O mojej niechęci do komiksów Marka Millara
pisałem oraz wspominałem tu i ówdzie już tyle razy, że najprawdopodobniej już
zdążyliście przewrócić oczami gdy zobaczyliście to zdanie. Niestety lub stety,
perspektywa szybkiego kontraktu na ewentualną ekranizację, a także dobre
zarobki za pracę sprawiają, iż nie jest mu szczególnie trudno znaleźć
kolejnych, znanych artystów, którzy narysują komiksy do jego scenariusza. To,
co dla mnie jest mocno problematyczne, to fakt iż najczęściej nakłania on do
współpracy rysowników, których dorobek bardzo sobie cenie i lubię w miarę na
bieżąco śledzić ich karierę. Sean Gordon Murphy jest właśnie jedną z takich
osób, dlatego też ostatecznie skusiłem się i sięgnąłem po ”Chrononautów” gdy wychodzili zeszytowo. Finał tej miniserii był dla
mnie wówczas ogromnym zawodem i chciałem o tym tytule zapomnieć możliwie jak
najszybciej. Tymczasem wydawnictwo Non Stop Comics włączyło owy komiks do
swojej oferty, a to oznaczało tylko jedno – moje drugie starcie z Dannym i Corbinem.
Tak właśnie nazywają się dwaj główni bohaterowie
”Chrononautów”. Dzięki pewnemu
niezwykłemu odkryciu w Turcji, Corbinowi udaje się skonstruować oraz z sukcesem
uruchomić pierwszy, bezzałogowy pojazd służący do podróży w czasie. Gdy próba
ta udaje się, czas na pierwszą misję z załogą. Pierwszymi chrononautami mają
zostać właśnie Corbin i jego najlepszy kumpel nie do końca poważny Danny. Coś
jednak idzie nie tak jak powinno i zamiast świętowania wzniosłych chwil
zmieniających spojrzenie ludzkości na rzeczywistość, trzeba skupić się na tym,
by historia nie została znacząco zmieniona. Nie będzie to jednak zbyt łatwym
zadaniem w momencie w którym okaże się, że jeden z przyjaciół nie widzi niczego
złego w dozbrajaniu szesnastowiecznych wojaków w czołgi i samoloty. Tymczasem
tropem Corbina i Danny’ego rusza ekipa, która nie będzie bała się ubrudzić
sobie rąk.
Jeśli chodzi o twórczość Marka Millara, to
często możecie spotkać się z opinią, że wszystkie swoje autorskie komiksy pisze
on od razu z myślą o sprzedaniu praw do ekranizacji. Osobiście mam nieco inną
teorię. Mianowicie uważam, że twórca ten najpierw pisze scenariusze filmowe, a
potem kompiluje je do postaci komiksu, by na mniejszej grupie kontrolnej
wybadać, czy dana rzecz ma szansę się przyjąć. To oczywiście tylko moje własne
domniemania, lecz oczywiście mają one coś wspólnego z ”Chrononautami”. Otóż podczas lektury komiksu trudno nie mieć
poczucia jego ”filmowości”. Mnóstwo rozwiązań zaproponowanych przez Millara
jest idealnie skrojonych pod szalony, Hollywoodzki blockbuster filmowy, co ma
zarówno swoje zalety jak i wady.
Zacznę od tych pierwszych, bo nieco w opozycji
do większości recenzentów, wcale nie zauważam ich tak dużo. Generalnie bardzo
lubię komiksy, których akcja toczy się z jednej strony bardzo szybko, ale z
drugiej zaś nic na pierwszy rzut oka nie sprawia wrażenia wybrakowanego czy też
pisanego na kolanie. ”Chrononauci”
sprawdzają się pod tym kątem i muszę uczciwie oddać Millarowi, że na tyle
dobrze skonstruował fabułę, by jej wady były ukryte nieco głębiej. Tempo prowadzenia
opowieści przy tym jest porażające. Komiks składa się z raptem czterech
rozdziałów, ale dzieje się tu tyle, że Marvel czy DC obdzieliliby tymi
wydarzeniami dwanaście komiksów. Cieszę się także, że chyba pierwszy raz od…
nie wiem, od zawsze (?) czytam mainstreamowy komiks o podróżach w czasie, w
którym nikt nie jest nieustannie spięty o zachowanie ciągłości dziejów.
Oglądanie średniowiecznych wojsk walczących przy użyciu samolotów, karabinów i
innych rodzajów nowoczesnych sprzętów dostarczyło mi sporo radości.
Jednak gdy poświęcicie czas i wgryziecie się
nieco mocniej w ”Chrononautów”,
zauważycie iż komiks ten jest pusty. Konstrukcja postaci leży. Chociaż
scenarzyście udało się fajnie pokazać dość nietypową ”buddy story”, to jednak
uważniejsze oko wyłapie, że motywacje do poszczególnych działań zarówno w
przypadku Corbina jak i Danny’ego są po prostu płaskie. Zwłaszcza ten pierwszy
potrafi zmienić zdanie o 180 stopni pod wpływem krótkiej pogaduchy. Drugi plan
praktycznie nie istnieje. Pojawia się tam co prawda kilka postaci, które jednak
są tak karykaturalnie przerysowane, że trudno brać zagrożenie z ich strony za
jakkolwiek realne. Zresztą jeśli sięgniecie po omawiany dzisiaj komiks i nie
strzelicie facepalma przy ostatniej scenie, w której pojawia się Mannix, będę
pod sporym wrażeniem. No i wreszcie ta końcówka… Tutaj zdecydowanie nie
powinienem dokładnie pisać o tym, co mi się w niej nie podobało, ponieważ tylko
bym Wam ją wyspoilerował. Sęk w tym, że o ile faktycznie nie spodziewałem się
takiego rozwiązania głównych wątków, o tyle jest ona tak słaba, że przy
lekturze tomu od wydawnictwa Non Stop Comics zęby zgrzytały mi dokładnie tak
samo, jak kilka lat wcześniej podczas czytania oryginału.
Sean Murphy na szczęście jest na łamach ”Chrononautów” sobą, dzięki czemu nie
mogę się w żaden sposób przyczepić do jego rysunków. Jego współpraca z kolorystą
Mattem Hollingsworthem układa się znakomicie i zupełnie mnie nie dziwi, że duet
ten ściśle ze sobą współpracuje do dziś. Styl Murphy’ego jest dość
charakterystyczny: lekkie, delikatnie kreskówkowe rysunki bez grubych,
topornych linii, spora dbałość o detale i drugi plan. Co prawda to ”Tokyo Ghost” uważam za najlepszą rzecz,
jaką Murphy wyczarował przy pomocy ołówka, lecz ”Chrononautów” także świetnie się ogląda. Swoją robotę robią też
okładki wariantowe do poszczególnych numerów, które są jedynymi dodatkami do
wydania od Non Stop Comics. Inspirowane znanymi
dziełami kinematografii dzieła prezentują się znakomicie i tak samo
sprawowałyby się jako plakaty do powieszenia na ścianie.
Edycja polskojęzyczna nie rozczarowuje. Miękka okładka,
kredowy papier, niska cena okładkowa (w tym przypadku – 40zł). Chociaż tłumaczył
Kamil Śmiałkowski, nie mogę się jakoś mocno do czegokolwiek przyczepić. Z drugiej
jednak strony, po krótkim obcowanie z ”Archie” od Ultimata Comics mogę mieć
mocno podwyższony próg tolerancji :)
Czy więc polecam lekturę ”Chrononautów”? Jeśli szukacie niezobowiązującej, niezbyt ambitnej,
poprowadzonej w szaleńczym tempie lektury i nie cierpicie na alergię na Marka
Millara jak ja – zatem nie wiem dlaczego jeszcze nie macie pozycji tej w swoich
zbiorach.
Dziękuję wydawnictwu Non Stop Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
"Chrononauci #1" do nabycia w sklepie Non Stop Comics
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz