wtorek, 4 grudnia 2018

Palcojad #1 (Joshua Williamson/Mike Henderson/Adam Guzowski)

Był rok 2013 gdy Joshua Williamson pojawił się w świadomości fanów wydawnictwa Image Comics. Wówczas właśnie zadebiutował tam ze swoim autorskim projektem o nazwie ”Xenoholics”, a także doprowadził do wydania drukiem jego webkomiksu – ”Masks and Mobsters”. Oba te tytuły były mocno interesujące i o żadnym z nich z pewnością nie napiszę, że koniec końców nie spełniły oczekiwań. Niedługo potem pojawiły się zapowiedzi dwóch kolejnych jego projektów, którymi tym razem były ”Ghosted” oraz ”Palcojad” – opowieść o niewielkim miasteczku Buckaroo, które wydało na świat aż szesnastu seryjnych morderców, w tym tytułowego bohatera – Edwarda Warrena. I tutaj czar prysł, bowiem zapoznałem się swego czasu z pierwszymi tomami obu tych tytułów i byłem potężnie rozczarowany. Obie te seria miały interesujący pomysł na siebie, doskonały punkt wyjścia i masę potencjału, ale z niewiadomych przyczyn Williamson w ogóle nie chciał go wykorzystać, w efekcie dając nam solidne, ale jednak średniaki. Zresztą pisałem o tym TUTAJ, jeśli chcecie sobie to sprawdzić. W każdym razie, wyobraźcie sobie moją minę, gdy kilka lat później wydawnictwo Egmont zapowiada wydanie ”Palcojada” w naszym kraju. No kurde, spośród takiego wyboru, sięgnięto akurat po to? Dlaczego? Kto ich zmusił? Ale ok, od razu podano też informację, że tytuł ten ukaże się na naszym rynku w formie podwójnych wydań z pewnymi nadziejami podszedłem do lektury. Jest wiele komiksów, które z czasem zyskują w czyichś oczach. Może tak będzie i z ”Palcojadem”? O słodka naiwności…

Głównym bohaterem komiksu jest agent NSA Nicolas Finch. Poznajemy go w momencie, gdy jest zawieszony w służbie z powodu tego, iż na ”przesłuchaniu” umyślnie doprowadził do zgonu przestępcy. Tego samego dnia dzwoni do niego jego przyjaciel – podejrzanie przypominający Roberta Kirkmana agent Carroll, który znajduje się w miasteczku Buckaroo, gdzie zajmuje się sprawą wywodzących się stamtąd, seryjnych morderców. Najwyraźniej odkrył on coś wielkiego, lecz gdy Finch dociera na miejsce, jego przyjaciel znika. Coś ewidentnie niedobrego dzieje się w mieścinie, a sprawy nie ułatwia fakt, że jednym z sojuszników Fincha najprawdopodobniej zostanie Edward ”Palcojad” Warren – jeden z szesnastki z Buckaroo.

Jak już wspomniałem wcześniej, scenariusze Joshuy Williamsona w zasadzie zawsze skrywają sobie sporo potencjału. Niestety w Image Comics, zdarzało mu się tego kompletnie nie wykorzystywać, dając czytelnikowi w zamian komiks, który nęci i zachęca, ale w zamian oferuje stosunkowo niewiele. Tak jak ”Ghosted” strasznie rozmydliło się w momencie ogłoszenia decyzji, iż miniseria przeradza się w serię ongoing, tak ”Palcojad” w mojej ocenie jest kompletnie przekombinowanym komiksem, który ostatnie co jest w stanie zrobić, to zaskoczyć odbiorcę. Żeby jednak oddać sprawiedliwość scenarzyście, zacznę najpierw od tego, co w tytule tym autentycznie może się podobać.

Po pierwsze, Williamson potrafi zbudować fajny klimat w prowadzonej przez siebie historii. Oczywiście jest to też w dużej mierze zasługa rysownika, do którego zresztą później wrócę, lecz nie można mu przypisywać tu całości zasług. Miasteczko Buckaroo jest na swój sposób przerażające i dokładnie tego bym po nim oczekiwał. W końcu jest to miejsce narodzin szesnastu seryjnych morderców i ta zła sława musiała się odbić na tak małej społeczności. Podoba mi się więc to, że w Buckaroo praktycznie nie ma osoby, która by nie znała lub nie zadawała się z jednym z szesnastki i chociaż ludzie w większości starają się żyć normalnie, to nie jest do końca możliwe. W pierwszym tomie ”Palcojada” poznajemy więc osoby, które próbują zbić na tym kapitał czy też starają się udawać, że ich to nie dotyczy i gdyby tylko Williamson poświęcił temu nieco więcej miejsca, nie miałbym nic przeciwko. Nie przeszkadza mi więc, gdy nieustannie okazuje się, że postać X jest bratem tego mordercy, a postać Y byłą dziewczyną kolejnego. Na plus zaliczam także wizerunki tych z szesnastki, których w jakimś stopniu udało nam się już zaprezentować. Wszyscy to kompletne świry, a ich ”specjalizacje” są dość pomysłowe i pomimo tematyki, potraktowane nieco z przymrużeniem oka. I wreszcie pozytywnie wyróżnia się sam Edward ”Palcojad” Warren – bodaj jedyna naprawdę charakterna i wyrazista postać w komiksie. Za każdym razem gdy pojawiał się w jakiejś scenie, ta od razu zyskiwała w moich oczach i chociaż nie jest on najważniejszą postacią w komiksie (i to pomimo bycia wymienionym w jego tytule), to zdecydowanie jest najciekawszą.

