”The Wicked + The Divine” to dla mnie taka dziwaczna seria. Przy pierwszych
dwóch tomach bardzo narzekałem na to, że jego główna bohaterka po prostu
doprowadza mnie do dzikiej furii, lecz zarazem jest ona tak naprawdę jedynym
minusem świata, jaki przedstawiają nam Gillen i McKelvie na łamach współtworzonego
przez siebie komiksu. W wydanym jakiś czas temu tomie trzecim coś wyraźnie
drgnęło w tej kwestii, lecz czwarty to już niestety powrót w znajome rejony –
Laury dalej zwyczajnie nie znoszę. I to pomimo tego, że w ”Eskalacji” mamy już
jednak do czynienia z zupełnie inną wersją tej dziewczyny.
Chociaż czy możemy tu jeszcze mówić
o Laurze? W poprzednim tomie Ananke przemieniła ją w trzynaste bóstwo –
Persefonę. Nie obyło się bez rozlewu krwi, który koniec końców musiał przynieść
jakieś konsekwencję. Laura odkrywa zatem jakimi mocami dysponuje, zbiera swoich
sojuszników i wreszcie rusza przeciwko tej, która z zimną krwią zamordowała jej
rodziców oraz ma na sumieniu wiele innych dusz. W Panteonie dojdzie do
poważnego trzęsienia ziemi i nie jest całkowicie wykluczone, że Lucyfer, Isztar
i Tara nie będą ostatnimi ofiarami, którym przyjdzie przejmować się milionom
fanów na całym świecie.
Zacznę może od tego, co w czwartym
tomie serii ”The Wicked + The Divine”
mi się nie podoba. Pewnie już dawno się tego domyśliliście. Laura vel Persefona
to dla mnie nadal odpychająca postać, której totalnie nie umiem kibicować czy
nawet jakoś szczególnie zrozumieć. Jasne, to nie jest już ta sama marudna i wkurzająca
małolata z odsłon pierwszej oraz drugiej, lecz boskość jakiej doświadczyła
wcale nie zmieniła jej w kogoś na tyle angażującego, bym podczas lektury miał
jakieś większe kłopoty z tym, by się od niej oderwać. Zamiast dziewczyny po
prostu nijakiej, Gillen dał nam teraz przesadnie pewną siebie, zarozumiałą i
przemądrzałą boginię, co w pewnym sensie fajnie oddaje dzisiejszy świat
celebrytów, lecz zarazem nieco utrudniało mi cieszenie się z komiksu. To także
tutaj otrzymujemy zdecydowanie największe przechylenie środka ciężkości serii ”The Wicked + The Divine” w stronę
niemal niczym nieskrępowanej akcji. Niestety, nie przekonało mnie to do końca i
uważam, że seria ta znacznie lepiej sprawdza się w wersji spokojniejszej i
bardziej wyważonej.
Na szczęście daleki jestem od tego,
by ”Eskalację” nazwać komiksem słabym, czy nawet średnim. Nie jest to może moja
ulubiona odsłona ”The Wicked + The
Divine”, lecz tytuł ten nadal oferuje wiele komiksowej dobroci. Bardzo
pozytywnie zaskakują mnie przemiany poszczególnych postaci z nieco dalszego
planu, a także to, jak scenarzysta potrafi pokazać je w coraz to bardziej
zaskakującym świetle. Bafomet, Odyn czy Baal to skubańcy tak dobrze pisani, że totalnie
chciałoby się, aby Gillen wysunął ich jeszcze bardziej na pierwszy plan. ”The Wicked + The Divine” niezmiennie
także w ciekawy sposób komentuje otaczającą nas rzeczywistość, nasze
uzależnienie od technologii oraz nierzadko całkowite zapatrzenie się w tak
zwanych celebrytów. Uwielbiam też to, jak ponownie fajnie na łamach niniejszego
komiksu twórcy rozpisują sceny z koncertów I prezentują nam to, jak twórczość
bóstw działa na publiczność. Tu oczywiście po równo doceniam zarówno pracę
scenarzysty jak I rysownika. No właśnie, a skoro już o nim mowa…
Po jednym tomie przerwy, na stołek
głównego rysownika ”The Wicked + The
Divine” powraca Jamie McKelvie, który jest dla mnie artystą bardzo ciekawym.
Osobiście wydaje mi się, że bardziej lubię go nie za styl w jakim rysuje, bo
ten uważam za solidny lecz nie jakoś wybitnie wyróżniający się, ale raczej za
niczym nieskrępowaną pomysłowość, jaką odznacza się podczas tworzenia kolejnych
stron niniejszego cyklu. Podejrzewałem podczas lektury, a materiały dodatkowe
tylko mnie w tym zdaniu utwierdziły, że musiał się on naprawdę dobrze bawić
podczas rysowania boskiej rozpierduchy. Do tego wszystkiego idealnie dopasował
się Matt Wilson, którego niezmiennie uważam za jednego z najlepszych
kolorystów, spośród tych działających na rynku w USA. Dlatego też w efekcie
końcowym otrzymujemy kolejny komiks, który pod kątem warstwy graficznej stoi na
tak samo wysokim poziomie, co poprzednie części serii.
Czwarty tom ”The Wicked + The Divine” nie różni się niczym od poprzednich odsłon
cyklu. Mucha Comics wydała tom ten w twardej oprawie i nieco powiększonym
formacie. Cena okładkowa wynosi 65 złotych, zatem realnie kupić tę pozycję
można za mniej więcej pięć dyszek. W komiksie znalazło się miejsce dla
osiemnastu stron dodatków, na które składają się warianty okładkowe oraz
przewodnik po tym, jak Jamie McKelvie krok po kroku przekuwał scenariusz
Kierona Gillena w ilustracje. Jako fan tego typu smaczków, jestem autentycznie
zadowolony z bonusów, które otrzymaliśmy na łamach niniejszego komiksu.
Moim skromnym zdaniem ”Eskalacja”
nie jest niestety najlepszą z dotychczasowych odsłon cyklu ”The Wicked + The Divine”. Dużo się tu
dzieje i w znakomitej większości są to istotne wydarzenia, lecz gdzieś po
drodze zabrakło tej lekkości i świeżości, jaką Gillen i McKelvie wyraźnie
prezentowali we wcześniejszych tomach. Mam nadzieję, że w kolejnych odsłonach
seria już wróci na właściwe tory i nie okaże się, że pomysłów autorom
wystarczyło tylko na połowę cyklu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz