niedziela, 30 grudnia 2018

Invincible #2 (Robert Kirkman/Ryan Ottley/Bill Crabtree)

Jeśli chodzi o kwestie zbieranych od czytelników cięgów, to trudno wskazać częściej atakowane wydawnictwo (spośród tych istniejących, hue hue hue) od Egmontu. Za mało, za dużo, za rzadko, za często, za drogo, za wolno, za szybko, za czarno, za kolorowo, a tłumaczenie takie se. Czasem trudno się z tym narzekaniem nie zgodzić, czasem jednak ewidentnie widać, że jest to szukanie dziury w całym, byle tylko się dopieprzyć. Dziś niestety muszę dorzucić swoje dwa grosze, ponieważ w drugim tomie serii ”Invincible” ewidentnie nie popisała się osoba od ogarniania składu. I chociaż wtopa jest ewidentna oraz warto ją podkreślić, to jednak sam komiks broni się znakomicie. Ale o tym wszystkim w dalszej części posta.

Najpierw jednak ponarzekajmy na Egmont (jeeeee! :D). Sięgając po drugi tom bardzo szybko rzuca się w oczy to, że źle wpisano teksty w dymki. Z niewytłumaczalnych powodów, wiele kwestii dialogowych wygląda tak, jak na poniższym zdjęciu po prawej.
Ewidentnie zawiniła tutaj osoba odpowiedzialna za tak zwane DTP. W komiksie pojawia się wiele dymków, w których tekst jest przyrównany do lewej bądź prawej krawędzi, albo wyśrodkowany lecz nie znajdujący się w środku dymka, a na przykład przy jego górnym skraju. Jest to błąd, który gdyby pojawił się raz, mógłby zostać uznany za wypadek przy pracy jakie zdarzają się każdemu z nas, ale w drugim tomie ”Invincible” jest tego masa – wyłapałem co najmniej kilkanaście takich dymków, a być może w pewnym momencie już nawet przestałem na to zwracać uwagę. Niemniej no – trochę siara, drogi Egmoncie. Na szczęście, jeśli chodzi o wydawniczy aspekt tego tomu, jest to jedyna rzecz do której można, a wręcz trzeba się przyczepić. Tłumaczenie Agaty Cieślak jest już jak najbardziej udane, literówek żadnych nie wyłapałem, twardookładkowe wydanie jest solidne i sprzedawane w uczciwej cenie, zaś wielbiciele solidnej porcji dodatków nie poczują się zawiedzeni. Podobnie jak przy okazji premierowej odsłony, także i tym razem Kirkman i spółka dostarczyli nam około 40 stron rozmaitych bonusów, wśród których doszukać się można szkiców, projektów postaci, okładek czy fragmentów scenariusza, a wszystko przyozdabia komentarz samego scenarzysty.

Przejdźmy jednak do tego co najważniejsze, czyli do zawartej w tomie historii. Tym razem obserwujemy Marka Graysona tuż po tym, jak doszedł do siebie po starciu ze swoim ojcem – Omni-Manem i dowiedział się, jakie jest jego prawdziwe oblicze. Chłopak oczywiście kontynuuje działalność jako Invincible i przeżywa masę najróżniejszych perypetii, lecz równie dużo problemów dostarcza mu zwykłe życie. Mark rozpoczyna studia, jego związek z Amber zaczyna wisieć na włosku, zaś matka coraz częściej zagląda do kieliszka. Równolegle Kirkman rozwija cały wykreowany przez siebie świat. Nowi Strażnicy Planety kiepsko radzą sobie pod przywództwem Robota, Atom Eve postanawia kompletnie odmienić swoje życie, kosmita Allen staje przed groźnym przeciwnikiem, zaś niejaki Angstrom Levy powoli i konsekwentnie wprowadza w życie tajemniczy plan obejmujący swym zasięgiem wiele równoległych światów.

Robert Kirkman w drugim tomie ”Invincible” ponownie pisze list miłosny do gatunku superbohaterskie. Twórca ten sięga po kolejne banały typowe dla komiksów z udziałem trykociarzy i wykorzystuje je na swój niesamowity sposób, tworząc przy tym historię świeżą i wciągającą jak diabli. W omawianym właśnie komiksie, przykładowo pochyla się on kilkukrotnie nad kwestią zachowania tajnej tożsamości, dzięki czemu nieraz otrzymujemy sceny, które spokojnie można nazwać czystym, komiksowym złotem. Kirkman co rusz udowadnia, że jest specjalistą w pisaniu scen obyczajowych i potrafi wyciągnąć wnioski z rzeczy, które nie do końca mu wyszły. W drugiej odsłonie ”Invincible” chociażby mocno odmienił postać Amber, która z wkurzającej nastolatki zmieniła się w kogoś, kogo autentycznie jesteśmy w stanie zrozumieć i polubić.

Jednocześnie nie zostają pominięci członkowie drugiego planu. Zarówno bliscy Marka, jak i inni superherosi oraz ich przeciwnicy dostają tu swoje pięć minut, zaś świat przedstawiony na łamach ”Invincible” nie tylko mocno się rozrasta, ale również zaczyna być coraz bardziej interesujący. Nie miałoby to może tak dużego efektu, gdyby nie dodane do komiksu, krótkie historyjki przedstawiające genezy poszczególnych członków Strażników Planety. Liczą one raptem po 2-3 strony, ale i tak potrafią utkwić w pamięci. Muszę się również zgodzić z autorem wstępu do komiksu – Damonem Lindelofem, który rozpływał się nad rozdziałem poświęconym Allenowi. Jest to bowiem kolejna prosta historyjka, która nie ima się czerpania całymi garściami ze znanych już motywów, ale Kirkman jakimś sobie tylko znanym sposobem ubrał to wszystko w taki sposób, że możemy być tylko pod wrażeniem tego, jak rzeczy które czytaliśmy już niejednokrotnie potrafią zabłysnąć na nowo i okazać się być niesamowicie świeże. I najlepsze w tym wszystkim jest to, że to wciąż jedynie przystawka przed daniem głównym, ponieważ te najciekawsze fragmenty serii ”Invincible” są dopiero przed nami, a już można jedynie kręcić głową z niedowierzaniem, że z niby utartych schematów można wycisnąć tak dużo miodu.

Dzielnie w tym wszystkim Kirkmana wspierają zarówno rysownik Ryan Ottley jak i kolorysta Bill Crabtree. Nie chcę tu w żaden sposób ujmować zasług Cory’emu Walkerowi, ale jednak w tym przypadku nastąpiła #dobrazmiana, jeśli chodzi o warstwę graficzną (w przeciwieństwie do ”Żywych Trupów”, gdzie również bardzo szybko wymieniono głównego artystę). Ottley dysponuje bardziej szczegółową i wyrazistą kreską, zaś większość postaci w jego wykonaniu prezentuje się po prostu lepiej, niż za czasów jego poprzednika. Kolorystycznie jest bez zmian w stosunku do premierowej odsłony cyklu, czyli dobrze. Bill Crabtree ma fach w ręku i ewidentnie to widać, zarazem jednak nie przykuwa on do siebie mnóstwa uwagi i nie stara się zdominować rysownika, co nierzadko ma miejsce we współczesnych komiksach.

Drugi tom serii ”Invincible” jest tak samo udaną lekturą jak premierowej odsłony. Niezmiennie i niezmiernie cieszę się, że Egmont zdecydował się na sięgnięcie po ten tytuł, ponieważ mamy do czynienia z niesamowitym komiksem, który – obiecuję – będzie jeszcze lepszy. Nie powinniście się w żaden sposób dalej zastanawiać i pomimo wspomnianych na początku błędów edytorskich, zdecydowanie warto po ten tom sięgnąć.

O takich superbohaterów nic nie robiłem!!!
     
----------------------------------------------------------------------------------------
     
"Invincible #2" do kupienia w sklepach Egmontu oraz Atom Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz