Po latach spędzonych przy amerykańskim komiksie,
ze zdecydowanym naciskiem położonym na historie superbohaterskie, jako
czytelnik zacząłem się zwyczajnie nudzić i szukać czegoś więcej. Nie opuściwszy
całkowicie DC i Marvela, powoli rozpocząłem wertowanie ofert innych, mniejszych
wydawców i jak samo istnienie tego bloga jasno daje do zrozumienia, najwięcej
dobroci dla siebie znalazłem w wydawnictwie Image. Jednakże bardzo polubiłem
pewien określony typ opowieści, który pojawia się w każdej firmie publikującej
komiksy, tylko czasem trzeba jej głębiej poszukać. Chodzi mi o historie, której
twórcy wymyślają konkretną konwencję, biorą do ręki wszystkie schematy z nią
związane, a następnie rozpoczynają zabawę polegającą na całkowitym ich
mieszaniu wedle uznania. Nathan Fairbairn oraz Matt Smith postanowili garściami
czerpać w licznych historii o kosmicznych, morderczych drapieżnikach. Lecz nie
kazali mierzyć im się z uzbrojonymi po zęby żołnierzami, a z rycerzami, których
największym zmartwieniem dotąd była walka z heretykami.
Dwaj młodzi krzyżowcy – nastoletni i niedawno
pasowany rycerz Theobald oraz jego wierny przyjaciel Hugh – dołączają do obozu
Lorda Montforta. Nie wiedzą, że są dla niego kompletnie niepotrzebni, dlatego
też mężczyzna dołącza ich do oddziału złożonego z innych osób stanowiących
ciężar przy krucjatach. Wśród nich znajdują się doświadczony rycerz Raymond,
który przez kilka ostatnich bitew nie zdążył wytrzeźwieć, a także Arnaud –
szalony mnich inkwizytor, który najchętniej każdego spaliłby na stosie. Grupa
zostaje wysłana do wioski Montaillou, gdzie ponoć szerzy się ognisko herezji.
Tak naprawdę Manfort wybrał najdalszy punkt na mapie i wysłał grupę w pozornie
bezcelową podróż. Na miejscu jednak okazuje się, że coś szalenie
niebezpiecznego otoczyło wioskę i eliminuje kolejnych jej mieszkańców.
Zagrożenie, które nie pochodzi z tej planety. Tak oto grupie przypadkowych zebranych
krzyżowców (oraz pewnej mocno wyszczekanej heretyczce) przyjdzie zmierzyć się z
szalenie niebezpiecznymi kosmitami.
Czytając ”Jezioro
Ognia” trudno nie mieć skojarzeń z dowolną, nawet tą mniej udaną częścią
filmowego cyklu o Xenomorphach. Oto bowiem grupa ludzi stara się przetrwać w
pułapce zastawionej przez niezwykle niebezpiecznych kosmitów, wszystko zdaje
się być przeciwko nim i z cała pewnością nie wszystkim uda się ujść z życiem,
jeśli oczywiście w ogóle ktoś przeżyje. Oczywiście Fairbairn nie poszedł na
łatwiznę i nie kopiował w stosunku jeden do jednego – jego kosmici nie plują
kwasem, polują dla pożywienia i nie wykazują się większą dozą inteligencji.
Chociaż w komiksie stanowią główne zagrożenie, tak naprawdę ”Jezioro Ognia” nie skupia się
najmocniej na nich. Tu właśnie ujawnia się to, o czym wspomniałem wcześniej, a
więc zabawa konwencją, jaką wykazali się Fairbairn i Smith.
Idąc nieco tropem ”Żywych Trupów”, ”Jezioro
Ognia” jest mocno nakierowane na ludzi, którym przyszło mierzyć się z
zagrożeniem ponad ich siły i zrozumienie. Scenarzysta już od początkowych scen
stara się nakreślić prosto poszczególne charaktery, by wraz z rozwojem wydarzeń
przedstawiać transformację swoich bohaterów. Theo, Hugh, Raymond, Bernadetta
czy inne, bardziej drugoplanowe postacie, na łamach tych raptem 120 stron mocno
się rozwijają. I co najważniejsze, wszystko to przedstawione jest nam w taki
sposób, w który nie tylko możemy uwierzyć, ale także z czasem zacząć się
przejmować poszczególnymi osobami. Szybko moim ulubieńcem stał się Raymond,
który okazał się być zaprawionym w bojach oraz odgadywaniu ludzkiej natury
człowiekiem, złamanym w międzyczasie z powodu okrucieństw, których być
świadkiem, a także i uczestnikiem. Wypowiadane przez niego słowa o tchórzostwie
to jedna z najlepszych, komiksowych kwestii jakie miałem okazje ostatnimi czasy
przeczytać. Jednocześnie Nathan Fairbairn cały czas utrzymuje tu dość dużą
dawkę dramatyzmu, dzięki czemu do samego końca nie jesteśmy w stanie
stwierdzić, komu uda się ujść z życiem z finałowej potyczki. To doprawdy
zadziwiające, jak wiele fajnie przekazanych treści oraz dobrze zaprezentowanego
rozwoju postaci może kryć się pod płaszczykiem komiksu pozornie nastawionego na
sieczkę, przy jednoczesnym zachowaniu tylu hollywoodzkich elementów, że aż
chciałoby się zobaczyć opowieść w stylu ”Jeziora
Ognia” na dużym ekranie. Mark Millar mógłby się uczyć od Fairbairna ;)
Rysunki Matta Smitha są lekko kreskówkowe, lecz
zaskakująco dobrze pasują do scenariusza Fairbairna, który swoją drogą, zajął
się tu także kolorami oraz liternictwem w oryginale. Smith postawił na
delikatne przerysowanie niektórych elementów, najmocniej widoczne chyba przy przedstawianiu
wizerunku brata Arnauda. Wydaje mi się jednak, że gdyby twórcy poszli tu w
znacznie większą dawkę mroku i bardziej typowych zagrywek rodem z komiksowego
horroru, ”Jezioro Ognia” utraciłoby
sporo z tego, co przypadło mi do gustu. Dlatego też dobrze, że w komiksie
dominują przejrzyste, dość szczegółowe ilustracje oraz jasna paleta barw. W jednej
z licznych recenzji tego komiksu wyczytałem, że rysunki Matta Smitha kojarzyły
się autorowi owego tekstu z pracami Jeffa Smitha, znanego z cyklu ”Gnat”. Ja
nie miałem podobnych skojarzeń, mi z kolei ilustracje momentami przypominały
styl Martina Morazzo (”Great Pacific”,
”Snowfall”).
Wydawnictwo Non Stop Comics opublikowało ”Jezioro Ognia” w naszym kraju w
podobnym standardzie, jak resztę swoich komiksów. Oznacza to, że otrzymaliśmy
tomik w miękkiej oprawie z garścią dodatków na końcu. Jest to standardowy
zestaw okładek, wariantów, plakatów promocyjnych oraz szkiców. W sumie jest
tego kilkanaście stron, którymi można nacieszyć oczy. Cena okładkowa wynosi
44,90zł, ale bez większego problemu złapiecie pozycję tę mniej więcej 10-12zł
taniej. To dobra cena stanowiąca kolejny argument za tym, by po ”Jezioro Ognia” zdecydować się sięgnąć.
Nie jest to najlepszy komiks w ofercie
wydawnictwa Non Stop Comics, ale wyróżnia go coś innego. To solidny akcyjniak,
który zamyka się w jednym tomie, dzięki czemu całość tej naprawdę godnej
polecenia historii możemy połknąć za jednym podejściem i nie czekać X miesięcy
na kontynuację. Takich tytułów też trzeba na naszym rynku, dlatego cieszę się,
że sięgnięto po ”Jezioro Ognia”. Ja ze
swojej strony polecam bliżej przyjrzeć się tej pozycji. Wielki wydatek to nie
jest, a może naprawdę pozytywnie Was zaskoczyć.
-----------------------------------------------------------------------------------
Dziękuję wydawnictwu Non Stop Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
"Jezioro Ognia" do nabycia w sklepie Non Stop Comics
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz