piątek, 29 grudnia 2017

Jezioro Ognia (Nathan Fairbairn/Matt Smith)


Po latach spędzonych przy amerykańskim komiksie, ze zdecydowanym naciskiem położonym na historie superbohaterskie, jako czytelnik zacząłem się zwyczajnie nudzić i szukać czegoś więcej. Nie opuściwszy całkowicie DC i Marvela, powoli rozpocząłem wertowanie ofert innych, mniejszych wydawców i jak samo istnienie tego bloga jasno daje do zrozumienia, najwięcej dobroci dla siebie znalazłem w wydawnictwie Image. Jednakże bardzo polubiłem pewien określony typ opowieści, który pojawia się w każdej firmie publikującej komiksy, tylko czasem trzeba jej głębiej poszukać. Chodzi mi o historie, której twórcy wymyślają konkretną konwencję, biorą do ręki wszystkie schematy z nią związane, a następnie rozpoczynają zabawę polegającą na całkowitym ich mieszaniu wedle uznania. Nathan Fairbairn oraz Matt Smith postanowili garściami czerpać w licznych historii o kosmicznych, morderczych drapieżnikach. Lecz nie kazali mierzyć im się z uzbrojonymi po zęby żołnierzami, a z rycerzami, których największym zmartwieniem dotąd była walka z heretykami.

Dwaj młodzi krzyżowcy – nastoletni i niedawno pasowany rycerz Theobald oraz jego wierny przyjaciel Hugh – dołączają do obozu Lorda Montforta. Nie wiedzą, że są dla niego kompletnie niepotrzebni, dlatego też mężczyzna dołącza ich do oddziału złożonego z innych osób stanowiących ciężar przy krucjatach. Wśród nich znajdują się doświadczony rycerz Raymond, który przez kilka ostatnich bitew nie zdążył wytrzeźwieć, a także Arnaud – szalony mnich inkwizytor, który najchętniej każdego spaliłby na stosie. Grupa zostaje wysłana do wioski Montaillou, gdzie ponoć szerzy się ognisko herezji. Tak naprawdę Manfort wybrał najdalszy punkt na mapie i wysłał grupę w pozornie bezcelową podróż. Na miejscu jednak okazuje się, że coś szalenie niebezpiecznego otoczyło wioskę i eliminuje kolejnych jej mieszkańców. Zagrożenie, które nie pochodzi z tej planety. Tak oto grupie przypadkowych zebranych krzyżowców (oraz pewnej mocno wyszczekanej heretyczce) przyjdzie zmierzyć się z szalenie niebezpiecznymi kosmitami.

Czytając ”Jezioro Ognia” trudno nie mieć skojarzeń z dowolną, nawet tą mniej udaną częścią filmowego cyklu o Xenomorphach. Oto bowiem grupa ludzi stara się przetrwać w pułapce zastawionej przez niezwykle niebezpiecznych kosmitów, wszystko zdaje się być przeciwko nim i z cała pewnością nie wszystkim uda się ujść z życiem, jeśli oczywiście w ogóle ktoś przeżyje. Oczywiście Fairbairn nie poszedł na łatwiznę i nie kopiował w stosunku jeden do jednego – jego kosmici nie plują kwasem, polują dla pożywienia i nie wykazują się większą dozą inteligencji. Chociaż w komiksie stanowią główne zagrożenie, tak naprawdę ”Jezioro Ognia” nie skupia się najmocniej na nich. Tu właśnie ujawnia się to, o czym wspomniałem wcześniej, a więc zabawa konwencją, jaką wykazali się Fairbairn i Smith.

