W swojej recenzji drugiego tomu serii ”Outcast: Opętanie” sugerowałem, że pierwsze
dwa tomy to tak naprawdę dopiero przedłużony wstęp do właściwej historii.
Bazowałem tu nie tylko na własnych przeczuciach, ale także znajomości
skasowanego po cichu serialu, który zdążył przedstawić mniej więcej wydarzenia
z czterech odsłon zbiorczych komiksu Roberta Kirkmana i Paula Azacety, chociaż
w ”Światełku” widać już pierwsze naprawdę mocne różnice pomiędzy oryginałem i
adaptacją. I chociaż nie do końca miałem rację, sugerując iż wreszcie
przejdziemy do właściwej akcji, trzecia odsłona ”Outcast: Opętanie” jest
wreszcie tą, która poszczególne wydarzenia popycha mocno do przodu. Pytanie
tylko, czy przy okazji robi to dobrze. Zapraszam do zapoznania się z moją
opinią na ten właśnie temat.
Megan –
siostra Kyle’a Barnesa – została kolejną osobą opętaną przez demona i tylko
mężczyzna może jej pomóc. Musi jednak odprawić egzorcyzm, jakiego jeszcze dotąd
nie wykonał. W trakcie starcia ze stworzeniem, dochodzi jednak do pewnego
wypadku, którego efekty odczuwalne będą dla wszystkich uczestników tego
zdarzenia. Kyle i wielebny Anderson nie będą mogli jednak zaprzątać sobie głowy
wyłącznie tym. Intryga tajemniczego Sidney’a zatacza coraz szersze kręgi i
dowiadujemy się na ten temat coraz więcej. Co gorsza, wszystko idzie po jego
myśli, ponieważ obaj główni bohaterowie komiksu kierowani są ludzki odczuciami,
przez co popełniają kolejne błędy.
Robert
Kirkman przyzwyczaił mnie do tego, że już pierwsze odsłony jego serii mają w
sobie coś takiego, co sprawia, iż od razu poczułem się kupiony w całości. Do
premierowej odsłony ”Żywych Trupów” cały czas z przyjemnością wracam,
także i pierwsze wydania zbiorcze ”Invincible” czy ”Super Dinosaur”
wspominam bardzo ciepło. ”Outcast: Opętanie” tego w sobie po prostu nie
miało. Początkowe rozdziały były dla mnie solidnie napisanym komiksem, który
jednak nie posiadał w sobie tego, co popularnie określa się mianem ”efektu
WOW”. Podobnie było w przypadku tomu drugiego, który również mnie szczególnie
mocno nie przekonał, ale dzięki niezłym wrażeniom z serialowego wcielenia
dzieła Kirkmana i Azacety, nie odpuściłem i teraz nie żałuję. ”Światełko” bowiem
jest tomem, którego lektura nie tylko wreszcie przykuła mnie do fotela, ale
także pierwszy raz czuję, że już chciałbym dowiedzieć się co będzie dalej.
Chciałbym
jednak od razu napisać, że jeśli spodziewacie się po tych słowach, iż Kirkman
wyłożył tu kawę na ławę i dzięki temu wiemy, do czego prowadzi główna oś
fabularna, to… jesteście w błędzie. ”Outcast: Opętanie” nadal jest
tytułem bardzo tajemniczym i chociaż o najważniejszej intrydze dowiadujemy się
coraz więcej, wciąż są to bardzo niejasne strzępki informacji. Trudno zgadywać
w jakim kierunku następnym razem podążą poszczególne postaci czy co im wpadnie
do głów, ale w tym tomie pierwszy raz tak naprawdę czuję, że mnie to cokolwiek
obchodzi. Zagęszczająca się intryga doprowadza kolejnych bohaterów do
niespodziewanych zachowań, a ja znowu czuję się mniej więcej tak, jak za
początkowych odsłon ”Żywych Trupów”. Mam tu na myśli to, że bohaterowie
są na tyle ludzcy, a ich przeciwnik jest na tyle dobrze przedstawiony, by ich
losy naprawdę mocno mnie interesowały. Podobnie jak w wielokrotnie
przywoływanym serialu, tak i w komiksie prym moim zdaniem wiedzie wielebny
Anderson – zdecydowanie najbardziej charakterna, wyrazista i żywiołowa postać
serii. Dużo dobrego mogę też napisać o Sidney’u, który wreszcie jest demoniczny
w taki sposób, jakiego oczekiwałem. Pierwsza scena z jego udziałem w omawianym
właśnie tomie została bardzo fajnie przedstawiona.
Także sam klimat
historii przedstawianej na łamach ”Outcast: Opętanie” mocno się
zagęszcza, na co wpływ miało przede wszystkim nieco mocniejsze skupienie się na
wykorzystywaniu przez Barnesa jego mocy. W ”Światełku” pokazano nam dwie sceny
egzorcyzmów w jego wykonaniu i obie aż iskrzą od emocji. Jeśli kolejne odsłony cyklu
mają się rozwijać w takim kierunku, absolutnie nie będę mieć nic do zarzucenia.
W nieco
mniejszym stopniu, ale jednak chciałbym pochwalić też pierwsze wyraźne
odstępstwo komiksu od jego serialowej adaptacji. Nie będę tutaj może zdradzał
co dokładnie mam na myśli, lecz cieszy mnie fakt, że po kolejne tomy będę
sięgać także z zainteresowaniem wynikającym z tego, jak potoczy się wątek,
którego siłą rzeczy w serialu nie było/był poprowadzony zgoła odmiennie.
Pomimo
tego, że fabularnie ”Outcast: Opętanie” mocno ruszyło do przodu i
zrobiło to w bardzo przyjemnym dla mnie stylu, wciąż największą zaletą serii są
dla mnie rysunki Paula Azacety, dzielnie wspieranego przez rewelacyjnie dobrane
przez Elizabeth Breitweiser barwy. Artysta wyrobił w sobie styl rysunku, który idealnie
pasuje do mrocznego oraz miejscami mocno przyciężkawego klimatu opowieści. Cały
czas świetną robotę robią obecne praktycznie na każdej stronie, małe kadry
prezentujące zbliżenie na twarze bądź dłonie poszczególnych postaci, które
podbijają prezentacje ich reakcji czy uczuć. Breitweiser z kolei kolejny raz
koloruje wszystko z niebywałym wyczuciem, udowadniają tylko dlaczego jest
uważana za jedną z najlepszych kolorystek w branży komiksowej w Stanach.
Podobnie jak
w przypadku poprzednich tomów, tak i tutaj nie uświadczycie żadnych dodatkowych
materiałów. Wydanie od Mucha Comics jest zgodne z oryginałem, oczywiście jeśli
nie liczyć twardej oprawy. Cena okładkowa wynosi 55zł, co za tak wydany komiks
w tej objętości wydaje mi się ceną bardzo atrakcyjną.
Trzecia odsłona
”Outcast: Opętanie”, chociaż nie daje zbyt wielu konkretnych odpowiedzi,
w mojej ocenie zdecydowanie rozruszała cały cykl i jako pierwsza sprawiła, że z
olbrzymią ciekawością wypatruję kolejnego tomu. Oby tak dalej! Jeśli
sięgnęliście po poprzednie odsłony i nie do końca Was one przekonały, nie
odpuszczajcie. W ”Światełku” Kirkman naprawdę dał radę.
-----------------------------------------------------------------------------------------
Dziękuję wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
"Outcast: Opętanie #3: Światełko" do kupienia w sklepach Mucha Comics oraz ATOM Comics
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz