sobota, 16 stycznia 2021

Z archiwum Image #84 - Tsunami Girl

Tematyka cyberpunkowa wydaje się być mocno na świeczniku w chwili obecnej. Ciekawe dlaczego? No nic, to i ja się trochę podciągnę pod ten temat i dlatego wygrzebałem komiks, który osadzony jest w tej stylistyce. Dzisiaj kilka zdań o przypadku zeszytu, którego tak zwane ”creditsy” były trochę mylące. Powyżej widzicie okładkę pierwszego numeru miniserii ”Tsunami Girl” i pierwszym z trzech nazwisk wymienionych ponad tytułem jest Hajime Sorayama. Kojarzycie? Powinniście. Ten urodzony w 1947 roku artysta znany jest bardzo realistycznych obrazów przedstawiających kobiety-roboty. Czyżby w 1999 roku w końcu wziął się za warstwę graficzną jakiegoś komiksu? No nie, ponieważ pan Sorayama namalował tu tylko okładkę niniejszego zeszytu i jego nazwisko robiło tu raczej za coś, co miało przyciągnąć większą uwagę do historii, za którą odpowiedzialni byli scenarzysta Mark Paniccia oraz bracia John i Jason Waltripowie.

Nieodległa przyszłość, Los Angeles. Poe to młody autor książek, który szuka dobrego tematu do inspiracji i być może znajduje go w postaci tajemniczej Tsunami Girl. Jest to bardzo znana w okolicy didżejka, dla której charakterystyczne są mocno kontrowersyjne wystąpienia, na czele z firmowaniem swoją twarzą klubu Ministerstwo Seksu, który to powstał budynku opuszczonego kościoła i gdzie jedyną rzeczą, jakiej oczekuje się od gości, jest całkowita rozwiązłość w sprawach łóżkowych. Oczywiście tam gdzie seks, dragi i rozpusta są wszechobecne, tam nietrudno o kłopoty i nasza bohaterka w końcu sama w nie wpada. Wystarczyło znaleźć się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze. W efekcie, jej pierwszym pomysłem jest skontaktowanie się z Poe, co oczywiście sprowadza nie lada problemy na ich oboje. Wkrótce śladami tego duetu ruszają nie tylko całkiem liczni, lokalni mafiozi, ale także i miejscowi stróże prawa.

Marc Paniccia, scenarzysta miniserii ”Tsunami Girl”, pracował przy wielu komiksach wydanych w Polsce. Nie kojarzycie? No i nic dziwnego, ponieważ zajmuje się on obecnie edytorską stroną tworzenia poszczególnych serii i jego nazwisko przewinęło się w stopkach redakcyjnych chociażby ”Staruszka Logana”, ”All-New Wolverine” czy nowych, Marvelowskich ”Star Wars”. Nie on pierwszy i zapewne nie ostatni, poczuł także potrzebę stworzenia własnego scenariusza. Znamy przypadki edytorów, którzy okazywali się w te klocki całkiem sprawni, a żeby daleko nie szukać, podam przykład Johna Laymana, ale to raczej skromny odsetek spośród tych, którzy próbowali swoich sił jako scenarzyści. Sądząc po tym, że ”Tsunami Girl” okazało się jednym z dwóch (przynajmniej do tylu udało mi się dotrzeć) komiksów, które Paniccia napisał, możemy spodziewać się raczej z jak wielkimi sukcesami mamy do czynienia w przypadku scenariuszowych dokonań tego pana. Dziwić się zbytnio nie będę, ponieważ komiks o którym dzisiaj piszę, jest bardzo mizerny i sądzę, że już w 1999 roku mógł spokojnie za taki uchodzić.


Zastanawiam się czasami jaka idea przyświecała co najmniej kilku twórcom, którzy w owym czasie skrobali coś dla Image Comics, że decydowali się na miniserie składające się z raptem trzech zeszytów. Znam takowych kilka i każda cierpi na tę samą przypadłość, co ”Tsunami Girl”. Mianowicie zawiązanie akcji albo jest zrobione koszmarnie i po łebkach. Mając w sumie raptem 66-70 stron na opowiedzenie całej zaplanowanej historii, trzeba pędzić przed siebie i niestety najczęściej mocno obrywa przez to warstwa fabularna. Zarówno tytułowa bohaterka jak i młody Poe są zarysowani byle jak. Otrzymujemy jakiś tam origin-story Tsunami Girl, lecz w zasadzie spłycony został on do pięciu kadrów na jednej stronie zaserwowanych w taki sposób, że trudno poczuć jakąkolwiek więź z postacią, która już po piętnastu stronach komiksu (tak, policzyłem) ma na karku zarówno rosyjską mafię jak i inne kłopoty. To i tak nic przy postaci Poe, która jest skrajnie płaska i nijaka. Samo zawiązanie akcji oraz głównego wątku jeszcze jakoś się broni, bo posiada konsekwencję oraz zostało całkiem nieźle przemyślane, lecz też nie powiedziałbym, żeby ”Tsunami Girl” było jakieś szczególnie ciekawe pod tym kątem. Ot, fabularnie jest to komiks jedynie miejscami niegłupi i gdzie niegdzie po prostu przyzwoity, aczkolwiek byłoby miło, gdyby całość mogła tak o sobie mówić.

Nie wiem za bardzo co sądzić o warstwie graficznej komiksu. John i Jason Waltripowie to rysownicy, których praktycznie cała kariera w komiksach drukowanych ogranicza się do cyklu ”Robotech”, a o nich samych dość ciężko znaleźć jakiekolwiek ciekawsze informacje w sieci. Wiem tylko, że ich rodzice pochodzą z Holandii, oni sami na stałe rezydują w USA i zdecydowanie najmocniej skupiają się obecnie na autorskich webkomiksach. Niemniej, rysunki w ”Tsunami Girl” nie wyglądają źle, widać jakiś zamysł na lekki futuryzm owego komiksu. W zasadzie to bardzo podoba mi się fakt, że ”nieodległa przyszłość” w miniserii charakteryzuje się raptem dość dziwnymi strojami, wszechobecnymi neonami i może lekko fantastycznymi designami pojazdów, a nie jakimś tanim i niesamowitym przeskokiem technologicznym. Wracając jednak do rysunków, to Waltripowie mają na łamach miniserii ”Tsunami Girl” jeden, podstawowy problem – okładki wspomnianego Sorayamy, przy których wysiłki każdego artysty zwyczajnie bledną. Tym bardziej szkoda tego dysonansu, bo nawet sami Waltripowie twierdzą, że owa miniseria to zdecydowanie ich najciekawsze dzieło pod kątem technicznym, a główną ideą im przyświecającą było oddanie hołdu samemu Steve’owi Skroce. I to całkiem fajnie widać na stronach ”Tsunami Girl”.

Podsumowując: niniejsza miniseria to raczej nijaki scenariusz, całkiem fajna warstwa graficzna, świetne okładki i praktycznie zerowy sukces komercyjny. Nic zatem dziwnego, że zeszyty na eBayu są do dorwania za grosze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz