czwartek, 11 stycznia 2018

Jupiter's Legacy: Dziedzictwo Jowisza #1 (Mark Millar/Frank Quitely/Peter Doherty)


Jupiter’s Legacy: Dziedzictwo Jowisza” to tytuł, którego ocena jest dla mnie trudna z dwóch powodów. Po pierwsze, jestem jasno zadeklarowanym przeciwnikiem komiksów Marka Millara, którego uważam za nieco lepszą wersję Roba Liefelda. Facet ma niebywały talent do prowadzenia biznesu oraz ”złotomówstwa” (paskudne słowo, mam nadzieję iż wiecie co mam na myśli), dzięki czemu jego moim zdaniem nieszczególnie oryginalne scenariusze filmowe… przepraszam, komiksowe, cieszą się niegasnącą popularnością. Po drugie zaś, gdy przeniósł on swoje manatki do Image i rozpoczął publikowanie właśnie tego komiksu, postanowiłem raz jeszcze dać mu szansę zdobycia uznania w moich oczach. Efekt? Dwa zeszyty w terminie, a potem blisko roczna obsuwa kolejnych, a także regularna zmiana kształtu miniserii (najpierw miało być sześć, potem siedem, a ostatecznie zakończono na pięciu zeszytach). Na tyle było to denerwujące, że ostatniego rozdziału nawet nie przeczytałem. Niemniej obiecuję, że w tym tekście postarałem się zachować jak najwięcej chłodnej głowy i nie krytykować Millara za to, że jest Millarem. Niemniej w tekście pojawia się kilka niedużych spoilerów.

Historia opowiada o świecie, w którym wskutek pewnego zdarzenia pojawili superbohaterowie i całkowicie odmienili bieg historii. Dzisiaj, gdy nie walczą z kolejnymi zagrożeniami, mają ogromny wpływ na kierunek rozwoju świata i nierzadko ambicje, by odcisnąć na nim znacznie większe piętno. Nie wszyscy jednak dobrze dogadują się ze sobą. Historia rozpoczyna się na dobre w momencie, gdy Utopian – najważniejszy spośród herosów żyjących na Ziemi, przestaje się dogadywać ze swoim bratem, ponieważ obaj mają zupełnie odmienną wizję przyszłych wydarzeń. W międzyczasie poznajemy dzieci Utopiana – rodzeństwo Chloe i Brandon odziedziczyło nadludzkie moce, lecz nie wykorzystują ich na co dzień. Zamiast tego imprezują na całego, co oznacza także alkohol, narkotyki i przygodny seks. W końcu dochodzi do wydarzenia, które na długo odmieni los świata, a w samym jego środku znajdzie się właśnie ta dwójka.

Ogólnie rzecz ujmując, ”Jupiter’s Legacy: Dziedzictwo Jowisza” jest jak dla mnie kolejnym komiksem, który Mark Millar napisał według swojego sprawdzonego od lat przepisu – wziąć kilka rzeczy znanych z innych komiksów, zamieszać, sprzedać jako zupełnie nową, autorską recepturę. Nie mogę mieć o to do niego pretensji, ponieważ cała masa komiksów reklamuje się jako ”połączenie X z Y” i nierzadko okazuje się, że znakomicie spełniają wszelakie oczekiwania. Nowa pozycja od wydawnictwa Mucha Comics to właśnie taki typowo Millarowski miks. Obserwując relację Utopiana ze swoim bratem cały czas przychodziły mi na myśl komiksowe sceny między Charlesem Xavierem i Magneto. Krótkie retrospekcje z przeszłości to z kolei taki grupowy ”Doc Savage”, zaś wizerunek zachłyśniętych mocą i bogactwem rodziców, nie nadających się na przykład do naśladowania dzieci pojawiał się w wielu tytułach, także niekoniecznie superbohaterskich. Sam Utopian przypominał mi też nieco jednego z bohaterów serii ”Invincible”, ale to już może zbyt daleko idący wniosek. Raz jeszcze powtórzę, takie miksowanie znanych z innych komiksów wątków to nic złego, o ile robi się to dobrze. Ja niestety nie jestem w stanie powiedzieć tego o omawianym właśnie komiksie.

W zalewie komiksów superbohaterskich na naszym rynku, jaki jest udziałem Egmontu i wszelakich kioskowych kolekcji, wciąż niewiele jest w ofercie rodzimych wydawców historii stanowiących dekonstrukcję mitu superbohatera. Spośród ostatnio wydanych, tak na szybko na myśl przychodzą mi ”Alias” oraz ”Czarny Młot” i oba te tytuły poleciłbym zdecydowanie mocniej, niż ”Jupiter’s Legacy: Dziedzictwo Jowisza”. W komiksie tym przeszkadzało mi to, że Mark Millar bardzo mizernie zaprezentował najważniejszych bohaterów spektaklu. Przestaje być to dziwne, gdy weźmiemy pod uwagę fakt istnienia dwóch spin-offów, kontynuacji i możliwość powstania kolejnych. W momencie, gdy większość twórców stara się zaprezentować w miarę pełną historię, która dopiero z biegiem czasu może wyewoluować w cykle poboczne, ”Jupiter’s Legacy: Dziedzictwo Jowisza” było ewidentnie pisane z myślą o dopisaniu pewnych rzeczy w cyklu pobocznym.

I tak oto nie dowiemy się z komiksu dlaczego Utopian i jego brat w pewnym momencie zaczęli się różnić. Omawiany dziś komiks pokazuje tylko szczątkowe informacje na temat tego, jak otrzymali oni moce oraz sceny z dnia dzisiejszego, gdy już nie dogadują się najlepiej. Efekt tego konfliktu zdaje się już od pierwszych stron aż nadto idący w jedynym możliwym kierunku i niestety zawiodło mnie to, iż Millar do samego końca idzie po linii najmniejszego oporu. Tutaj jednak wiemy już, że nieco więcej na ten temat scenarzysta opowiedział na łamach obu miniserii ”Jupiter’s Circle” (na chwilę obecną nie ma ich w zapowiedziach Muchy).

Lećmy dalej. W komiksie następuje po trzecim rozdziale kilkuletni skok czasowy, po którym widzimy Chloe kompletnie odmienioną względem tego, jak była budowana przez pierwszą połowę tomu. Z dziewczyny, która niemal kompletnie nie panowała nad swoim życiem i zatracała się w używkach oraz seksie, zmienia się w kobietę w pełni poważnie traktującą wychowanie syna oraz stuprocentowo czysty materiał na superheroinę. Nie otrzymujemy niestety nic pomiędzy i tego, jak wyglądały wydarzenia z owych paru lat możemy się jedynie domyślać. W międzyczasie, co ciekawe, cała reszta obsady w zasadzie nie zmieniła się ani trochę, jeśli nie liczyć drobnych zmian wyglądu.

Finalny rozdział z kolei przedstawia nam pewnego jegomościa, którego zadaniem jest złapać Chloe i jej bliskich. Pisany jest on na mniej więcej sześciu stronach jako pozornie spokojny i dość charyzmatyczny, ale konkretny złodupiec. Niestety z powodu tak ubogiej ekspozycji, nawet przez moment trudno odnieść wrażenie, że ma on jakiekolwiek szanse w starciu z dziewczyną i… niespodzianka, nawet nie jest w stanie jej podskoczyć. Tutaj odniosłem solidne wrażenie, że Millar lubi pisać tego typu postacie, ponieważ w niedawno przerobionych ”Chrononautach” od Non Stop Comics był całkiem podobny bohater.

Ale żeby nie było, iż całość ”Jupiter’s Legacy: Dziedzictwo Jowisza” mi się zupełnie nie podobała. Millara, ale chyba znacznie bardziej Franka Quitely’ego, muszę pochwalić za fajne sceny walki oraz bardzo ciekawe pokazanie mocy poszczególnych postaci. Mordobicia jakoś bardzo dużo tutaj nie ma, ale te fragmenty, które się pojawiają, wyglądały naprawdę dobrze i pomysłowo. Skrócenie miniserii do pięciu numerów dało nam także duże tempo opowiadania kolejnych wątków i z pewnością nie mogę napisać, byśmy mieli tu do czynienia z nudnawymi przestojami.

Skoro już wspomniałem Franka Quitely’ego, to dopowiem od razu, że jeśli chodzi o warstwę graficzną, to komiks bardzo mocno przypadł mi do gustu. Artysta jest tutaj sobą, dzięki czemu dostajemy mnóstwo rewelacyjnie wyglądających i kipiących od szczegółów kadrów. Od czasu do czasu Quitely jednak strzela sobie samobója, rysując małego potworka, ale jeśli mieliście wcześniej do czynienia z jego pracami, powinniście być na to przygotowani. Tutaj moim cichym faworytem jest okładka albumu i przepaskudnie wyglądająca na niej Chloe. Jednocześnie nadal uważam, że Quitely jest artystą, który powinien na cały etat rysować bez udziału kolorysty, w jego stylu jest coś takiego, że kto nie zabrałby się za nakładanie barw na jego rysunku, to jak dla mnie prezentują się one jako kompletnie niepotrzebne.

Wydawnictwo Mucha Comics kontynuuje publikację części swojej oferty w powiększonym formacie i tak właśnie prezentuje się ”Jupiter’s Legacy: Dziedzictwo Jowisza”. Komiks jest oczywiście w twardej oprawie, zawiera galerię okładek wariantowych oraz biogramy twórców. Wszystko to w cenie okładkowe w wysokości 59zł, co wydaje mi się kwotą uczciwą.

Czy warto sięgnąć do kieszeni. Jak dla mnie jest to typowy średniak, którego Millar zapowiadał jako zupełnie nową jakość w komiksie superbohaterskim. Nie dajcie się na to nabrać i jeśli zdecydujecie się kupić owy tom, to nie nastawiajcie się na historię, która odmieni Wasze życie. Moim zdaniem jest niezłe tempo, fajne sceny walk ale i średnia prezentacja poszczególnych postaci i mnóstwo dziur do załatania cyklami pobocznymi, których obecność w Polsce wcale nie jest taka pewna.
     
--------------------------------------------------------------------
                
Dziękuję wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
"Jupiter's Legacy: Dziedzictwo Jowisza #1" do kupienia w sklepie Mucha Comics.

3 komentarze:

  1. Przecież to jest o niebo lepsze od Paper Girls czy Wicked Divine, którymi niedawno się zachwycałeś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, dla mnie również Jupiter stoi zdecydowanie wyżej od Paper Girls czy Wicked Divane. Zdecydowanie lepiej bawiłem się czytając Jupitera, historia ciekawa momentami zaskakująca aż nie mogę się doczekać kontynuacji, natomiast pierwszy tom Paper Girls to była raczej męczarnia taka historyjka z dupy aż zastanawiam się czy zagłębiać się w kolejne tomy. Wicked Divane też mnie nie oczarowało choć na kolejny tom chyba się skuszę może coś się rozkręci.

      Usuń
    2. Albo Monstressa - tak się Lokus tym zachwycał ze kupiłem pierwszy tom na sprobowanie i nawet nie skończyłem go czytać. Monstressa albo Wicked Divine to dla mnie takie babskie komiksy. Krzysiu zrób sobie testy na teścia bo może masz niedobory, że ci się takie komiksy tak bardzo podobają ;)

      Usuń