Idąc nieco tropem ”Żywych Trupów”, ”Jezioro Ognia” jest mocno nakierowane na ludzi, którym przyszło mierzyć się z zagrożeniem ponad ich siły i zrozumienie. Scenarzysta już od początkowych scen stara się nakreślić prosto poszczególne charaktery, by wraz z rozwojem wydarzeń przedstawiać transformację swoich bohaterów. Theo, Hugh, Raymond, Bernadetta czy inne, bardziej drugoplanowe postacie, na łamach tych raptem 120 stron mocno się rozwijają. I co najważniejsze, wszystko to przedstawione jest nam w taki sposób, w który nie tylko możemy uwierzyć, ale także z czasem zacząć się przejmować poszczególnymi osobami. Szybko moim ulubieńcem stał się Raymond, który okazał się być zaprawionym w bojach oraz odgadywaniu ludzkiej natury człowiekiem, złamanym w międzyczasie z powodu okrucieństw, których być świadkiem, a także i uczestnikiem. Wypowiadane przez niego słowa o tchórzostwie to jedna z najlepszych, komiksowych kwestii jakie miałem okazje ostatnimi czasy przeczytać. Jednocześnie Nathan Fairbairn cały czas utrzymuje tu dość dużą dawkę dramatyzmu, dzięki czemu do samego końca nie jesteśmy w stanie stwierdzić, komu uda się ujść z życiem z finałowej potyczki. To doprawdy zadziwiające, jak wiele fajnie przekazanych treści oraz dobrze zaprezentowanego rozwoju postaci może kryć się pod płaszczykiem komiksu pozornie nastawionego na sieczkę, przy jednoczesnym zachowaniu tylu hollywoodzkich elementów, że aż chciałoby się zobaczyć opowieść w stylu ”Jeziora Ognia” na dużym ekranie. Mark Millar mógłby się uczyć od Fairbairna ;)

Rysunki Matta Smitha są lekko kreskówkowe, lecz zaskakująco dobrze pasują do scenariusza Fairbairna, który swoją drogą, zajął się tu także kolorami oraz liternictwem w oryginale. Smith postawił na delikatne przerysowanie niektórych elementów, najmocniej widoczne chyba przy przedstawianiu wizerunku brata Arnauda. Wydaje mi się jednak, że gdyby twórcy poszli tu w znacznie większą dawkę mroku i bardziej typowych zagrywek rodem z komiksowego horroru, ”Jezioro Ognia” utraciłoby sporo z tego, co przypadło mi do gustu. Dlatego też dobrze, że w komiksie dominują przejrzyste, dość szczegółowe ilustracje oraz jasna paleta barw. W jednej z licznych recenzji tego komiksu wyczytałem, że rysunki Matta Smitha kojarzyły się autorowi owego tekstu z pracami Jeffa Smitha, znanego z cyklu ”Gnat”. Ja nie miałem podobnych skojarzeń, mi z kolei ilustracje momentami przypominały styl Martina Morazzo (”Great Pacific”, ”Snowfall”).

Wydawnictwo Non Stop Comics opublikowało ”Jezioro Ognia” w naszym kraju w podobnym standardzie, jak resztę swoich komiksów. Oznacza to, że otrzymaliśmy tomik w miękkiej oprawie z garścią dodatków na końcu. Jest to standardowy zestaw okładek, wariantów, plakatów promocyjnych oraz szkiców. W sumie jest tego kilkanaście stron, którymi można nacieszyć oczy. Cena okładkowa wynosi 44,90zł, ale bez większego problemu złapiecie pozycję tę mniej więcej 10-12zł taniej. To dobra cena stanowiąca kolejny argument za tym, by po ”Jezioro Ognia” zdecydować się sięgnąć.

Nie jest to najlepszy komiks w ofercie wydawnictwa Non Stop Comics, ale wyróżnia go coś innego. To solidny akcyjniak, który zamyka się w jednym tomie, dzięki czemu całość tej naprawdę godnej polecenia historii możemy połknąć za jednym podejściem i nie czekać X miesięcy na kontynuację. Takich tytułów też trzeba na naszym rynku, dlatego cieszę się, że sięgnięto po ”Jezioro Ognia”. Ja ze swojej strony polecam bliżej przyjrzeć się tej pozycji. Wielki wydatek to nie jest, a może naprawdę pozytywnie Was zaskoczyć.
        
-----------------------------------------------------------------------------------
       
Dziękuję wydawnictwu Non Stop Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
"Jezioro Ognia" do nabycia w sklepie Non Stop Comics

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz