Odnoszę wrażenie, że ”Zaćmienie” Eda Brubakera i Seana
Phillipsa było komiksem na tyle mocno wyczekiwanym przez część czytelników, że
cokolwiek by się nie ukazało w ten sam dzień nakładem wydawnictwa Mucha Comics,
było z góry skazane na bycie tym tytułem, o którym mówi się znacznie mniej.
Ostatecznie, to ”Km/h” Marka Millara
i Duncana Fegredo spotkał ten los i faktem jest, że dotąd nie napotkałem w
odwiedzanych przez siebie miejscach na jakąkolwiek opinię dotyczącą tego
dzieła. Czas więc zmierzyć się z kolejnym tytułem autora, który jak nikt
potrafi recyklingować znane już tematy i wątki oraz sprzedawać je jako coś,
czego nikt nigdy wcześniej nie wymyślił. Tym razem możemy się dowiedzieć jak
mógłby wyglądać Flash, gdyby jego moc wzięła się z narkotyku.
Zanim zaczniecie kręcić
oczami mówiąc, że znowu podchodzę do dzieła Millara jak pies do jeża,
przypomnijcie sobie najbardziej znane komiksy z Flashem. Mamy tam dobrego
speedstera, zazwyczaj też jakiegoś złego, w pewnym momencie pojawia się cała
gromadka szybko biegających herosów, dorzućmy do tego podróżowanie w czasie i
ryzykowne mieszanie w linii czasu – wszystko to znajdziecie na łamach ”Km/h”. Dlatego też wydaje mi się, że
porównanie z jednym z najbardziej rozpoznawalnych herosów z panteonu DC Comics.
Swoją drogą poczekajcie na ”Hucka” –
tam Millar nawet nie krył się z tym, że robi komiks o Supermanie, tylko bez
udziału samego Supermana.
Ale nie o tym komiksie
dziś mowa. ”Km/h” skupia się na
historii młodego chłopaka o imieniu Roscoe. Dorasta on w Detroit w niezbyt
ciekawym środowisku, przez co koniec końców trafia do więzienia. Tam w jego
ręce wpada narkotyk o nazwie, która jest zarazem tytułem komiksu. Okazuje się,
że po jego zażyciu człowiek zyskuje na jakiś czas superszybkość. Roscoe ucieka
z więzienia i wraz ze swoimi przyjaciółmi postanawia wykorzystać otrzymany
zapas tabletek, by całkowicie odmienić swoje życie. Jednakże ich śladem podąża
specjalna jednostka federalna, młodzi zaczynają popełniać błędy, a i siła
przyjaźni w pewnym momencie okazuje się być zdecydowanie mniejsza, niż można
było dotąd pomyśleć.
Mark Millar to dla mnie
od wielu lat twórca, który taśmowo wręcz dostarcza komiksy mające ciekawy punkt
wyjścia i mocno rozłażące się w drodze do finału. Mimo to jest on zarazem na
tyle dobrym specem od marketingu, by kolejne jego tytuły cieszyły się
niezrozumiale dla mnie wielką popularnością (dla przykładu: ”The Magic Order #1” było drugim
najpopularniejszym komiksem czerwca na listach Diamonda). Na palcach jednej
ręki mógłbym policzyć przeczytane tytuły tego twórcy, które od początku do
końca mi się podobały i chociaż ”Km/h”
też do nich nie dołączy, to jednak muszę otwarcie przyznać, że nie mam mu jakoś
szczególnie dużo do zarzucenia. Być może wynika to z faktu, że tytuł ten nie
był, jak to się teraz mówi, ”przehajpowany”. ”Km/h” w USA wychodziło w momencie, w którym Millar znacznie większy
nacisk kładł na wypromowanie takich tytułów jak ”Starlight” czy kosmicznie opóźnione ”Jupiter’s Legacy: Dziedzictwo Jowisza”, a także roztaczał już
powolutku niesamowite wizje dotyczące ”Jupiter’s
Circle” czy ”Chrononautów”.
Dzieło jego i rysownika Duncana Fegredo ostatecznie przeszło odrobinę bez echa
– twórcy udzielili stosunkowo niedużo wywiadów, w których Millar miał okazję
robić to co zawsze, a więc zapewniać iż jest to jego najlepsze dzieło w
karierze i nikt nigdy czegoś takiego nie wymyślił. Ten brak szumu udzielił się
i mnie, bo zasiadając do lektury ”Km/h”
nie podchodziłem do tego komiksu jak do czegoś, co z góry uznam za coś
przereklamowanego. No i ostatecznie tak się nie stało.
”Km/h” to komiks, który krok po kroku odhacza kolejne pozycje z
najbardziej typowego przepisu Marka Millara na stworzenie fabuły. Mamy zatem
postacie, które gdzieś tam po drodze zaczynają się nagle zachowywać w sposób
przeczący temu, jak dotąd scenarzysta je pokazywał. Mamy też wydarzenia, w
których twórca stawia na widowiskowość i zaskoczenie, odrobinę na bok odsuwając
pytanie, czy to w ogóle ma sens. Mamy w końcu dynamicznie pędzącą przed siebie
fabułę, której zawrotne tempo skutecznie potrafi odwrócić uwagę od pewnych
wyraźnych niedostatków scenariusza i w efekcie dla osób poszukujących solidnego
średniaka niekoniecznie z udziałem trykociarzy, taki tytuł sprawdzi się
znakomicie. To, co w moich oczach odróżnia ”Km/h” od innych komiksów, to fakt, iż… po prostu dobrze mi się go
czytało. Przez całą opowieść przebrnąłem bez kręcenia głową i wzdychania.
Millerowi udało się nawet raz konkretnie mnie zaskoczyć, za co należy mu się
wyraźny plus. Ale zaś z drugiej strony – cukierkowate i szalenie naiwne
zakończenie wyrównuje ocenę. W efekcie, ”Km/h”
stało się moich oczach typowym komiksem z kategorii ”przeczytaj i zapomnij”, co
wcale nie brzmi jakoś szczególnie źle, biorąc pod uwagę to, że większość dzieł
tego scenarzysty doskonale zapamiętuję i to od tej kiepskiej strony.
Omawiany dziś komiks
różni się także od pozostałych komiksów Millara tym, że do jego narysowania
zaangażowano artystę nieco mniejszego kalibru niż zazwyczaj. Jasne, Duncan
Fegredo to nie jest jakimś totalnie anonimowym twórcą na rynku USA, lecz
przyznacie chyba, że w porównaniu z Seanem Philipsem, Frankiem Quitelym, Gregiem
Capullo czy nawet Johnem Romitą Juniorem zdecydowanie przegrywa on rywalizację
na rozpoznawalność. Niech Was to jednak nie zrazi, bo ”Km/h” to komiks porządnie narysowany. Fegredo pokazał, że świetnie
potrafi pokazać poszczególne postacie podczas ich superszybkiego poruszania się,
a i reszta scen ujmy mu nie przynosi. Nie jest to może arcydzieło jeśli chodzi
o warstwę graficzną, ale artysta na luzie udźwignął postawione przed nim
zadanie, zaś obaj przewijający się przez tom koloryści zabawy nam nie popsuli (chociaż
ta okładka mogłaby być pod tym kątem nieco inna, jakoś tak mocno kojarzy mi się
z… ”Power Rangers”).
Mucha Comics
opublikowała komiks ten w swojej nowej, standardowej jakości. Oznacza to, że
otrzymujemy komiks w nieco powiększonym formacie i twardej oprawie. Cena
okładkowa to tym razem 55 złotych, co po wszelkiej maści upustach daje bardzo atrakcyjną
kwotę. Czy jednak warto? Fanów Millara przekonywać nie trzeba. Reszta zaś
powinna się zastanowić, ponieważ nawet w tej kwocie można spokojnie znaleźć
znacznie lepsze komiksy. Lecz z drugiej strony – jako mało wymagająca lektura
mająca dać co najwyżej duża dozę relaksu, ”Km/h”
sprawdza się całkiem nieźle.
-------------------------------------------------------------------------------
"Km/h" do kupienia w sklepie Mucha Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz