środa, 3 stycznia 2018

Top 5 #70 - Najlepsze premiery Image 2017 roku

Na początek małe sprostowanie. Otóż tytuł dzisiejszej odsłony "Top 5" jest trochę nieprecyzyjny. Dlaczego? Otóż postanowiłem nie popełnić tego samego błędu co rok temu i nieco zmieniłem ramy czasowe. Tak naprawdę dzisiaj wymieniona piątka komiksów została wybrana spośród tych, które swoje premiery zaliczyły pomiędzy listopadem 2016 i październikiem 2017 włącznie. W ten sposób udało mi się wybierać spośród komiksów, których ukazało się już minimum dwie odsłony i można na ich temat napisać więcej niż "już wyszło".

Trochę ze smutkiem stwierdzam, że w tym roku wybór czołowej piątki do tego zestawienia przyszedł mi zaskakująco łatwo. Pod uwagę brałem tak naprawdę tylko siedem tytułów, z których jeden był tylko na doczepkę i szybko wypadł z zestawienia ("Redneck") zaś drugi do końca ocierał się o finałowe zestawienie ("Underwinter"). No to lecimy!
5. Elsewhere (Jay Faerber/Sumeyye Kesgin, cztery numery w 2017 roku)
Jay Faerber to twórca komiksów może nie do końca przebijających się do szerokiej świadomości czytelników (patrz: "Copperhead"), lecz z całą pewnością jest to chłop mający głowę pełną ciekawych pomysłów. Tym razem postanowił on "rozwiązać" kwestię śmierci słynnej kobiety-pilot Amelii Earhart, której finał lotu dookoła świata wraz z nawigatorem Fredem Noonanem jest do dzisiaj sprawą niewyjaśnioną. Faerber na łamach "Elsewhere" wyjaśnia, że kobieta trafiła... do innego świata, gdzie samolot jest jednym z najbardziej strzeżonych artefaktów, a tamtejsza fauna i flora dość niezwykle reaguje na obecność bohaterki. Co więcej, w finale pierwszego numeru spotykamy kolejną osobę związaną z niezwykła historią lotnictwa. Wszystko to udało się Faerberowi napisać tak, bym z miejsca zdecydował się na kupno wydania zbiorczego. Lekkość i polot (gra słów niezamierzona) historii stały się jej największymi zaletami, zaś rysunki Sumeyye Kesgin bardzo fajnie je uzupełniały (bardzo mi się skojarzyły z również okołolotniczym "Wild Blue Yonder" z IDW). Zdecydowanie warto dać szansę.

4. The Few (Sean Lewis/Hayden Sherman, sześć numerów - kompletna miniseria - w 2017 roku)
Sean Lewis po raz kolejny pozytywnie mnie zaskoczył. Najpierw jego "The Saints" okazało się być jednym z najbardziej oryginalnych tytułów z jakimi miałem ostatnimi czasy do czynienia, zaś teraz "The Few" zdecydowanie przykuło moją uwagę już od swojej premierowej odsłony. Na pierwszy rzut oka nie mamy tutaj nic szczególnie oryginalnego. Nieokreślona przyszłość, świat w rozsypce - wszystko to już widzieliśmy. Jednakże scenarzysta stworzył intrygującą opowieść z przekonywującymi, bardzo prawdziwymi postaciami. Czytając początkowe odsłony "The Few" czuć było powagę i ciężar sytuacji, w której się znaleźli, zaś sama fabuła jest bardzo fajnie wyważona. Z czasem było tylko lepiej. Świetnie sprawdził się także Hayden Sherman, którego minimalistyczne ilustracje potrafiły nieraz powiedzieć więcej, niż pojawiające się słowa. To spore osiągnięcie przekazać tyle rzeczy przy pomocy tak niewielu środków, nierzadko posługując się właściwie samymi czworokątami. Pewnie nie wszystkim będzie pasować "kanciasty" styl rysownika, lecz mimo to uważam, że zdecydowanie warto wyróżnić ten tytuł.
     
3. Shirtless Bear-Fighter (Jody Leheup & Sebastian Girner/Mike Spicer & Neil Vendrell, 5 numerów - kompletna miniseria - w 2017 roku)
Kiedy już sam opis sugeruje tak potężną dawkę absurdu, niejako z miejsca nastawiam się do danego tytułu bardzo optymistycznie. I tym razem zupełnie się nie przejechałem. Jeśli mieliście okazję przeczytać "Grizlly Shark" Ryana Ottley'a lub "I Hate Fairyland" Skottiego Younga i tytuły te przypadły Wam do gustu, to tutaj po prostu jest dużo lepiej. Niedźwiedzie atakują miasta i tylko mieszkający w lesie tajemniczy brodacz z ogromnym... apetytem na naleśniki może tu pomóc. Twórcy bez żadnych hamulców naśmiewają się w zasadzie z wszystkiego. Mamy tu więc Niedźwiedziodom, Niedźwiedziolot czy też mój ulubiony "Bear Punch" oraz "Papa Bear Punch". Całość podszyta jest zapowiadaną przez twórców, nieskrępowaną niczym zabawą, zaś niektóre rysunki potrafią rozłożyć na łopatki. Kupa dobrej zabawy z ogromną dawką absurdu. Dla mnie rewelacja.
     
2. Rock Candy Mountain (Kyle Starks, sześć numerów w 2017 roku)
Znakomite "Sexcastle" sprawiło, że na start tego tytułu czekałem z dużym zaciekawieniem. Trudno bowiem było stwierdzić czy Starks poradzi sobie z formatem zeszytowym równie dobrze. Na szczęście obawy okazały się nieuzasadnione i otrzymaliśmy naprawdę solidny, wciągający i niekonwencjonalny komiks. Poznajemy w nim Jacksona, który szuka tytułowej góry. Posiada książkę, która wskazuje mu drogę do niej i nie zraża go fakt, że jest ona jedynie bohaterką piosenki. Wokół niego kręci się masa nietypowych postaci, a kolejne - nie mniej oryginalne - podążają jego śladem. Wszystko to doprawione solidną dawką wysokich lotów humoru. Dla mnie coś niesamowitego, lecz jestem przekonany, że nie każdemu przypadnie do gustu dość duża ilość zawartego w komiksie absurdu, a także bardzo nietypowa kreska Starska. Cieszy mnie, że Image daje szansę publikacji tego typu tytułów. Całość zamknie się w ośmiu zeszytach i dwóch wydaniach zbiorczych.

1. Royal City (Jeff Lemire, osiem numerów w 2017 roku)
Każdego miesiąca jest ta jedna premiera, która jest przeze mnie zdecydowanie najmocniej wyczekiwana. Jeśli śledzicie tego bloga już jakiś czas, pewnie nie dziwiło Was, iż w marcu było to "Royal City" Jeffa Lemire. Pierwszy zeszyt był podwójnej objętości i bardzo fajnie wprowadzała nas w zawiłości fabuły. Kolejne zaś tylko rozbudowywały interesujące zakamarki tytułowego miasta i głównych bohaterów. Jeśli oczekujecie tutaj fajerwerków, zawiedziecie się okrutnie. "Royal City" to spokojna, kameralna historia o pokręconej rodzinie, którą i bez tajemniczego, nadnaturalnego dodatku czytałoby mi się fajnie. Lemire obiecał powrót do klimatów "Opowieści z Hrabstwa Essex" i słowa dotrzymał. Początek historii skupia się na przedstawieniu poszczególnych członków rodziny Pike, która musi zmierzyć się z zawałem serca głowy rodziny. Zarówno matka jak i gromada dorosłych już dzieci ma swoje problemy, wyraziście przedstawione i pełne wad charaktery oraz wspólne interakcje. Lemire już samo to przedstawił bardzo wiarygodnie i ciekawie, a przewijający się tu i ówdzie duch zmarłego, najmłodszego z rodzeństwa Tommy'ego sprawia, iż wszystko nabiera niespodziewanych rumieńców. Absolutnie cieszę się, że Lemire z klasą wraca do klimatów, które wypchnęły go do grona pierwszoligowych twórców komiksowych i mam olbrzymią nadzieję, że utrzyma dobrą formę w kolejnych numerach. Te, które już się ukazały, wywindowały "Royal City" na szczyt tegorocznego zestawienia.
       
----------------------------------------------------------------------------
    
Tak prezentuje się mój wybór. Jestem jednak ogromnie ciekaw Waszych opinii na ten temat. Dajcie czym prędzej znać w komentarzach pod postem lub na Facebooku :)

1 komentarz:

  1. pytanie brzmi ile zeszytow moge miec takie royal city ;)

    OdpowiedzUsuń