Chociaż nieustannie jasno deklaruję się jako
osoba, która jest zakochana w kolejnych odsłonach ”Sagi”, nie pozostaje bezgranicznie ślepy na pewne rzeczy, które nie
do końca mi się podobają. Trudno było mi nie czuć ogromnego zawodu po tym, jak
w moje ręce trafił drugi tom wydania deluxe. Wyraźnie także widzę pewne
przyzwyczajenia Briana K. Vaughana, który w każdym kolejnym tomie używa
bliźniaczo do siebie podobnych zagrywek. No tylko co z tego, skoro koniec
końców to wszystko i tak przegrywa z tym, że po prostu świetnie się bawię przy
lekturze samego komiksu?
Tym razem główni bohaterowie ”Sagi” lądują na komecie o nazwie Phang.
Podobnie jak i reszta wszechświata, tak i tutaj mocno odczuwalne są rezultaty
niegasnącego konfliktu pomiędzy Skrzydlatymi oraz Rogatymi. Hazel i jej bliscy
napotykają rodzinę stworzeń, które przypominają wyglądem surykatki, zaś
zdarzenie to sprawia, że koniec końców bohaterowie zostają na Phang na
kolejnych sześć miesięcy. W tym czasie każde z nich nauczy się wielu nowych
uczuć, czasem doprowadzające do drastycznych kroków. Jednakże wszyscy oni nadal
znajdują się w ogromnym niebezpieczeństwie. Śladem Marko i Alany nie tylko
podąża kolejny, śmiertelnie niebezpieczny łowca nagród. Phang czeka także
ogromna katastrofa i nie wszyscy są tego jeszcze świadomi. Kolejne zmiany
czekają także Gwendolyn czy Upartego.
Siódma odsłona cyklu autorstwa Briana K. Vaughana
i Fiony Staples zapowiadana była jako zdecydowanie bardziej mroczna i
pesymistyczna od poprzedniej. Tak też stało się w rzeczywistości, przez co w
omawianym właśnie komiksie w większym stopniu skupiamy się na toczącym
wszechświat konflikcie, zwłaszcza na jego totalną bezcelowość, która jednak
każdego dnia kompletnie odmienia życie tysięcy niewinnych istot. Wojna, która
nigdy nie była najważniejszym wątkiem ”Sagi”,
także i tutaj stanowi bardziej tło, chociaż zdecydowanie bardziej wyraziste,
niż w poprzednich odsłonach. Wydarzenia na Phang można interpretować także jako
odniesienie do dotyczących naszych czasów konfliktów, lecz przy tym nie uważam,
by czytelnikowi narzucano tutaj zbyt nachalnie konkretnie punkty widzenia. To,
co nadal jest najważniejsze w ”Sadze”,
to opowieść o rodzinie, której przyszło funkcjonować w ciężkich czasach i
okolicznościach, które zmuszają ich do niełatwych sojuszy.
I tak oto Alana i Marko ponownie oczekują
narodzin potomka, przez co zdają się jakby mniej skupiać na
niebezpieczeństwach, które na nich czyhają. Hazel cały czas rośnie i poznaje
nowe odczucia: tym razem będzie to pierwsza miłość oraz strata bliskiej osoby,
do czego dziewczynka w pewnym stopniu się przyczynia. Książę Robot zatraca się
w żalu i depresji, przez co jego kolejne działania stają się kompletnie
nieprzewidywalne. Petrichor z kolei jest nieprzerwanie zimna i oschła, a także
podejrzliwa w stosunku do każdego napotkanego gościa. Chociaż każde z nich jest
od siebie totalnie inne, funkcjonują obok siebie i gdy przychodzi zagrożenie,
są w stanie wzajemnie sobie pomagać. Vaughan bardzo fajnie pokazał, jak owa
niecodzienna grupa dociera się ze sobą i skrywa więcej uczuć, niż pokazuje na
pierwszy rzut oka. Jednakże nie wszystko tutaj kończy się dobrze – tym razem
otrzymujemy kilka momentów, które mogą nieco mocniej ścisnąć za gardło. Zakończenie
tomu to z kolei coś, czego bardzo trudno było się spodziewać i z pewnością jest
to coś, co wzmoże chęć oczekiwania na ósmy już tom.
Trochę słabo wypadają wszystkie wątki skupione
nie na głównych bohaterach. W zasadzie wszystkie sprawiają wrażenie wrzuconych
nieco na siłę. Chyba najsłabiej prezentują się sceny z Upartym, które w
zasadzie zupełnie mnie nie ruszały. Jeśli twórcy mają na niego jeszcze jakiś
pomysł, to zdecydowanie zbyt długo zabierają się do tego, by go nam
przedstawić.
Rysunki Fiony Staples w mojej ocenie stoją na
jak zwykle satysfakcjonującym poziomie. Do jej charakterystycznego stylu już
chyba każde z nas zdążyło się przyzwyczaić i w siódmej odsłonie ”Sagi” artystka nie wznosi się ponad
prezentowany dotąd poziom, ale też i nie zdarzają jej się jakieś totalne
wpadki. Kilka plansz potrafi zachwycić czytelnika, na kilku innych nieco kłuje
brak większej ilości detali. Dobór używanych kolorów jest odpowiedni i w
zasadzie nie mam tu nic do dodania. No może oprócz tego, co już padło na
Facebooku wydawnictwa Mucha Comics – tak, te czarne strony na końcu tomu
powinny się tam znaleźć i nie są błędem w druku :)
Nie zmieniła się także jakość wydania od wspomnianego
wydawnictwa – komiks opublikowano w twardej oprawie bez materiałów dodatkowych
(tych nie było również w oryginale) w cenie okładkowej 59zł.
Chociaż siódmy tom ”Sagi” nie zachwyca tak, jak początkowe odsłony cyklu i sam łapię
się na myśleniu o tym, że byłoby całkiem nieźle, gdyby seria powoli zaczęła
zmierzać w stronę własnego finału, to i tak jestem przekonany, że nikogo z
wielbicieli serii nie trzeba w ogóle zachęcać do tego, by sięgnęli po ten tom. I
słusznie, bo to cały czas stojąca na satysfakcjonująco wysokim poziomie
opowieść, pełna wzruszeń, śmiechu i zaskoczeń. Wszystko to, chociaż w różnych
proporcjach, znajdziecie także i tym razem.
--------------------------------------------------------------------
Dziękuję wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
"Saga #7" do kupienia w sklepie Mucha Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz