym specem od marketingu, by kolejne jego tytuły cieszyły się niezrozumiale dla mnie wielką popularnością (dla przykładu: ”The Magic Order #1” było drugim najpopularniejszym komiksem czerwca na listach Diamonda). Na palcach jednej ręki mógłbym policzyć przeczytane tytuły tego twórcy, które od początku do końca mi się podobały i chociaż ”Km/h” też do nich nie dołączy, to jednak muszę otwarcie przyznać, że nie mam mu jakoś szczególnie dużo do zarzucenia. Być może wynika to z faktu, że tytuł ten nie był, jak to się teraz mówi, ”przehajpowany”. ”Km/h” w USA wychodziło w momencie, w którym Millar znacznie większy nacisk kładł na wypromowanie takich tytułów jak ”Starlight” czy kosmicznie opóźnione ”Jupiter’s Legacy: Dziedzictwo Jowisza”, a także roztaczał już powolutku niesamowite wizje dotyczące ”Jupiter’s Circle” czy ”Chrononautów”. Dzieło jego i rysownika Duncana Fegredo ostatecznie przeszło odrobinę bez echa – twórcy udzielili stosunkowo niedużo wywiadów, w których Millar miał okazję robić to co zawsze, a więc zapewniać iż jest to jego najlepsze dzieło w karierze i nikt nigdy czegoś takiego nie wymyślił. Ten brak szumu udzielił się i mnie, bo zasiadając do lektury ”Km/h” nie podchodziłem do tego komiksu jak do czegoś, co z góry uznam za coś przereklamowanego. No i ostatecznie tak się nie stało.

Km/h” to komiks, który krok po kroku odhacza kolejne pozycje z najbardziej typowego przepisu Marka Millara na stworzenie fabuły. Mamy zatem postacie, które gdzieś tam po drodze zaczynają się nagle zachowywać w sposób przeczący temu, jak dotąd scenarzysta je pokazywał. Mamy też wydarzenia, w których twórca stawia na widowiskowość i zaskoczenie, odrobinę na bok odsuwając pytanie, czy to w ogóle ma sens. Mamy w końcu dynamicznie pędzącą przed siebie fabułę, której zawrotne tempo skutecznie potrafi odwrócić uwagę od pewnych wyraźnych niedostatków scenariusza i w efekcie dla osób poszukujących solidnego średniaka niekoniecznie z udziałem trykociarzy, taki tytuł sprawdzi się znakomicie. To, co w moich oczach odróżnia ”Km/h” od innych komiksów, to fakt, iż… po prostu dobrze mi się go czytało. Przez całą opowieść przebrnąłem bez kręcenia głową i wzdychania. Millerowi udało się nawet raz konkretnie mnie zaskoczyć, za co należy mu się wyraźny plus. Ale zaś z drugiej strony – cukierkowate i szalenie naiwne zakończenie wyrównuje ocenę. W efekcie, ”Km/h” stało się moich oczach typowym komiksem z kategorii ”przeczytaj i zapomnij”, co wcale nie brzmi jakoś szczególnie źle, biorąc pod uwagę to, że większość dzieł tego scenarzysty doskonale zapamiętuję i to od tej kiepskiej strony.

Omawiany dziś komiks różni się także od pozostałych komiksów Millara tym, że do jego narysowania zaangażowano artystę nieco mniejszego kalibru niż zazwyczaj. Jasne, Duncan Fegredo to nie jest jakimś totalnie anonimowym twórcą na rynku USA, lecz przyznacie chyba, że w porównaniu z Seanem Philipsem, Frankiem Quitelym, Gregiem Capullo czy nawet Johnem Romitą Juniorem zdecydowanie przegrywa on rywalizację na rozpoznawalność. Niech Was to jednak nie zrazi, bo ”Km/h” to komiks porządnie narysowany. Fegredo pokazał, że świetnie potrafi pokazać poszczególne postacie podczas ich superszybkiego poruszania się, a i reszta scen ujmy mu nie przynosi. Nie jest to może arcydzieło jeśli chodzi o warstwę graficzną, ale artysta na luzie udźwignął postawione przed nim zadanie, zaś obaj przewijający się przez tom koloryści zabawy nam nie popsuli (chociaż ta okładka mogłaby być pod tym kątem nieco inna, jakoś tak mocno kojarzy mi się z… ”Power Rangers”).

Mucha Comics opublikowała komiks ten w swojej nowej, standardowej jakości. Oznacza to, że otrzymujemy komiks w nieco powiększonym formacie i twardej oprawie. Cena okładkowa to tym razem 55 złotych, co po wszelkiej maści upustach daje bardzo atrakcyjną kwotę. Czy jednak warto? Fanów Millara przekonywać nie trzeba. Reszta zaś powinna się zastanowić, ponieważ nawet w tej kwocie można spokojnie znaleźć znacznie lepsze komiksy. Lecz z drugiej strony – jako mało wymagająca lektura mająca dać co najwyżej duża dozę relaksu, ”Km/h” sprawdza się całkiem nieźle.
                                              
-------------------------------------------------------------------------------
                                                             
"Km/h" do kupienia w sklepie Mucha Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz