Całkiem niedawno wspominałem na
łamach bloga o dziesiątym tomie ”Chew”,
który ukazał się wreszcie w naszym kraju. Jeśli nie śledzicie każdego posta,
jaki tu się ukazuje, przypomnę tylko iż cykl autorstwa Johna Laymana i Roba
Guillory’ego bardzo cenię i z niecierpliwością wypatruję jego kolejnych odsłon.
Tymczasem w USA seria ta dobiegła do swojego naturalnego końca już ponad dwa
lata temu, zaś wspomniany duet – zgodnie z tym, co Layman zapowiadał – zaczął
szykować kolejne autorskie dzieła, tym razem osobno. Scenarzysta połączył siły
z Nickiem Pitarrą by stworzyć cykl ”Leviathan”
(obecnie, co przy tym rysowniku nie jest żadną niespodzianką, zawieszony), a
także z Afu Chanem na łamach ”Outer
Darkness”. Guillory zaś chwycił za ołówek i przelał na papier swój własny
pomysł. Tak narodziła się seria ”Farmhand”,
która chociaż jest czymś zupełnie innym od ”Chew”, to jednak co moment przywodzi na myśl poprzedni tytuł
rysowany przez tego artystę.
Ezekiel Jenkins stara się prowadzić
całkowicie normalne życie. Ma wspaniałą żonę i dwójkę dzieci, aktualnie stara
się znaleźć sobie pracę, ale on i jego bliscy z głodu nie przymierają. Mimo to
cały czas żyje w cieniu własnego ojca – Jedidiaha. Nestor rodu jest bowiem
światowej sławy… farmerem. Sławę zdobył on jednak nie dzięki uprawom kukurydzy
czy fasoli. Pan Jenkins znalazł sposób na hodowlę teoretycznie całkowicie
sprawnych, roślinnych, ludzkich organów. Gdy Ezekiel po latach postanowi
ocieplić relacje z ojcem, nieświadomie ściągnie na siebie i swoich bliskich
ogromne kłopoty. Okazuje się, że Jedidiah skrywa kilka mrocznych sekretów i
posiada licznych wrogów.
Stare komiksowe porzekadło mówi, iż
dobry rysownik nie zawsze musi okazać się równie utalentowanym scenarzystą.
Mimo to każdego roku co najmniej kilkoro twórców usilnie stara się pokazać, że
ich to nie dotyczy, najczęściej z co najwyżej średnim skutkiem. Bodaj
najlepszym przykładem jest start wydawnictwa Image Comics, gdzie ze świecą
można było szukać bardziej niż raptem przyzwoicie skonstruowanej fabuły. Rob
Guillory swoim ”Farmhand” sprawia,
że za cholerę nie jestem w stanie określić czy z tej mąki będzie jakiś chleb.
Komiks bowiem jest zaskakująco udany, lecz twórca nie ukrywał tego, że
przynajmniej w początkowych rozdziałach otrzymał mnóstwo pomocy i porad od
wspominanego wielokrotnie już Laymana. Być może też dlatego trudno nie uciec
przed skojarzeniami z ”Chew”.
Pierwszy tom ”Farmhand” powtarza
mnóstwo rzeczy z owej serii – identyczny jest typ prezentowanego tu humoru,
bardzo podobne jest też jego natężenie, nawet konstrukcja samej fabuły i
niektórych postaci wydaje się być mocno znajoma (siostra-niepozorna
twardzielka, skora do bijatyki córka). W pewnym momencie złapałem się na myśli,
iż zupełnie nie zdziwiłoby mnie, gdyby w którymś zeszycie nagle zza zakrętu
wyskoczyłby Tony Chu. W zasadzie więc trudno tak na dobrą sprawę określić, ile
jest samego Guillory’ego w jego autorskim dziele.
Jednakże nie uważam bynajmniej, by ”Farmhand” jako opowieść dużo traciła na
bardzo wyraźnym czerpaniu z poprzedniego projektu tego artysty. Wręcz
przeciwnie – tropy porozrzucane w pięciu zawartych w tym tomie zeszytach dają
nadzieję na to, że Guillory przemyślał dokładnie swój projekt. Chociaż, jak to
zwykle bywa w przypadku pierwszych tomów, przede wszystkim stawiane są tu
kolejne znaki zapytania, to jednak już można docenić twórcę za ciekawy punkt
wyjścia, dobre uchwycenie ciekawego klimatu, niezłe zbalansowanie bardziej i
mniej poważnych elementów fabuły, a także stworzenie interesujących postaci.
Komiks nawet przez moment nie daje jakichkolwiek oznak tego, że z czasem możemy
otrzymać coś, w stosunku do czego będziemy używać określeń typu ”zmarnowany
potencjał”. Niestety, trudno też mówić o ”Farmhand”
jako o lekturze szczególnie mocno angażującej czy jakkolwiek rzucającej
czytelnika na kolana. W chwili obecnej nie jestem nawet szczególnie mocno pewien
tego, czy chcę sięgnąć po ciąg dalszy. Komiks nie jest zły, ale bywa mocno
odtwórczy i nie ma w sobie tego czegoś, co sprawiłoby, bym jarał się
możliwością dalszego obcowania z przedstawionymi tutaj bohaterami. Innymi słowy: totalny
średniak.
Delikatnie zmienił się styl
rysowania Guillory’ego i zdecydowanie jest to #dobrazmiana. W ”Chew” artysta ten nieustannie i celowo
przesadzał w swoich pracach, co nieraz miało swój urok, ale też równie często
wprawiało mnie w zakłopotanie. Bardzo mocno kręciłem nosem chociażby na to, jak
w tamtym cyklu prezentują się postacie kobiece. Tutaj tego problemu nie ma.
Guillory nie zrezygnował co prawda całkowicie ze swoich mocno charakterystycznych
zagrywek, lecz wykonał wyraźny krok w stronę nieco bardziej realistycznej
kreski i przez to ”Farmhand”
wizualnie prezentuje się znacznie lepiej od dowolnej odsłony ”Chew”. Naturalnie nie mogło licznych
easter-eggów i poukrywanych na drugim planie żartów, spośród których moim
ulubionym jest pewna reklama nakryć głowy. Co w niej tak fajnego? To już
ewentualnie sprawdźcie sami.
Pierwszy tom ”Farmhand” wydany został w promocyjnej cenie, która od jakiegoś
czasu nie wynosi już niestety 9,99$, a trzy dolce więcej. Jak już wspomniałem
wcześniej, znajdziecie tutaj pięć początkowych zeszytów serii, a także mały
bonus w postaci przygotowanych przez Guillory’ego projektów postaci. Jak za
komiks o tej objętości, wciąż jest to całkiem rozsądna cena.
Pytanie tylko czy ”Farmhand” to seria, której warto
poświęcić swoją uwagę i jakąś część zawartości portfela. Ja do końca przekonany
nie zostałem. Z jednej strony nie jest to pozycja kiepska, co jest już pewnym
osiągnięciem w sytuacji gdy historia zna masę przykładów totalnych porażek rysowników
aspirujących do miana scenarzystów. Z drugiej zaś na pewno nie postawię
omawianego teraz komiksu w gronie moich ulubieńców – tutaj autorowi
zdecydowanie zabrakło. Podsumowując: można, ale na pewno nie trzeba.
---------------------------------------------------------------------------
"Farmhand vol. 1: Reap What Was Sown" do kupienia w sklepie ATOM Comics
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz