Na początek małe sprostowanie. Otóż tytuł dzisiejszej odsłony "Top 5"
jest trochę nieprecyzyjny. Dlaczego? Otóż postanowiłem nie popełnić tego
samego błędu co rok temu i nieco zmieniłem ramy czasowe. Tak naprawdę
dzisiaj wymieniona piątka komiksów została wybrana spośród tych, które
swoje premiery zaliczyły pomiędzy listopadem 2016 i październikiem 2017
włącznie. W ten sposób udało mi się wybierać spośród komiksów, których
ukazało się już minimum dwie odsłony i można na ich temat napisać więcej
niż "już wyszło".
Trochę ze smutkiem stwierdzam, że w tym roku wybór czołowej piątki do tego zestawienia przyszedł mi zaskakująco łatwo. Pod uwagę brałem tak naprawdę tylko siedem tytułów, z których jeden był tylko na doczepkę i szybko wypadł z zestawienia ("Redneck") zaś drugi do końca ocierał się o finałowe zestawienie ("Underwinter"). No to lecimy!
5. Elsewhere (Jay Faerber/Sumeyye Kesgin, cztery numery w 2017 roku)
Jay Faerber to twórca komiksów może nie do końca przebijających się do szerokiej świadomości czytelników (patrz: "Copperhead"),
lecz z całą pewnością jest to chłop mający głowę pełną ciekawych
pomysłów. Tym razem postanowił on "rozwiązać" kwestię śmierci słynnej
kobiety-pilot Amelii Earhart, której finał lotu dookoła świata wraz z
nawigatorem Fredem Noonanem jest do dzisiaj sprawą niewyjaśnioną.
Faerber na łamach "Elsewhere" wyjaśnia, że kobieta trafiła... do
innego świata, gdzie samolot jest jednym z najbardziej strzeżonych
artefaktów, a tamtejsza fauna i flora dość niezwykle reaguje na obecność
bohaterki. Co więcej, w finale pierwszego numeru spotykamy kolejną osobę związaną z
niezwykła historią lotnictwa. Wszystko to udało się Faerberowi napisać
tak, bym z miejsca zdecydował się na kupno wydania zbiorczego. Lekkość i
polot (gra słów niezamierzona) historii stały się jej największymi
zaletami, zaś rysunki Sumeyye Kesgin bardzo fajnie je uzupełniały
(bardzo mi się skojarzyły z również okołolotniczym "Wild Blue Yonder" z
IDW). Zdecydowanie warto dać szansę.
4. The Few (Sean Lewis/Hayden Sherman, sześć numerów - kompletna miniseria - w 2017 roku)
Sean Lewis po raz kolejny pozytywnie mnie zaskoczył. Najpierw jego "The Saints" okazało się być jednym z najbardziej oryginalnych tytułów z jakimi miałem ostatnimi czasy do czynienia, zaś teraz "The Few"
zdecydowanie przykuło moją uwagę już od swojej premierowej odsłony. Na pierwszy
rzut oka nie mamy tutaj nic szczególnie oryginalnego. Nieokreślona
przyszłość, świat w rozsypce - wszystko to już widzieliśmy. Jednakże
scenarzysta stworzył intrygującą opowieść z przekonywującymi, bardzo
prawdziwymi postaciami. Czytając początkowe odsłony "The Few" czuć było powagę i
ciężar sytuacji, w której się znaleźli, zaś sama fabuła jest bardzo
fajnie wyważona. Z czasem było tylko lepiej. Świetnie sprawdził się także Hayden Sherman, którego
minimalistyczne ilustracje potrafiły nieraz powiedzieć więcej, niż
pojawiające się słowa. To spore osiągnięcie przekazać tyle rzeczy przy
pomocy tak niewielu środków, nierzadko posługując się właściwie samymi
czworokątami. Pewnie nie wszystkim będzie pasować "kanciasty" styl
rysownika, lecz mimo to uważam, że zdecydowanie warto wyróżnić ten
tytuł.
3. Shirtless Bear-Fighter (Jody Leheup & Sebastian Girner/Mike Spicer & Neil Vendrell, 5 numerów - kompletna miniseria - w 2017 roku)
Kiedy już sam opis sugeruje tak potężną dawkę absurdu, niejako z miejsca
nastawiam się do danego tytułu bardzo optymistycznie. I tym razem
zupełnie się nie przejechałem. Jeśli mieliście okazję przeczytać "Grizlly Shark" Ryana Ottley'a lub "I Hate Fairyland"
Skottiego Younga i tytuły te przypadły Wam do gustu, to tutaj po prostu
jest dużo lepiej. Niedźwiedzie atakują miasta i tylko mieszkający w
lesie tajemniczy brodacz z ogromnym... apetytem na naleśniki może tu
pomóc. Twórcy bez żadnych hamulców naśmiewają się w zasadzie z
wszystkiego. Mamy tu więc Niedźwiedziodom, Niedźwiedziolot czy też mój
ulubiony "Bear Punch" oraz "Papa Bear Punch". Całość podszyta jest zapowiadaną przez twórców,
nieskrępowaną niczym zabawą, zaś niektóre rysunki potrafią rozłożyć na
łopatki. Kupa dobrej zabawy z ogromną dawką absurdu. Dla mnie rewelacja.
2. Rock Candy Mountain (Kyle Starks, sześć numerów w 2017 roku)
Znakomite "Sexcastle" sprawiło, że na start tego tytułu czekałem z
dużym zaciekawieniem. Trudno bowiem było stwierdzić czy Starks poradzi
sobie z formatem zeszytowym równie dobrze. Na szczęście obawy okazały
się nieuzasadnione i otrzymaliśmy naprawdę solidny, wciągający i
niekonwencjonalny komiks. Poznajemy w nim Jacksona, który szuka
tytułowej góry. Posiada książkę, która wskazuje mu drogę do niej i nie
zraża go fakt, że jest ona jedynie bohaterką piosenki. Wokół niego kręci
się masa nietypowych postaci, a kolejne - nie mniej oryginalne - podążają jego śladem. Wszystko
to doprawione solidną dawką wysokich lotów humoru. Dla mnie coś
niesamowitego, lecz jestem przekonany, że nie każdemu przypadnie do
gustu dość duża ilość zawartego w komiksie absurdu, a także bardzo
nietypowa kreska Starska. Cieszy mnie, że Image daje szansę publikacji
tego typu tytułów. Całość zamknie się w ośmiu zeszytach i dwóch wydaniach zbiorczych.
1. Royal City (Jeff Lemire, osiem numerów w 2017 roku)
Każdego miesiąca jest ta jedna premiera, która jest przeze mnie
zdecydowanie najmocniej wyczekiwana. Jeśli śledzicie tego bloga już
jakiś czas, pewnie nie dziwiło Was, iż w marcu było to "Royal City" Jeffa Lemire. Pierwszy zeszyt był podwójnej
objętości i bardzo fajnie wprowadzała nas w zawiłości fabuły. Kolejne zaś tylko rozbudowywały interesujące zakamarki tytułowego miasta i głównych bohaterów. Jeśli
oczekujecie tutaj fajerwerków, zawiedziecie się okrutnie. "Royal City"
to spokojna, kameralna historia o pokręconej rodzinie, którą i bez
tajemniczego, nadnaturalnego dodatku czytałoby mi się fajnie. Lemire
obiecał powrót do klimatów "Opowieści z Hrabstwa Essex" i słowa
dotrzymał. Początek historii skupia się na przedstawieniu poszczególnych
członków rodziny Pike, która musi zmierzyć się z zawałem serca głowy
rodziny. Zarówno matka jak i gromada dorosłych już dzieci ma swoje
problemy, wyraziście przedstawione i pełne wad charaktery oraz wspólne
interakcje. Lemire już samo to przedstawił bardzo wiarygodnie i
ciekawie, a przewijający się tu i ówdzie duch zmarłego, najmłodszego z
rodzeństwa Tommy'ego sprawia, iż wszystko nabiera niespodziewanych
rumieńców. Absolutnie cieszę się, że Lemire z klasą wraca do klimatów,
które wypchnęły go do grona pierwszoligowych twórców komiksowych i mam
olbrzymią nadzieję, że utrzyma dobrą formę w kolejnych numerach. Te, które już się ukazały, wywindowały "Royal City" na szczyt tegorocznego zestawienia.
----------------------------------------------------------------------------
Tak
prezentuje się mój wybór. Jestem jednak ogromnie ciekaw Waszych opinii
na ten temat. Dajcie czym prędzej znać w komentarzach pod postem lub na
Facebooku :)
pytanie brzmi ile zeszytow moge miec takie royal city ;)
OdpowiedzUsuń