Diabeł jednak tkwi w szczegółach, a tychże w ”Palcojadzie” rzuciło mi się w oczy cała masa. Razi w oczy mierna konstrukcja postaci, która wygląda jak wyjęta z szablonu. Mamy więc agenta, który specjalizuje się w przesłuchaniach oraz nie radzi sobie z wybuchami gniewu i który przez cały tom wszystkie problemy rozwiązuje tłukąc kolejne osoby po mordach. Jest dzielna i twarda pani policjant, nie bojąca się nagiąć tu i tam paru przepisów, która zachowuje się najczęściej logicznie i rozsądnie, przez co ludzie z miasteczka jej nie lubią. Mamy wreszcie stroniącą od ludzie emo-nastolatkę, ewidentnie zbyt mocno zafiksowaną na punkcie morderców z Buckaroo. Było, było i było. To nic złego wykorzystywać ograne schematy, lecz wypadałoby przynajmniej mieć na nie jakieś pomysły. Williamson uznał, że jego ideą będzie napompowanie wszystkiego do rozmiarów wręcz niemożliwych i trudnych do przełknięcia nawet z bardzo mocno zmrużonymi oczami. Dlatego też od pierwszych stron ”Palcojada” bardzo śmierdzi mi wątek uniewinnienia Warrena, chociaż miał ponad 400 zarzutów. W zasadzie każdy pojawiający się na łamach komiksu zwrot akcji jest naciągany jak guma z gaci – gdy jedna z postaci krzyczy na zamaskowanego napastnika że wie, iż jest to ten i ten, mamy wręcz gwarancję tego, że dana osoba zaraz pojawi się za jej plecami i ją uratuje. Warto dodać, że takich momentów jest tutaj co najmniej kilka. Zieeeew.

Pierwszych pięć rozdziałów ”Palcojada” przede wszystkim irytowało. Fajny pomysł szybko się rozmywa, ponieważ Williamson zaczyna stawiać kalkę za kalką, traktując czytelnika jak zwykłego naiwniaka. Albo przynajmniej kogoś nieoczytanego, bo chyba tylko tak można nie odnieść wrażenia, że to wszystko już gdzieś widzieliśmy. No i wreszcie przychodzi moment, w którym dotarłem do rozdziału szóstego – pierwszego z tych, których jeszcze nie znałem. Niestety, zamiast ruszenia poszczególnych wątków z kopyta i ujawnianiu odpowiedzi na pierwsze ze znaków zapytania, Williamson bardzo niechlujnie zaczyna stawiać kolejne. Dochodzimy do momentu, w którym można odnieść wrażenie, że spisał on wszystkie swoje pomysły na kartce i nie zastanawiając się nad tym, czy aby już nie nastąpił moment przesady. I tak oto dochodzą nam zmutowane, mordercze pszczoły, zatopione świątynie, jaskinie z krwawymi malunkami, szalona kobieta w ciąży, nożownik-dziewczynka z podstawówki i… wizyta Briana Michaela Bendisa w Buckaroo, która nie miała w zasadzie żadnego uzasadnienia, może oprócz podjęcia próby podlizania się zaprzyjaźnionemu scenarzyście. Serio, w owym rozdziale Bendisa mógł zastąpić każdy, nawet jakaś fikcyjna postać i nie zmieniłoby to kompletnie niczego. Pozostaje nam już chyba tylko czekać na jakąś tajemną sektę wyznawców szesnastki morderców, Reptilian, podróżników w czasie oraz wizytę agentów Mullera i Scully – jak się bawić to się bawić, a skoro Williamson nie zna najwyraźniej zwrotu ”co za dużo to niezdrowo”, to można spodziewać się wszystkiego. Co niestety jednak nie oznacza, że to dobra decyzja.

Rysunkowo ”Palcojad” prezentuje się nieźle, ale moim zdaniem nic ponadto. Mike Henderson oraz Adam Guzowski nie są duetem, który sprawiłby iż ich dzieła śniłyby mi się po nocach, ale z pewnością nie mogę powiedzieć, by odstawili lipę. Rysownik sprawnie balansuje na skraju realistycznej kreski i delikatnego, kreskówkowego przerysowania, ale daje to całkiem nie złe wyniki. Nie można przyczepić się do projektów poszczególnych postaci, a także planowania, kadrowania i detali. Jest to solidna robota, ale zarówno nic więcej jak i nic mniej. Kolory Guzowskiego z kolei są, bo są. Doceniamy ich obecność, lecz w żaden sposób nie zapadają one na dłużej w pamięci.

Jako iż wydanie Egmontu oparte jest na wersji ”The Murder Edition” (czyli standardowego deluxe’a), otrzymujemy sporo dodatków po lekturze dziesięciu początkowych rozdziałów ”Palcojada”. Jest to galeria okładek, scenariusz jednego z zeszytów, przedruk propozycji wydawniczej, etapy powstawania rysunków czy szkice. Jest tego całkiem sporo i stanowi bodaj najciekawszy fragment omawianego właśnie komiksu. Ten wydany został w twardej oprawie i cenie okładkowej wynoszącej 99,99zł. I nawet po wszechobecnych rabatach wydaje mi się, że można znaleźć na naszym rynku całą masę znacznie lepszych komiksów, za które zapłacicie mniej więcej te same pieniądze. Dlatego też jeśli myślicie nad kupnem ”Palcojada”, to nie ma co się dalej zastanawiać – weźcie coś innego ;)
      
----------------------------------------------------------------------------------------
       
"Palcojad #1" do kupienia w sklepie Egmontu oraz ATOM Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz